Nastawiłam się na komedię romantyczną!
Debiut prozatorski brytyjskiej aktorki komediowej, która pisała również seriale komediowe dla Radia 4, mógł być kolejną formą komedii z życia. Zwłaszcza że „lekkość” brzmienia podtytułu mogła to sugerować – powieść o życiu i miłości.
I początkowo tak było.
Autorka z przewrotnym humorem wprowadziła mnie w realia jednej z najpodlejszych dzielnic południowego Londynu. Zatwardziałej oazie kubłów na śmieci i drzew laurowych, gdzie stojące rządkiem volvo obwąchują sobie nawzajem zderzaki, a mężczyźni o imieniu Giles mieszkają z kobietami, którym na imię Samatha. To wolna od talerzy anten satelitarnych strefa stojących obok siebie, wysokich na pięć pieter domów z dużymi drzwiami frontowymi, w których ludzie śmieją się, płaczą, jedzą, kłócą się, śpią, trapią się, borykają, wiercą, masturbują, penetrują, ziewają i pierdzą. Proza życia!
Wśród nich dwie rodziny.
Anny i Chrisa Cunninghamów mieszkających w Różowym Domu oraz ich sąsiadów z naprzeciwka Jo i Nigela Metcalfów. Szczęśliwych przedstawicieli klasy średniej, którym w życiu wszystko idzie jak z płatka: mają pracę, dzieci, samochody, wakacje, rakiety tenisowe, suszarki do prania, buty na każdą okazję i żadnego powodu, żeby szlochać, zgrzytać zębami, miotać się, a już na pewno niszczyć to wszystko. Par małżeńskich różniących się od siebie pod każdym względem, ale nie wiadomo, jakim cudem stanowiących czwórkę przyjaciół spędzających ze sobą wolny czas oraz wyjeżdżających na wspólne wypady poza miasto. Związek Metcalfów z Cunninghamami był jak trudne do zrozumienia współczesne malarstwo abstrakcyjne: człowiek nie ma pojęcia jak i dlaczego, ale wszystko do siebie pasuje. Ich historię znajomości kreśliły naprzemiennie obie kobiety, jednak to przede wszystkim wokół Anny skupiała się fabuła. Anna była zjawiskiem godnym uwagi nie tylko ze względu na ponadprzeciętną urodę, dla której i z powodu której inni wybaczali jej wszystko, ale przede wszystkim ze względu na magnetyczną osobowość. Niepasującą do otoczenia, bo aspirującą do bardziej wzniosłego życia, które w tej rodzinie, w tej dzielnicy i w tym środowisku nie miało szansy się spełnić. Jej pragnień nie zaspokajał ani mąż, ani niepasująca do jej torebki córka, ani syn o nieokreślonej orientacji seksualnej, ani sąsiedzi, którzy bardziej potrzebowali jej niż ona ich. Może dlatego, że kompensowała im marzenia o niezależności, wolności i nieliczeniu się z niczym i z nikim. Styl narracji Anny pełen sarkazmu, ironii i czarnego humoru dopełniał ten obraz. Jednak z czasem zaczął mi przeszkadzać nieustanną zrzędliwością, wiecznym niezadowoleniem, niezmiennym krytykanctwem i krzywdzącym wyśmiewaniem innych. Zrozumiałam, że ta bezkrytycznie uwielbiana przez Jo kobieta była po prostu nieszczęśliwą istotą uwikłaną w bezuczuciowe z jej strony relacje małżeńskie i rodzinne, które tak naprawdę obciążały ją, jak kule u nóg. Jo z czasem również to zauważyła i zaczęła doceniać u siebie i w swojej rodzinie to, co wcześniej uważała za godne wstydu i bezwartościowe. Z czasem role kobiet odwróciły się i to Anna zaczęła bardziej potrzebować Jo.
Autorka, ukazując dwie rodziny angielskiej klasy średniej w sposób stereotypowy, z czasem niszczyła ten schemat, ukazując drugą rzeczywistość tkwiącą pod fasadą Różowego Domu i urody Anny. To dlatego Jo z ulgą stwierdziła, że może to i bardzo piękna kobieta, ale brak jej serca. Pan Bóg obdarzył ją urodą i uznała, że nie ma po co zawracać sobie głowy dobrocią. Autorka nie skupiła się tylko na poczuciu nieszczęścia przez Annę, która mimo posiadanego statusu, miała jednak powód, by zepsuć to. W swoich wnioskach z obserwacji obu rodzin posunęła się dalej, czyniąc z Anny nie tylko najważniejszą bohaterkę przekazu o kobietach uwikłanych w rolę żony i matki przez nakazy norm społecznych, ale również przedstawicielkę społeczeństwa, które stało się okropnymi mięczakami. Może dlatego sięgnęła po bardzo ostry argument – Może przydałaby się nam kolejna wojna, żebyśmy znowu ujrzeli wszystko z właściwej perspektywy? Żebyśmy docenili to, co mamy i kim jesteśmy, a przede wszystkim czas poświęcony dzieciom, który stał się luksusem, na który nawet ludzie zamożni, jak my, pozwolić sobie nie mogą i jest już za późno, bo rośnie kolejne pokolenie niezadowolonych, o których nie da się z ręką na sercu powiedzieć, że to przystosowane, szczęśliwe, normalne jednostki. W efekcie opowieść nieuchronnie podążała ku katastrofie, która przerosła moje przypuszczenia. Groza końcowych scen z życia obu rodzin zmroziła mnie skutkami ich postaw, postępowania i wyborów, ale przyniosła również ulgę, że to katharsis było potrzebne, żeby wszystko to, co wypaczone i zdeformowane, wyprostowało się i wróciło na stare, pierwotne tory.
Gorzka pigułka prawdy o nas współczesnych w krzywym zwierciadle absurdu, w którym wbrew pozorom lepiej, ostrzej i wyraźniej ją widać.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Camberwell Beauty – Jenny Eclair, przełożyła Katarzyna Petecka-Jurek, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2002, 384 strony, seria Kameleon, literatura angielska.
Autorka w swoim żywiole.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz