Rozczuliłam się, chociaż nie znalazłam w tej autobiografii (dla mnie bardzo zawężone pojęcie, ale o tym później) krzty ckliwości, za to sporo bólu i rozszarpywania ran.
Kto by pomyślał, że sprawi to publikacja jednego z najbardziej rozpoznawalnych i najważniejszych polityków XX wieku. Sięgając po nią, spodziewałam się wszystkiego, ale przede wszystkim polityki, polityki i polityki raz jeszcze.
A otrzymałam…
No właśnie! Autor, a zarazem narrator, miał z tym określeniem również problem. Wahał się między autobiografią a sagą rodzinną. W pierwotnym zamierzeniu miała być esejem na temat aktualnych stosunków rasowych w amerykańskim społeczeństwie. Propozycję jego napisania otrzymał jako student prawa na Uniwersytecie Harvarda i jako pierwszy Afroamerykanin na stanowisku prezesa studenckiego stowarzyszenia redagującego prawniczy periodyk „Harvard Law Review”. Czegóż w tym eseju nie miało być!? Wiele scjologiczno-kulturowych założeń, zagadnień, tematów zaplanowanych włącznie z układem książki.
To miała być podróż intelektualna.
A wyszła podróż osobista, emocjonalna i bardzo obnażająca wyprawa w głąb siebie w walce o swoją tożsamość. Jako syn białej Amerykanki i czarnego Kenijczyka stał w rozkroku między obiema rasami. Uznając się ostatecznie za czarnego, potrafił jednak stanąć ponad podziałami, spojrzeć z obu stron barykady i pokazać obiektywnie problemy międzyrasowe i międzykulturowe wpływające na losy Ameryki. Przy czym jedna noga, ta ze strony ojca, okazała się krucha, wątła, a nawet zanikająca. Proces jej poszukiwania i odbudowywania stabilności w okresie dzieciństwa oraz dorastania był tym, co jego żona Michelle nazwała „stawaniem się”, dając swojej autobiografii właśnie taki tytuł – Becoming. To jedno z moich skojarzonych określeń, jakim opatrzyłabym te wspomnienia. Drugim było psychologiczne studium przypadku w poszukiwaniu fundamentalnych pytań potrzebnych do zbudowania tożsamości – skąd pochodził, którą drogą iść i dokąd zmierzał? Opis walki o siebie, o zrozumienie swoich wyborów i zachowań podyktowanych spadkiem po swoim ojcu (co ujął w podtytule), a którego świadomości nabrał po wizycie w Kenii, był bardzo szczery (trochę obawiał się tego obnażającego charakteru), bo opisujący zarówno wzloty, jak i upadki, kiedy poddawał się obowiązującemu w środowisku, defetystycznemu dystansowi do życia, czyli płynięcia z nurtem, w czym wspomagały blanty, no i alkohol, czasem może koka”, by od siebie odepchnąć pytania o to, kim jestem.
Trzecie skojarzone określenie to historia rodziny.
Pięknie nakreślone drzewo genealogiczne rodu Obamów ujęte w opowieściach, przypowieściach, anegdotach, a czasami legendach i mitach, wysłuchanych od członków afrykańskiej rodziny, spisanej w trzeciej, ostatniej części opowieści w trakcie podróży do Kenii. Mnie emocjonalnie najbliższej, bo krzyżującej się w wielu punktach z moją wyprawą do Afryki. Wyjście do klubu tanecznego, wędrówka po miejscach dalekich od tras turystycznych, lotnisko w Nairobi, bycie blisko zwykłych mieszkańców w ich domach, safari, gdzie suchy krajobraz składał się zwykle z trawiastego buszu, krzywych akacji, żwiru oraz placków ciemnej, twardej skały. Zaczęliśmy mijać zwierzęta: stadka gazeli, pojedynczą antylopę gnu pasącą się pod drzewem, gdzieś w oddali zamajaczyła nam zebra i żyrafa…
To były moje przeżycia i moje doznania – zapach, kolor, smak i faktura Afryki z całym spektrum problemów, żeby nie było zbyt idealnie.
Posiadał dar zmysłowego i jednocześnie nieodczuwalnie dydaktycznego przekazywania myśli.
To opowieść gęsto utkana wydarzeniami, zdarzeniami, opowieściami, gawędami, anegdotami, które zawsze stawały się lekcjami życia z autorefleksją i wnioskami, do których często odwoływał się w kolejnym opisie. Dzięki temu wszystko się zazębiało, tworząc logiczną całość i uogólnione spojrzenie wynikające z szeregu szczegółów. Żadna chwila nie była przypadkowa. Każde słowo, zdanie i obraz z nich zbudowany służył konkretnemu celowi. W relacji zachowującej linearną chronologię wykorzystywał retrospekcję, by tym ściślej związać ze sobą ciągłość nie tylko wydarzeń, ale przede wszystkim kreślonej prostej linii myśli. Każdy obraz, jeśli odbiegał od teraźniejszości w postaci myślowej dygresji, skojarzenia czy nawiązania, był wbudowany w ramy danego momentu. Razem z autorem, siedząc w samochodzie i obserwując ludzi dookoła, przenosiłam się płynnie w jego wewnętrzny świat myśli, by nagle z niego wyjść wraz z pytaniem siedzącego obok rozmówcy.
I ten język narracji.
Budujący fabułę niczym z powieści, w której opisy były tak samo ważne, jak przytaczane dialogi obudowane sugestywnym językiem ciała rozmówców. Umiejący przekazać również emocje za pomocą metafor, porównań i malowania słowem scenerii, sposobu poruszania się ludzi, ich mimiki czy gestów i wnikliwy zmysł obserwatorski autora, za którym krył się wysoki poziom emocjonalny i intelektualny. Nieustanną przyjemność obcowania z tak pięknym umysłem odbierałam jako bonus. Młodego, dwudziestokilkuletniego chłopaka, który widział szczegół i jego kontekst w bardzo szerokim znaczeniu.
Historycznym, społecznym i kulturowym, a przez to ponadczasowym. Tę zasadę wnikliwej i uważnego świadka chwili potrafił ująć nawet w opisach przyrody – Bezruch i pierwotna cisza. Zmierzchało, kiedy niedaleko obozowiska natrafiliśmy na stado hien rozdzierających ścierwo antylopy gnu. W gasnącym pomarańczowym blasku węgliste oczy i ociekające krwią pyski nadawały im wygląd demonów o kształtach psów. Obok czekały rzędem sępy o surowych, cierpliwych spojrzeniach – kiedy któraś z hien podchodziła zbyt blisko, ptaki niezgrabnie odskakiwały niczym gromada garbusów. Dłuższy czas przyglądaliśmy się tej brutalnej scenie, patrząc, jak życie karmi się innym życiem… Na tym zakończyłby opis Ernest Hemingway, ale nie autor. On musiał pójść dalej, bo w tym obrazie dostrzegał akt stworzenia człowieka i prostotę życia bez podziałów sprzed budowy wieży Babel. Marzyciel! Taką opinię wyraziła o nim jego żona Michelle i w dużej mierze przyznawałam jej rację. A i on sam, po dziesięciu latach od pierwszego wydania, dostrzegł tę nutę sentymentalizmu.
To cały autor – od szczegółu do ogółu i jeszcze z morałem!
Autobiografia ówcześnie wydana nie spotkała się z wielkim rozgłosem. Była, jak wino, dojrzewając i nabierając mocy wraz z upływem lat, by stać się wodą na młyn opozycji wraz z objęciem fotela prezydenta USA oraz bestsellerem przetłumaczonym na 27 języków. Pomimo obaw autora, że nie osiągnie założonego sobie celu, jaki wyznaczał esej, opowieść dokładnie go wypełniła. Nie posłużył się zaplanowanym językiem rozumu, ale językiem będącym ponad wszelkimi podziałami i dlatego trafiającym do każdego bez względu na narodowość, rasę, geografię, światopogląd, wyznanie, kulturę – językiem emocji.
To dlatego mnie tak rozczuliła.
Trafiła z serca chłopca poszukującego nieobecnego ojca do serca matki, przy okazji przekazując to, co chciał pokazać w eseju – genezę walki rasowej w USA i kastowego systemu rasowego w Afryce. To problemy, które udało się autorowi wnikliwie przeanalizować, na podstawie własnego losu, unaoczniając, jak płynne jest samo pojęcie tożsamości, które naznacza współczesne życie pomiędzy kulturami i epokami.
To zjawisko, które dotyczy również Polaków.
O tendencji rosnącej! Jej moc przekazu tkwi także w pokazaniu bolesnego procesu dochodzenia do siebie, do własnego „ja” i w efekcie do fotela prezydenckiego. Od ambitnego, nieznanego działacza społecznego, bez koneksji, znajomości, majątku i ze śmiesznie brzmiącym nazwiskiem do najbardziej wpływowego polityka z nazwiskiem, który zna cały świat. Od zagubionego chłopca do odnalezionego człowieka. Od pustki do stania się. Od dystansu do zaangażowania. Od marzeń do spełnienia.
Pod każdym względem fascynująca!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Książkę wpisuję na mój top czytanych w 2020 roku.
Obama Barack, Odziedziczone marzenia: spadek po moim ojcu, Wydawnictwo Agora, 2020, 472 strony, literatura amerykańska.
Zwiastun polskiego wydania książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Dodaj komentarz