Na tytułowe pytanie mamy odpowiedź klasyczną: tekst należy czytać tak, by go zrozumieć.
W ten sposób pozwolił sobie zażartować autor. Chociaż podejrzewam, że ten humor popełnił nieświadomie, bo cała publikacja była bardzo poważna. Na dodatek napisana elokwentnie językiem erudyty i badacza, który bardziej zaciemniał sens myśli, niż ją czynił dostępną dla przeciętnego czytelnika. Na szczęście nie używał zbyt wielu słów języka naukowego znanego wąskiej grupie literaturoznawców, chociaż poczytywałam sobie za plus zmuszanie mnie do poszerzania znajomości specjalistycznych pojęć. Biorąc pod uwagę, że pozycja ta pojawiła się w czasach „jedynej, słusznej myśli partyjnej”, liczyłam się ze zmuszaniem mnie do rozwoju niż do egalitarnego zniżania się do mojego poziomu, jak czynią to obecnie wydawane pozycje popularnonaukowe. Dla współczesnego, przeciętnego czytelnika, przyzwyczajonego do stylu bestsellerowego Czytaj jak profesor Thomasa C. Fostera, ta publikacja może być nie do przejścia.
Dla mnie była do pewnego momentu wręcz fascynująca.
Mam tutaj na myśli pierwszą część opracowania składającą się z analizy krytycznej siedmiu opowiadań – Złoty żuk i Skradziony list Edgara Allana Poego, Piaskun Ernesta Teodora Amadeusza Hoffmana, Plik listów i Drzewo wiadomości Henry’ego Jamesa, Bania doktora Lipka Romana Jaworskiego i Karakony Brunona Schulza. Autor zastrzegł jednak, że nie stworzył poradnika prezentującego gotowe zasady, reguły, wskazówki czy „recepty” na lekturę świadomą. Podsunął nie ostateczne rozstrzygnięcia, ale propozycje do czytelniczej przygody opartej na indywidualnym, subiektywnym doświadczeniu i wiedzy. Wyszedł z założenia, że dostępność, powszechność i otwartość literatury na każdego czytelnika sprawia, że czytać, mówić i pisać o niej mogą wszyscy. Zachęca jednak, by wyjść poza czerpanie z tekstu tylko przyjemności z rozrywki i uczynić z niego problem. W sposób subtelny „popsuć zabawę” odgórnie narzuconym i jedynie słusznym recenzjom zawodowych krytyków literackich i „wtrącić się” ze swoimi czytelniczymi przygodami. Stworzyć własną, osobistą formację kulturową w postaci subiektywnego omówienia i właśnie z tego czerpać kolejną przyjemność. Z myślenia nad sensami przekazów.
Autor wcielił się dokładnie w takiego czytelnika.
A ja mogłam z fascynacją ucznia przyglądać się temu, co mistrz „robił” każdemu z siedmiu opowiadań. Odkryć w nich kilka warstw, które autor po kolei „obierał”, jak łupiny z cebulki. Kalambury słowne, których dotychczas nie dostrzegałam, nagle otworzyły mi drzwi do wielu nowych przestrzeni postrzegania, bo, jak się okazuje, zwykłe zdanie „A kocha B” nie jest tożsame z „A kocha się w B”, stawiając bohaterów w zupełnie innym świetle postrzegania.
Bawiłam się świetnie oczarowana jego kunsztem prowadzenia analizy.
To w tym momencie odkryłam, dlaczego autor nie podał żadnych słusznych zasad tego, co w magiczny niemalże sposób czynił, przeżywając swoją przygodę penetracji zawartości opowiadań do ostatniego pojęcia, ukrytej myśli i znaczenia użytego środka stylistycznego. Do tego potrzebna jest wiedza. Nie techniczna, ale merytoryczna. Co z tego, że czytelnik będzie wiedział, że należy odwołać się do mitów, skoro tych mitów nie będzie znał. Będzie wiedział, że należy odwołać się do archetypów, ale nie będzie znał baśni i ich symboliki. Autor nie mówił o tym wprost, ale umieszczenie na końcu książki trzech kolejnych rozdziałów z teorii literatury omawiających rolę mitologii i bajki w krytyce literackiej oraz modelu piszący – odbiorca, na to wskazywały. Stanowiły odrębne moduły książki analizujące podejście do tych zagadnień znanych: literaturoznawcy Włodzimierza Proppa (Morfologia bajki) i krytyka literackiego Rolanda Barthesa.
W tej drugiej części wyraźnie odczułam wpływ cenzury i wymogi władz wobec tekstu „dla ludu”.
Rozśmieszyły mnie przykłady nawiązujące do jedynej słusznej ideologii pełne komunistycznej nomenklatury – W efekcie kapitalista jako odbiorca opowiadania proletariackiego staje się „kulturalnym kapitalistą”: wyobraża sobie zatem, że jest „kulturalnym człowiekiem”, inteligentem, który „rozumie”, „docenia” etc. Wyrozumiale pomijając te kwestie, mogłam jednak wiele czerpać z nich dla siebie i wyławiać perełki-ciekawostki. Co było pierwsze – „opowiem ci” czy „opowiedz mi”? Czy nie nazbyt uprościliśmy wyrażenie „czytać książkę”, przecież czyta się zatem coś w czymś: nie czyta się książki, czyta się „coś” w książce? I wiele innych.
Każde warte zastanowienia.
Autor pozostawił mnie w przeświadczeniu, że czytanie tekstów jest tajemnicą. Intymną przygodą, której rozmach fajerwerków uzależniony jest od stopnia wiedzy ogólnej i doświadczenia czytelnika. Jej sens świetnie oddaje cytat przytoczony przez autora z Historij manjaków Romana Jaworskiego: Tajemnicy kupić nie można, raczej trzeba ją zdobyć lub podstępnie ukraść. A źródło śmiechu jest tajemnicą właśnie. Bądźcie łaskawi spodziewać się pomyśleń nawet w słowach skromnych, maciutkich i sami składajcie sobie pogmatwane sensy, marząc, gdyż w tym jest rozkosz czytania.
Tajemnica niewoli i władzy czytelnika odpowiadającego na tekst – tekstem!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Jak czytać utwory fabularne? – Wincenty Grajewski, Krajowa Agencja Wydawnicza, 1980 rok, 180 stron, seria Współczesna Krytyka Polska, literatura polska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Popularnonaukowe
Dodaj komentarz