Żeby nie było śladów: sprawa Grzegorza Przemyka – Cezary Łazarewicz
Wydawnictwo Czarne , 2016 , 320 strony
Seria Reportaż
Literatura polska
Zaczęło się od listu.
Autor znalazł go po dwudziestu dziewięciu latach w aktach sprawy śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka. Trzyzdaniowy list od Barbary Sadowskiej, matki zamordowanego dziewiętnastolatka. Autor potraktował go bardzo osobiście, pisząc – Poczułem, że te trzy zdania skierowane są do mnie. Chociaż zastanawiał się, dlaczego nikt przed nim nie odpowiedział na niego? Nie podjął tematu, a może wyzwania? Może czekał właśnie na tego, konkretnego dziennikarza? Może dokładnie tak miało być? Chyba to jemu musiał się przydarzyć, skoro ten reportaż historyczno-śledczy otrzymał Literacką Nagrodę „Nike” w 2017 roku.
Czy słusznie?
Czytałam kilka przeciekawych, dobrze napisanych książek w 2016 roku, które nie doczekały się nawet nominacji. Obserwuję też, że babranie się w komunistycznej przeszłości generalnie obchodzi tylko pokolenia jeszcze pamiętające tamte czasy. Najmłodszym nie sprawia to „frajdy”. Zwłaszcza, gdy dotyczy to mało znaczących epizodów. Bo kim właściwie był Grzegorz Przemyk? Tylko maturzystą w trakcie egzaminów. Niezależnie myślącym, niepokornym młodym człowiekiem. Licealistą piszącym wiersze. Chłopcem z gitarą marzącym o studiach. Synem opozycyjnej działaczki i poetki.
I wreszcie zdanie najważniejsze w jego życiorysie – śmiertelnie pobitą ofiarą przez Milicję Obywatelską 12 maja 1983 roku. Wydawałoby się, że to pozornie prosta sprawa karna do zamknięcia w drodze normalnego postępowania po odpowiednim ukaraniu, dobrze znanych i widzianych przez świadków, winnych śmierci.
A jednak nie!
Został uruchomiony mechanizm tuszowania i mataczenia sprawy, do którego zaangażowano prokuratorów, esbeków, milicjantów i najwyższych rangą urzędników państwowych, z ministrami i gen. Czesławem Kiszczakiem na czele. Ochroną morderców zajęły się sztaby kryzysowe i grupy terenowe inwigilujące, straszące, szantażujące, śledzące i zakładające podsłuchy. 23 grudnia 1983 roku, po siedmiu miesiącach od morderstwa, w dniu skierowania oskarżenia do sądu, akta sprawy liczyły sobie już osiem tomów protokołów przesłuchania stu osiemdziesięciu dwóch świadków, opinie jedenastu biegłych (z zakresu chirurgii, medycyny sądowej i biomechaniki), dziewięć ekspertyz (medycznych i kryminalistycznych), sprawozdania z czterech eksperymentów procesowych i trzech wizji lokalnych. Po trzydziestu latach akta śledztwa w tej sprawie prowadzonego przez Instytut Pamięci Narodowej liczył już 83 tomy i 16 275 kartek zawierających protokoły przesłuchań świadków, analizy, filmy, zdjęcia, które ilustrowały reportaż,
tajne dokumenty z lat osiemdziesiątych, notatki gen. Cz. Kiszczaka i teksty Jerzego Urbana ówczesnego rzecznika rządu gen. Wojciecha Jaruzelskiego.
Można pomyśleć – to jakiś absurd!
Wytaczanie armaty przeciwko wróblowi, jeśli mogę użyć tego popularnego, metaforycznego porównania. Ale, tak! Z takich przerażających absurdów zbudowana była rzeczywistość w ustroju socjalistycznym. Można się z nich śmiać, oglądając filmy Stanisława Barei i można nad nimi zagryzać zęby z bezsilnej wściekłości tak, jak ja. Można też płakać tak, jak Piotr Bratkowski, którego wypowiedź przeczytałam na odwrocie książki:
Sprawa Grzegorza Przemyka jest klasycznym przykładem, jak ówczesna machina państwa mieliła jednostki dla własnych celów. Co ówcześni ludzie władzy mogli zrobić z każdym Polakiem. Padła w tej pozycji dosyć odważna teza, że bezkarność sprawców była przyzwoleniem dla morderców Jerzego Popiełuszki, który kilka miesięcy później podzielił los Grzegorza. Najlepiej proces miażdżenia i unicestwiania ludzi ujęła matka chłopca we wspomnianym już wcześniej liście – Ludzie o miedzianym czole, utożsamiający milicję z władzą, postanowili poświęcić prawdę dla swoich doraźnych korzyści, skompromitować wymiar sprawiedliwości w Polsce cynicznymi manipulacjami, które będą kiedyś książkowym przykładem niesprawiedliwości.
Dokładnie taki książkowy przykład stworzył autor!
Przekopał kilometry dokumentów. Prześledził wszystkie wspomniane wcześniej akta. Przesiedział wiele godzin w czytelniach, by określić ich lekturę jako polityczno-kryminalny thriller, by potem, udanie odtworzyć go dzień po dniu, od daty pobicia do zakończenia śledztwa w 1984 roku, nadając mu formę bezosobowego dziennika pisanego w czasie teraźniejszym o charakterze sprawozdawczo-opisowym. Między datowanymi wpisami, ujętymi w miesiące-rozdziały, umieścił efekt swoich poszukiwań personalnych – charakterystyki najważniejszych osób związanych ze sprawą Grzegorza: matki zamordowanego, jego kolegów będących świadkami pobicia, sanitariuszy oskarżonych o pobicie, adwokata obrońcy ofiary i ojca chłopaka. Całość uzupełnił częścią drugą, pełniącą rolę dopowiadającego epilogu po latach, w którym próbował przyjrzeć się manipulatorom i sprawcom morderstwa oraz odpowiedzieć na pytanie – kto zabił?
Dzięki takiej niezaangażowanej, bezosobowej narracji mogłam samodzielnie, bez sugestii odautorskich odtworzyć sobie sekwencje zdarzeń oraz udział i rolę zaangażowanych i wmanipulowanych w nie osób, a także przeanalizować mechanizm miażdżenia ludzi przez ówczesny system.
Czy tylko ówczesny?
Raczej każdy system. Nawet ten obowiązujący w demokracji. To tym wymiarem reportaż nie tylko „śmieszy” czarnym humorem, porusza i wzrusza, ale również przeraża. Pomimo upływu lat jego książkowy przykład niesprawiedliwości nadal funkcjonuje. W tym sensie to bardzo aktualna i ponadczasowa pozycja. To głównie ta cecha przekonała mnie do słuszności wyboru tego tytułu przez kapitułę nagrody Nike. Nietrudno będzie mi zapamiętać datę śmierci Grzegorza. Zmarł 14 maja, dwa dni po pobiciu, po którym nie miało być śladów.
W dniu moich urodzin.
Książkę wpisuję na mój top czytanych w 2017 roku.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Krótka, ale ważna historia Grzegorza Przemyka.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Tagi: książki w 2017
Dodaj komentarz