Zdarzyło się pierwszego września [albo kiedy indziej] – Pavol Rankov
Przełożył Tomasz Grabiński
Wydawnictwo Słowackie Klimaty , 2013 , 464 strony
Literatura słowacka
Czy taka lojalna, bezinteresowna, altruistyczna, przedkładająca miłość do ojczyzny, silniejsza niż lęk o własne życie i zdrowie przyjaźń, jest możliwa? – takie pytanie zadałam sobie po przeczytaniu tej książki.
Moje wątpliwości tym bardziej były uzasadnione jeśli dodam, że trwała od przedwojnia, w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu, aż do 1968 roku, kiedy to podziały polityczne niszczyły bliskie relacje nie tylko między obcymi sobie ludźmi, ale i w rodzinach. Na dodatek między Żydem, Czechem i Węgrem. I żeby spotęgować jej niemożliwość istnienia, w miejscu geograficznie sprzyjającym zawieruchom wojennym, a tym samym przemianom historycznym oraz zmianom ustrojowym, w którym ojczyzna dla głównych bohaterów najpierw była Węgrami, potem Czechosłowacją, następnie Słowacją, by znowu stać się Czechosłowacją. Najpierw zajmują ją Niemcy, potem z kolei Rosjanie… To nie może być ojczyzna! – jak stwierdził w rozpaczliwej bezsilności jeden z bohaterów.
Czytałam wiele powojennych, w przeciwieństwie do tej powieści, prawdziwych wspomnień, które rozpoczynały się od pokojowych scen współistnienia ludzi w jednym miejscu. Zgodnego współżycia społeczności o różnych narodowościach i kulturach, by podkreślić gorycz rozpadu tej równowagi, które niszczyła II wojna światowa, zamieniając przyjaźń w egoistyczną obojętność, wrogość lub nienawiść. Kiedy akcja tej powieści rozpoczęła się 1 września 1938 roku sielankową sceną na kąpielisku w Levicach, realnej miejscowości (to jeden z niewielu niepodważalnych faktów w tej książce), o czym świadczy zdjęcie umieszczone na wewnętrznej stronie tytułowej okładki,
w której trzej trzynastoletni chłopcy rywalizują o względy swojej rówieśniczki, niebieskookiej blondynki, Słowaczki, byłam przekonana, że przede mną kolejny dramatyczny scenariusz rozpadu pięknej przyjaźni, tłumaczonej i usprawiedliwianej nadciągającymi, burzliwymi czasami.
Myliłam się.
Tym razem poznałam historię przyjaźni może idealnej, może niemożliwej do zaistnienia, może trudnej do uwierzenia mi w nią, ale koniecznej do ukazania dziejów trzech różnych losów chłopców, a potem mężczyzn, w których przyjaźń jako wartość była jedynym trwałym spoiwem, na przekór czasom zdeterminowanym przez politykę, wpływającą na granice krajów w Europie, ich ustrój, tożsamość ich narodów i wreszcie indywidualne losy ludzkie. Zmienność wydarzeń, płynność pojawiających się wątków, nieprzewidywalność kierunków rozwoju fabuły, zawiłość meandrów postaw jej bohaterów i konsekwencje dokonywanych przez nich wyborów były przeciwwagą do opisywanej stałości przyjaźni między mężczyznami, walczących o względy Márii. Postaci pozornie drugoplanowej, stojącej trochę w cieniu, ale jak się potem okazało, bardzo ważnej w roli łącznika losów Jana, Petera i Gabriela, a także w samej narracji powieści. To właśnie ta przyjaźń pomogła im przetrwać każdy zakręt historii, to ona dodawała im sił w walce o przyszłość swoją i swoich rodzin, to ona budowała dialog między niemożliwymi do pogodzenia poglądami, często ratując życie, przerzucała mosty nad przepaściami nie do pokonania i wreszcie, to ona nadawała sens ich istnieniu i trwaniu w czasach bezsensu i wypaczonych wartości. Na jej tle bohaterowie drugoplanowi, jak prezydent Czechosłowacji, jawili mi się wynaturzonymi monstrami moralnymi, grzebiącymi przyjaźń wraz z trupami kolegów, na których podpisywali wyroki śmierci i symbolicznie, własnoręcznie zbijali trumny.
Groteska budowana na takim kontraście postaw przerażała mnie.
Zresztą delikatna ironia i karykatura wielu postaci drugoplanowych, podkreślające absurdalność sytuacji, towarzyszyły mi w tej powieści bez przerwy, zamieniając rozbawienie w czarny humor, sielankę w dramat jednostki czy wolę walki w bezsilność. I odwrotnie. Bez tego zabiegu budującego dystans do tragedii losu człowieka, bezsilnego wobec potęgi wpływu historii, a próbującego ustalić lub odnaleźć swoją tożsamość w stale zmieniającej się rzeczywistości politycznej, otrzymałabym opowieść pesymistyczną, pełną zapieczonego żalu do nie wiadomo kogo i wobec czego. Tym razem poznałam, pomimo tragedii opisywanych zdarzeń, opowieść alternatywną, bo ostatecznie bardzo optymistyczną. Co szczególnie zostało podkreślone w ostatnim, odmiennym od pozostałych, a przez to bardzo zaskakującym rozdziale tej powieści. Dającym nadzieję, że niespokojny rok 1968 w Czechosłowacji, na którym kończy się książka, będzie kolejnym pozytywnie zdanym egzaminem z przyjaźni przez bohaterów.
Byłam o tym przekonana. Byłam tego całkowicie pewna.
Ale początkowo zadane pytanie pozostało – Czy taka przyjaźń może istnieć? Warto się nad tym zastanowić. Autor w powieści wykorzystał skrajne warunki jej pielęgnowania, by udowodnić, że jest możliwą. Ba!, jest jedną z podstawowych wartości bazy sensu życia, więc może nam, ludziom w stabilnych czasach XXI wieku jest łatwiej? Powinno być, a na dowody jej istnienia powinnam natykać się co chwilę. A tak nie jest, bo skąd te wojny polsko-polskie, przekładające się na rodzinne, sąsiedzkie i koleżeńskie, do których toczenia, jak się okazuje, nie trzeba czynników historycznych? Może warto usiąść nad spokojną wodą kąpieliska w Levicach [albo gdzie indziej], 4 maja 2013 roku [albo kiedy indziej] i przyłożyć do tej powieści, jak do wzorcowej miarki własne życie i wartości, na których zostało zbudowane?
Wnioski mogą być bardzo, bardzo ciekawe [albo inne].
Moje są zaskakujące.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz