Uciekać! Uciekać! Kto ma trochę oleju w głowie i może to uczynić, jeszcze w porę porzuci tę przeklętą ziemię, na której z niepokojem nikczemności mrowi się ludzkie robactwo, aby z mrówczą skrzętnością i straszliwym znawstwem przygotować się do największej zbrodni w dziejach świata.
Tak myślał o Węgrzech i swoich rodakach autor w okresie okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej. Pisarz, który był sobą, czyli antyfaszystą z żydowską żoną wśród zwolenników Hitlera. Chociaż próbował znaleźć sobie miejsce, pisząc – Wielokrotnie zmienialiśmy miejsce pobytu, a jednak tak się złożyło, że końca wojny doczekaliśmy w Peszcie. To tam zastała go ofensywa radziecka i oblężenie Budapesztu, które rozpoczęło się w wigilię Bożego Narodzenia 1945 roku. Swoją relację z tego okresu rozpoczął jednak dopiero 2 stycznia i prowadził ją do momentu wyzwolenia miasta przez wojska radzieckie, czyli do 18 stycznia. Czas ten spędził w niewielkiej piwnicy pełniącej funkcję schronu. W piwnicznej norze, jak ją określił, wilgotnej, zatęchłej, zimnej, bez prądu, w której tłoczyło się, próbując przeżyć, pięćdziesiąt mniej lub bardziej chorych osób. Autor miał wtedy sześćdziesiąt lat i mimo że nie było łatwo mu w tym wieku przystosować się do skrajnych warunków, gdzie wilgoć, chleb nie schnie przez wiele dni, papier jest niemal mokry, walizki pod łóżkiem zaczynają gnić, pościel jest wilgotna jak w łóżku chorego, z widokiem trupów na ulicach i bez warunków do systematycznego notowania, często to robiąc na stojąco, bo ani miejsca, ani światła, to jednak był przekonany, że to drobiazgi w porównaniu z tym, co muszą znosić inni. Miał na myśli masakry, więzienia, obozy, druty kolczaste, egzekucje, bicie, męczarnie w Europie. Jemu pozostawało „tylko” niebezpieczeństwo śmierci w wyniku bombardowania, którego się nie bał. Uwaga, ostrożność, odrobina napięcia – i tyle. – twierdził.
Bał się zupełnie czegoś innego.
Nieustannie towarzyszył mu lęk i strach, który zamieniał się u niego w mękę psychiczną, wynikającą z obserwacji postaw swoich rodaków, współmieszkańców z piwnicy. Gdy człowiek słyszy rozmowy swoich bliźnich, zaczyna się w swojej słabości zastanawiać, czy to przypadkiem nie on jest idiotą? – pytał sarkastycznie. Moralnego cierpienia dostarczała autorowi w zdecydowanej większości aprobująca i przychylna postawa Węgrów wobec Niemców. Ich służalczość w eliminowaniu Żydów ze społeczeństwa. Nie mógł jej pojąć i zrozumieć, widząc ukrywających się
Żydów z fałszywymi papierami tożsamości wśród otaczających go ludzi i polujących na nich Strzałokrzyżowców z partii założonej na wzór partii hitlerowskiej wspomaganych w wytężonej „pracy” przez donosy ich sympatyków. Niemalejącej nawet w czasie defensywy niemieckiej, kiedy na ich oczach Niemcy uciekali z miasta. Te sceny dziwiły go, niemal rozsadzając emocjonalnie. Pełne lęku, przechodzące w gniew, niebotyczne zdziwienie. A więc to też jest możliwe? Tak! Po odwiecznej kulturze, po dziełach tylu pisarzy, uczonych i socjologów. Po Chrystusie, Petöfim i Freudzie. Boże wielki! Jestem pisarzem. Jak po tym wszystkim będę mógł pisać o człowieku. Przecież sam widzę, że człowiek nie zdał tu egzaminu. Nieodwracalnie, na wieki. – odnotowywał rozżalony i rozgoryczony.
Rzeczywistość przerastała jego zdziwienie.
Rozumiałam go, a jego postawa sprzeciwu mentalnego była mi bliska tak, jak zdecydowanej większości Polaków zjednoczonych przeciwko niemieckiemu okupantowi. Autor próbował znaleźć przyczynę tego ślepego, wręcz naiwnego posłuszeństwa i oddania wrogowi, uważając, że to nie są ofiary propagandy paru ostatnich lat, przez całe życie starano się zrobić z nich to, czym się stali. Do tego stopnia, że ucieczkę okupanta tłumaczyli jako chwilowy odwrót, a na słowa Niemca, że jeszcze tu wrócą, autor odnotował pełen entuzjazmu komentarz rodaka – A ja mu wierzę, bo to dzielne chłopaki! Swój dziennik podsumowywał smutnym spostrzeżeniem – Tak, dla moich współmieszkańców oni wciąż jeszcze są bohaterami. Autor ze swoimi komunistycznymi poglądami był wśród nich wyjątkiem. Po wojnie zapisał się do Partii Komunistycznej. To z jej pomocą miał zamiar walczyć po wojnie z głęboko wdrukowanym faszyzmem w ludziach.
A ja zastanawiam się nad jednym.
Dziwię się autorowi tak, jak on dziwił się swoim rodakom i zadaję sobie po lekturze jego wojujących z faszyzmem poglądów pytanie – jakim cudem tak wnikliwy umysł dostrzegający zbrodniczość faszystowskiego totalitaryzmu, nie dostrzegał tego w komunizmie? Może dlatego, że zabrakło mu czasu na skorygowanie spojrzenia? Autor zmarł w następnym roku po Stalinie, a więc przed stalinowską odwilżą. A może dlatego, że nie żył w gnieździe komunizmu tak, jak Wasilij Grossman (Wszystko płynie), który jako pierwszy postawił znak równości między faszyzmem a komunizmem. Tego raczej już się nie dowiem. Niemniej jego dzienniki stały się cennym dokumentem historycznym oddającym wielowymiarowy obraz Węgrów w trakcie kilku tygodni oblężenia ich stolicy przez wojska radzieckie.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Dziennik z piwnicy – Lajos Nagy, przełożyła Krystyna Pisarska, Wydawnictwo Czytelnik, 1976, 84 strony, seria Biblioteka Zwycięstwa, literatura węgierska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Dodaj komentarz