Zawód: Wiedźma – Olga Gromyko
Przełożyły Marina Makarevskaya i Małgorzata Kaczorowska
Wydawnictwo Papierowy Księżyc , 2016 , 544 strony
Cykl Kroniki Belorskie ; Tom 1
Literatura białoruska
Uśmiałam się!
Dobrze się bawiłam, mimo że sięgnęłam po fantasy. A w niej generalnie mało jest powodów do śmiechu. Moce nadprzyrodzone znikają człowieka. Krew i posoka się leje. Obozy walczące o moce i władzę mielą w swoich trybach mniejsze płotki i większe rekiny. Mniej więcej właśnie taki świat stworzyła autorka.
Krainę ludzi i krainę wampirów.
Jeśli ktoś po ostatnim słowie lekko się skrzywił, to za ripostę posłużę się cytatem, dyskretnie, ale widocznie, umieszczonym przez autorkę przed wprowadzeniem do powieści.
Krainę, w której elfy mają wysokie trawy. Krasnoludy – skały. Wałdacy – kopce wyrzuconej na powierzchnię ziemi. Driady – sięgające chmur dęby. Druidzi – kamienne kręgi. Ludzie – rozsypujące się mury, fosy z zatęchłą wodą i zwodzone mosty, a wampiry bezsensowne, drżące osiki. Był więc ludzki Starmin i była wampirza Dogewa niewchodzące sobie w drogę do momentu pojawienie się dziwnych, a nawet morderczych zjawisk w tej ostatniej. Zaczęli ginąć jej mieszkańcy i , o zgrozo!, przysyłani na pomoc magowie ze Starminu. Ci ostatni niekomfortową sytuację wzajemnych podejrzeń postanowili rozwiązać wbrew logice za pomocą Wolhy Rednej. Osiemnastoletniej adeptki VIII roku Katedry Magii Praktycznej w Starmińskiej Wyższej Szkole Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa. Nastolatki trochę szalonej, trochę upartej i przekornej, trochę ciekawskiej, a na pewno złośliwej i wrednego, bezpośredniego charakteru. Jeśli nie powiedzieć – bezczelnej. Nic bardziej zastanawiającego – wysyłać tak niedyplomatycznie nastawioną do życia i na dodatek niedoświadczoną w magii praktycznej dziewczynę w paszczę lwa, a raczej pod kły wampira. Wolha też to czuła, zauważając – Summa summarum, wyglądało na to, że wysłano mnie do łapania zagadkowej pomroki z wyposażeniem na wampiry. Coś tu było mocno nie tak.
I to bardzo mocno!
Miała rację, bo to bardzo inteligentna i sprytna osoba była. Na tyle cwana, by nie dać się wypić, rozwiązać zagadkę detektywistyczną z trupami w tle, a na dodatek zdobyć przyjaciół, którzy nie mieli prawa się nimi stać. Kto wie? Może nawet rozkochać w sobie wampira? Jeśli ktoś pomyśli w tym momencie, że zdradziłam koniec powieści, to się myli. To dopiero początek przygód niezwykłej czwórki: wiedźmy Wolhy, wampira Lena, trolla Wala i mantykory Tyśki. Mocnego i morderczego zespołu wywołującego lawinę niebezpiecznych wydarzeń pełnych lesz, mawek, wodników, głuwców, podkamieńców i wielu, wielu innych stworów, dziwadeł i zjaw, z którymi zwykły człowiek nie miał najmniejszych szans. Bo niespokojne czasy nastały. Nie ma ratunku przed wszelakimi potworami. Tu nietoperze dziecko ukradną, tam kleszczec się pojawi w chaszczy. Na moczarach w nocy mawki wyją, drapią w domki strażnicze, a na cembrowinie studni przesiaduje wodnik gotowy topić każdego chcącego się z niej napić. Jak przeżyć w taki ciężki czas? – powiadali chłopi. To im z pomocą szła grupa przyjaciół, rozprawiając się z okoliczną pomroką niewiadomego pochodzenia.
Ale to przy okazji!
Tak naprawdę mieli wspólny cel, chociaż różne pobudki jego osiągnięcia. Usługi ze zdolności wampira, trolla i mantykory oraz bakalarki magii praktycznej, na które czekały uroczyska ze strzygami, zrzędliwe smoki, nieśmiałe bazyliszki i ogólnie naprawianie umiarkowanie przyjemnych sytuacji zlecanych przez umęczoną ludność, były tłem do wielkiej przygody. Dla mnie z kolei tłem była przygoda. Bardzo dynamicznym, zmiennym i tajemniczym, nie przeczę, ale jednak tłem dla skrzącego się w tej historii humoru.
Komizm to największy atut tej powieści!
Wolha Redna to z rozbawieniem i z przymrużeniem oka patrząca na życie dziewczyna. Zawsze z gotową ripostą na zaczepki innych. Zawsze z ciętą uwagą wobec spotykających ją sytuacji. Zawsze z celnym komentarzem do nagle pojawiających się i rozwijających się w tempie geometrycznym wydarzeń. A ponieważ jest narratorką opowieści, jak łatwo się domyślić, świat przygody został dokładnie przefiltrowany przez jej ironiczne, kpiarskie, a czasami cyniczne spojrzenie na rzeczywistość. Często i gęsto posługuje się obrazowymi skojarzeniami, metaforami i porównaniami, by oddać absurd zdarzeń oraz komizm słowny czy sytuacyjny. W efekcie nie tylko uśmiechałam się pod nosem, ale głośno śmiałam. Polubiłam tę wredotę całym sercem, bo w gruncie rzeczy dobra z niej była dziewczyna. Honorowa i wbrew pozorom, wrażliwa dusza. Nie mogłam doczekać się, kiedy znowu otworzę książkę, by pobyć trochę w jej inteligentnie złośliwym towarzystwie. Kiedy razem pośmiejemy się z absurdów jej życia, tak bardzo wspólnych z moim realnym.
Może nawet z siebie samych?
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Dla młodzieży
Tagi: literatura białoruska
Dodaj komentarz