Ta chwila, teraz –
jeśli ten czas jest teraz,
trzeba to teraz
zmienić w coś, z czego łatwo
nie będzie się wykręcić.
Ten fragment wiersza w formie tanka oddaje przesłanie ujętych w tym zbiorku ośmiu opowiadań. Duchowe obrazy istniejące tylko tam – w tamtym miejscu, w tamtej chwili i w tamtych czasach. Na tyle zaskakujące, nietypowe, niewytłumaczalne i niezwykłe, że z czasem stały się więcej niż tylko chwilą.
Stały się na zawsze, od których łatwo nie będzie się wykręcić.
Zamieniły się w „historie starożytne”, jak nazywał je autor, a zarazem narrator. Te chwile z rozgrywającymi się w nich zdarzeniami były równoprawnymi bohaterami opowiadań z postaciami ludzkimi i nieludzkimi biorącymi w nich udział. I jak to bywa u Harukiego Murakamiego, realność mieszała się z nierealnością, chociaż autor zapewniał od czasu do czasu – Nie do wiary, prawda? Ale lepiej uwierz, Czytelniku, bo naprawdę tak było.
Czy mu wierzyłam?
Do pewnego momentu, do szóstego opowiadania, bo przecież każdemu zdarzy się przeżyć dziwny zbieg okoliczności, złudzenie widzenia czegoś, co nie miało prawa istnieć, które można jeszcze wytłumaczyć racjonalnie, bo przecież świat, w którym żyjemy, często potrafi wyglądać zupełnie inaczej w zależności od sposobu patrzenia. Zmienia się kąt padania promieni i cień staje się światłem, a światło zamienia się w cień. Prawda staje się fałszem, a fałsz prawdą. Autor balansował więc na cienkiej granicy światła i mroku, którą w opowiadaniu Wyznanie Małpy z Shinagawy przekroczył, czyniąc opisywane zdarzenie nie dziwnym, ale dziwacznym, nie interesującym, ale niedorzecznym. Któż uwierzyłby w gadającą małpę, która powodowana pożądaniem (czy miłością) kradła kiedyś imiona i nazwiska kobiet? Chyba że to był sen, o którym zapomniał wspomnieć lub świadomie pominął tę informację, by wraz z upływem czasu na swój sposób stała się prawdziwą. Nie zmieniało to faktu, że każde z tych opowiadań dawkowałam sobie jak deser i za każdym razem z podekscytowaniem czekałam na kolejną dawkę „historii starożytnej” odkrywanej przez autora-archeologa z mułu, pyłu i kurzu pamięci, jako te na tyle cenne i wyjątkowe, że oparły się korozji upływu czasu i nadal zdumiewająco silnie wstrząsają autora i czytelnika zadziwieniem. Autor niczym iluzjonista wyczarowywał je w słowach i w manipulowanym przez siebie świetle, zamieniając ich zwykłość i pospolitość w klejnot skrzący się niezwykłością silnie przyciągającą uwagę.
Po co to robił?
Można powiedzieć – ku pamięci, jako swoiste podsumowanie ważnych i nieważnych chwil życia. A może jako jedna z form rozliczeń z przeszłością starzejącego się pisarza? Jednak autor swój cel sugeruje w opowiadaniu Śmietanka – Po to masz rozum, żeby zastanawiać się nad trudnymi kwestami. Żeby jakoś pojąć to, co niezrozumiałe. Oto właśnie śmietanka życia. Cała reszta jest nudna i do niczego. Czyż nie jest ciekawsze koło bez obwodu z wieloma środkami od koła znanego z matematyki? – pyta narrator. Tę „śmietankę”, czyli crème de la crème – jak mawiają Francuzi, autor zawarł w swojej twórczości, w której surrealizm jest jej cechą charakterystyczną. Tym, czego nie znajdzie się w jego powieściach, to wiersze, chociaż w 1982 roku wydał je pod wspólnym tytułem Wiersze zebrane o drużynie Yakult Swallows, w których wartość kokieteryjnie wątpi i umieszcza kilka w opowiadaniu pod tym samym tytułem. To wszystko można wyczytać z treści poświęconej niezmiennym zainteresowaniom autora, które wypełniały fabułę opowiadań – miłość, przemijanie, muzyka, literatura i sport.
Zmienny był tylko upływ czasu podkreślony w sposobie narracji.
Jej głównym narratorem uczynił siebie, używając trzech odmian zaimka osobowego „ja”. I tutaj polecam zapoznać się przed lekturą opowiadań z cennymi uwagami tłumaczki, ponieważ aspekt odmiennej narracji wewnętrznej (tutaj bardzo ważny!) gubi się w tłumaczeniu polskim. Bez tej wiedzy staje się niewidoczny dla polskiego czytelnika, a upływ czasu może zauważyć tylko we wzmiankach narratora o nim, a nie w osobie narracji. A dokładnie w nim też jest! W języku japońskim zaimek osobowy „ja” występuje w kilku formach, a różni je dystans „ja” do świata zewnętrznego. Dlatego w pierwszym opowiadaniu o czasach studenckich „ja” jest wręcz spoufalone, którym posługują się na co dzień mężczyźni w rodzinie i wśród przyjaciół. W kolejnych sześciu ten dystans jest większy i rośnie wraz z wiekiem narratora i liczbą nakładanych masek, tak dobrze pokazanych w opowiadaniu Karnawał, by w ostatnim opowiadaniu osiągnąć największy i przyjąć formę pierwszej osoby liczby pojedynczej pod takim też tytułem. Symbolizuje go również oficjalna rola garnituru ubieranego przez narratora, a demaskowana przez napotykanych ludzi. To opowiadanie rozliczające z uczynków, faktów i zdarzeń zapomnianych przez narratora, ale dobrze zapamiętanych przez innych, które, wyłaniając się z przeszłości, dopominają się zaistnienia. Autor przypomina, że to, co abstrakcyjne dla niego, nie jest wymyślone przez innych i z czego łatwo nie będzie się wykręcić.
Każdy z nas ma lub będzie miał taki zestaw „historii starożytnych”.
Jednak nie każdy potrafi tak ująć je w słowa, by zachwycić innych ich zwykłością/niezwykłością, a tym samym skłonić do zamyślenia, zastanowienia się, do zauważenia cudowności życia w jej nudnej prozie. Szkoda tylko, że z całego życia autor uwiecznił na papierze jedynie osiem. Nie uwierzę, że było ich tylko tyle.
We wszystko mu uwierzę, tylko nie w to!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Pierwsza osoba liczby pojedynczej – Haruki Murakami, przełożyła Anna Zielińska-Elliot, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, 2020, 224 strony, literatura japońska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz