Kobieta nie jest stworzona do wojny!
Chce mieć męża, założyć rodzinę, modlić się do Marii, płakać ze szczęścia i założyć kiedyś suknię ślubną. To, w które wkroczyli żołnierze wroga, rozpędzając serią z karabinów weselników, nie było jej. Było nierzeczywiste, jak sen, jak dezinformacja, jak kiepski film, w którym starała się grać – panikę, strach i rozpacz przez dwadzieścia cztery godziny dziennie, patrząc w lufę. Pannę młodą z rozstrzelanym weselem. Porzuconą dziewczynę szukającą swojego pana młodego. Gołąbka pokoju, który z głodu zjadł oliwki wraz z gałązką. Zwycięzcę w wojnie, po której dopiero trzeba zacząć uciekać.
W alkoholizm.
Przynajmniej w jej przypadku. Inni się podpalili, strzelali do siebie albo pocięli się jakimś ostrym przedmiotem, z którym byli związani sentymentalnie. Bo czas pokoju okazał się kontynuacją walki o nowy kraj z władzą, która tylko przymyka oczy, zgarnia część zysku i wali konia w parlamencie oraz bankructwami, korupcją, gangsterami i turystami, których nie było, gdy byli potrzebni do ratowania tego naaaaaajpiękniejszego miasta nad naaaaaajniebieściejszym morzem, jak krzyczy reklama. Pozostaje jej tylko siedzieć w Rio Barze na nabrzeżu, udając, że na kogoś czeka, że coś gryzmoli, coś czyta, a tak naprawdę tylko odwleka wypicie czwartego kieliszka, kiedy zaczyna się już pijaństwo, by potem iść ósemkami, jak uczyła ją mama w dzieciństwie, żeby snajper nie mógł jej namierzyć.
Autorka udziela głosu wielu kobietom, z których trzy główne narracje są ich przedstawicielkami ukazującymi ogrom zniszczeń, jakie niesie ze sobą konflikt zbrojny. Ten widziany na zewnątrz i ten niewidoczny, ukryty na dnie psychiki ludzkiej w postaci zniszczonej, podartej sukni ślubnej. Symbolu marzenia, pragnienia i potrzeby każdej kobiety stworzonej do dawania i chronienia życia, a nie do jego odbierania i niszczenia. Ich monologi autorka wypełnia nie tylko silnymi emocjami w skrajnie przerażających sytuacjach, ale również faktami historycznymi z przypisami odwołującymi się do źródeł dokumentalnych. Tworzy rzeczywistość tak niepojętą, że aż zdawałoby się nierealną. Niemożliwą do przyjęcia i zaakceptowania z nowym krajem powojennym, w którym młodzi… pieprzą to… niezainteresowani przemieszczają się na swoich vespach i kombinują, jak stąd najszybciej wyjechać i stale nawracającymi pytaniami – o co walczyli: o jaki kraj, o jakie fabryki i o czyje dzieci?
To zupełnie inny obraz męskiej wojny i szlachetnego zwycięstwa powszechnie kreowany w literaturze.
Autorka wojnę potępia bezwzględnie, a zwycięstwo deprecjonuje, ukazując ich skutki oczami kobiet wojny domowej na terenach Chorwacji w latach 1991-1995, którym nie daje imion i nie nazywa miast, ponieważ każde ma swój Rio Bar i kobiety w nim zapijające utratę domu, menstruacji, chęć modlitwy, zdolność do płaczu i poczucie humoru, słysząc dowcip kelnera:
– Wiesz, co mówi facet do dziewczyny, która ma po jednym sińcu pod każdym okiem?
Nie wie.
– Nic. Nic więcej nie mówi, bo już dwa razy jej coś powiedział.
W tej krótkiej scenie autorka metaforycznie zderza świat męski z kobiecym. Świat wojny i pokoju, destrukcji i tworzenia, siły fizycznej i dialogu. Świat przemocy, w którym kobieta musi grać, jak w kiepskim filmie.
Czas, by zaprotestować i autorka krzyczy o tym na swój sposób i na swoim gruncie prozy – brutalnie, oskarżycielsko, głośno, mocno, dobitnie i wulgarnie.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Rio Bar – Ivana Sajko, przełożyła Dorota Jovanka Ćirlić, Wydawnictwo W.A.B., 2011, 160 stron, Seria z Miotłą, literatura chorwacka.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz