To jest Jacek.
Jacek ma 4 latka, numer 47501 i czerwony winkiel przyszyty do koszulki, bo nie było tak małego pasiaczka na niego. Jest więźniem politycznym w niemieckim obozie koncentracyjnym, a jego skojarzenia zwykle nawiązują do świata spoza drutów. Nawet zwyczajna, cudem przemycona gałązka świerkowa nasuwa mu ni to stwierdzenia, ni to pytania – Mamusiu, prawda, że to pachnie wolnością? A ja przez całą lekturę wspomnień jego matki zadawałam sobie jedno pytanie.
Jak to dziecko przetrwało szlak śmierci i jej kolejne fabryki?
Losy Jacka opisane przez jego matkę były dla mnie nowym doświadczeniem poznawczym w tematyce obozowej. Dziecka, które nie trafiło do grupy dzieci, ale było jedynym wśród tysięcy dorosłych. Wraz z rodziną trafił kolejno najpierw do obozu koncentracyjnego w Pustkowiu, potem w Oświęcimiu i Sachsenhausen, by ostatecznie pozostać w Ravensbrück. Autorka wraz z mężem, czternastoletnią Ewą, trzynastoletnim Andrzejem i najmłodszym Jackiem trafiła tam w wyniku represyjnego aresztu za ucieczkę ich członka rodziny z niewoli niemieckiej. Jak sama napisała – Aby pojąć to, co czułam, trzeba mieć przy sobie troje dzieci i widzieć je, jak zawieszone pomiędzy życiem a śmiercią patrzą w oczy bezsilnej matki i garną się do niej z ufnością. Zwłaszcza że o sobie samej mówiła jako o osobie nieporadnej, nieprzedsiębiorczej i mało zapobiegliwej. Przyglądając się losom jej rodziny, zmiennym, nieprzewidywalnym, czasami dzielonej przez nazistów i osadzanej w różnych obozach, balansującej na granicy śmierci, życia i wytrzymałości psychicznej, doszłam do wniosku, że to, co miało być najsłabszym ogniwem w ich zespole, okazało się najmocniejszym atutem. To czteroletnie dziecko w dużej mierze przyczyniło się do ich przetrwania.
Właśnie ono!
Postać małego chłopca z bardzo jasną blond czuprynką w koszmarze mordowni, jak nazywała obóz matka, wydobywało i z więźniów, i z oprawców głęboko schowane pokłady dobra. Dla więźniarek Jacek był ich oczkiem w głowie, przelewały na niego swą miłość macierzyńską tkwiącą w każdej kobiecie i wiele z nich stało na straży jego bezpieczeństwa. A ona sama była dla nich pani Jackową, która przyznawała, że malutki synek stał się głową rodziny, której dzielnie bronił swoją dziecięcą urodą i niewinnością. Z kolei dla nadzorczyń, oberek, aufzejerek i esesmanów był iskrą, która wyzwalała w nich tęskne wspomnienia o rodzinnych domach.
Jednak to była jedyna dobra strona ich położenia.
Nadal w kategoriach cudu postrzegałam nie tylko przeżycie dziecka wśród zabójczych warunków pełnych wszy, chorób, głodu, kilkugodzinnych apeli na mrozie czy powszechnej i powszedniej śmierci wokół. Najbardziej wstrząsnęła mną scena w „fabryce aniołków”. W baraku dla kobiet ciężarnych i w połogu, których dzieci po porodzie żyły tak długo, jak długo miały pokarm, czyli jakieś cztery do sześciu tygodni. I mały Jacek karmiony chlebem i czarną kawą z jednej strony stołu, po drugiej leżący noworodek w agonii, bo matce skończył się pokarm, a pod stołem na podłodze leżały cztery trupki. Wkrótce i to dziecko znalazło się tam jako piąte. To jeden z wielu opisów scen tak samo groteskowych i absurdalnych, jak wiele innych, których biernym obserwatorem był mały chłopczyk przez prawie rok. I nadal nie pojmuję, jak przeżył? Zresztą nie tylko on, ale jego cała rodzina!?
Znaleźli się pod opieką Szwedzkiego Czerwonego Krzyża, objęte głośną akcją hrabiego Bernadotte, która na kilka dni przed końcem wojny wydzierała z niemieckich szponów ofiary kacetów, uniemożliwiając przez to masową likwidację ludzi-cieni i ludzi chorych. Dlatego w drugiej części tej niewielkiej objętościowo książki autorka umieściła wspomnienia ze Szwecji o dochodzeniu do zdrowia i niezależności finansowej od rządu szwedzkiego oraz o powrocie do Polski.
Pozostał we mnie niedosyt.
Wywołany nie tylko brakiem odpowiedzi na pytanie – jakim cudem? – mając świadomość, że pozostanie ono już retoryczne, ale również niezaspokojoną potrzebą poznania, co czuł i jak odbierał swój pobyt w obozach sam Jacek. Wspomnienia jego matki pisane w Szwecji tuż po przybyciu z Ravensbrück, nie wnikają w wewnętrzny świat dziecka. Poza tym przeleżały w Polsce aż do 1959 roku, zanim autorka je ponownie zredagowała, uzupełniła i wydała w 1972 roku. A mimo to pozostają cenne nie tylko z powodu unikatowej tematyki dziecka w obozie, ale również jako kolejny element w układance mrocznego okresu naszej historii.
Jak zawsze – ku przestrodze.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Augustynowicz Janina, Jacek w Ravensbrück, Wydawnictwo Książka i Wiedza, 1972, 192 strony, literatura polska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Dodaj komentarz