Testament Marii – Colm Tóibin
Przełożył Jerzy Kozłowski
Grupa Wydawnicza PWN i Wydawnictwo Imprint , 2014 , 150 stron
Literatura irlandzka
Maria, matka Jezusa, nie musiała być taka, jak opisują ją Ewangelie kanoniczne – pokorna, oddana, wyrozumiała, heroiczna, cicha, akceptująca, a boleściwa i cierpiąca z zupełnie innych powodów. Jej wizerunek może być zupełnie inny od obecnie powszechnie przyjętego, bo przeciwstawny.
Dla niektórych – obrazoburczy.
Naruszający wyobrażenie wzoru matki, a pośrednio syna. Bo matka Jezusa mogła widzieć wydarzenia, w których uczestniczył jej syn, zupełnie inaczej. Przede wszystkim mogła postrzegać syna, jako człowieka, którego poglądów, zachowania i postępowania nie rozumiała. W którym Syna Bożego nie dostrzegała. Widziała za to jego inteligencję, wdzięczność, umiejętność milczenia, spędzania samotnie czasu i patrzenia na kobiety, jakby były równe jemu, wokół którego zgromadzili się mężczyźni niepotrafiący spojrzeć kobiecie w oczy, dorosłe dzieci wychowane bez ojców, szaleńców, malkontentów, jąkałów, nerwusów. Grupa nieudaczników kierująca się brawurą i ambicją doprowadzającymi do lekkomyślności i okrucieństwa. Mogła podważać zasadność cudów dokonywanych przez Jezusa, jako tych, które zawracały lub wywracały odwieczny porządek rzeczy nieuniknionych, uznając wskrzeszenie Łazarza za szyderstwo z niebios i samej śmierci, wesele w Kanie za nadarzającą się sposobność odwiedzenia syna od jego planów prowadzących do zguby, a światło i łaskę poczęcia za szczęście kobiety brzemiennej. W swoim krytycyzmie mogła nie pomijać samej siebie, ganiąc się za ucieczkę spod krzyża w obawie o własne życie. Ten odmienny obraz malowany konfesyjną opowieścią kobiety owdowiałej, która straciła również syna, mógłby być właśnie taki – pełen goryczy, poczucia niespełnienia, żalu, pretensji oraz niechęci do otaczającego świata i ludzi. Pretensji również do Boga, w którego traci wiarę, zwracając się z modlitwami do bogini Artemidy.
Jej osoba, żyjąca w starożytnym Efezie już po ukrzyżowaniu Jezusa, stanowi klamrę narracyjną kreślonej historii z przeszłości, której wysłuchują spisujący Ewangelie wchodzące w skład Nowego Testamentu. Dwaj mężczyźni, którzy przychodząc do niej do domu, czekają na jej słowa zbyt zaślepieni swymi wielkimi, nienasyconymi potrzebami i zbyt otumanieni resztkami strachu, który wtedy czuliśmy wszyscy, żeby zauważyć, że pamiętam wszystko. Ale by nie zauważyć, że pamięta inaczej. Czekający na potwierdzenie tego, co według ich wyobrażenia powinna pamiętać. Słuchający lecz niesłyszący ewangelii według Marii.
Autor, aby zbudować tak odmienną postawę i poglądy Marii, wykorzystał wspólną dla wszystkich matek płaszczyznę jedności i porozumienia – emocje.
Bezinteresowna miłość do własnych dzieci, które są nimi nadal, nawet, gdy dorosną, troska o bezpieczeństwo i przyszłość opartą na tradycji, chęć ochrony przez złem świata – tego chce każda matka. Nie inaczej mogło być z Marią – sugeruje autor. Przyszło jej żyć w gorącym czasie pełnym pogłosek i opowieści, w których zmarłych wskrzeszano, woda zamieniała się w wino, a fale morskie uspokajał człowiek kroczący po wodzie, mogąc tylko marzyć, by syn, jak inni młodzi mężczyźni, wyemigrował do Jerozolimy za lepszym bytem. By stając się mężczyzną, miał w niej nadal oparcie, słuchając przede wszystkim jej rad. By kochać go jeszcze bardziej, kimkolwiek by się stał, by go chronić. By wreszcie mieć opiekę na starość i kogoś, kto się nią zaopiekuje. Kto zajmie się jej ciałem i pogrzebem po śmierci. Tego wszystkiego chce każda, kochająca matka.
To dlatego w całym monologu bohaterki nie pada ani razu imię Jezusa. W dialogach z Ewangelistami używa zamienników – ”on”, „mój syn”, „nasz syn”, „ten, który tu był”, „wasz przyjaciel”, „ten, który was interesuje”. Tym celowym zabiegiem autor stwarza idealne warunki każdej matce do empatii i utożsamiania się z Marią zbuntowaną, która chce, skoro cuda się wydarzają, cudu dla siebie – wrócić do lat sprzed śmierci jej syna zanim opuścił dom, kiedy był dzieckiem i żył jego ojciec, a na świecie panował spokój. Ta płaszczyzna to najprostsza droga do zrozumienia Marii. Nie poprzez argumenty, logikę i rozum, ale poprzez uczucia. Poprzez wspólne doświadczenie emocji macierzyństwa i bólu po stracie dziecka.
Czy tak mogło być? – to pytanie autor pozostawia otwarte.
Jedno jest pewne – można zastanawiać się, gdybać, można polemizować, czyniąc z Biblii księgę żywą tak, jak czyni to Bella Szwarcman-Czarnota z Torą w Księdze Kobiet i Kobietach Księgi. Mną jednak ta historia nie zachwiała w poglądach. Wierzę w miłość Marii do Boga większą niż w miłość do syna. Maria nie była w tym jedyną. Przypomnę, że podobną, bezwarunkową miłość do Boga udowodnił Abraham, gotowy złożyć własnego syna w ofierze.
Dla mnie ta opowieść stawia zupełnie inne pytanie – ile z nas matek jest Marią zbuntowaną, a ile poddaną Bogu?
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść filozoficzna
Tagi: religia
Dodaj komentarz