Tak sobie myślę…: dziennik czasu choroby – Jerzy Stuhr
Wydawnictwo Literackie , 2012 , 269 stron
Literatura polska
Trzymam w dłoniach ten świat refleksji autora i tak sobie myślę…
Tak sobie myślę, że autor nie napisał tej książki o chorobie, o cierpieniu, procedurach leczenia, o walce z rakiem, o strachu przed śmiercią. Zupełnie nie. Napisał ją, aby właśnie od tego uciec. Stworzył dla siebie formę terapii słowem w postaci dziennika refleksji obejmującego niespełna rok przełomu lat 2011-2012. Zajął umysł wszystkimi innymi myślami, które odciągały go od tu i teraz w szpitalu. To ja tak sobie myślę, bo autor raczej dziwi się – Dlaczego akurat dzisiaj pociągnęło mnie to pióro? By kilkanaście dni później udzielić sobie odwiedzi – Ja tęsknię, żeby znów na chwilę być twórczym. Więc brnijmy w te strzępy, migawki, skrawki tego, co jeszcze być może dane będzie mi przeżyć. Zwłaszcza że nareszcie bez cenzury, w pełnej wolności słowa pisania na każdy temat. Nawet ten niezwiązany z zawodem, bo, jak podkreśla – doświadczenie z ponadtrzydziestoletnich moich publicznych wypowiedzi uczy, że nie zawsze wolno mi było wypowiadać się na tematy niezwiązane z branżą. A potem był list od wydawnictwa, które intuicyjnie wyczuło, że autor COŚ pisze, zapraszający do współpracy. A tutaj już napisane, w szaleństwie wolności słowa i myśli, o erotycznych fascynacjach aktorką z filmu Emmanuelle.
Już posypały się złośliwości i kpiny z kolegów aktorów. A przecież miało być ręcznie dla moich najbliższych. Trochę jednak tej „ręczności” zostało na wyklejkach i w środku tekstu:
I tak sobie myślę, że strasznie autor bazgrze. Trudno odczytać ręczne pismo, więc może i lepiej, że całość w druku została wydana. I jeszcze sobie myślę, że tak musiało być. Ta choroba i mnóstwo czasu na myślenie i pisanie, ta niedająca spokoju kreatywność i chęć tworzenia, pustka po działaniu prosząca o wypełnienie, ta ochota komentowania wszystkiego i wszystkich nareszcie bez ograniczeń, ta propozycja, że dlaczego tylko dla siebie i rodziny, że czytelnik też człowiek.
I stało się!
Po kilkudziesięciu stronach wsobnego pisania autor mnie zauważył, kierując do mnie te zdania – A więc niech będzie! Nie, nie dorównam literatom, pewnie sobie też wśród nich narobię wrogów, znowu przecież wpycham się na nie swoje podwórko, który to już raz? Ale co mnie ratuje: ciekawe, arcyciekawe życie, które miałem, i współczynnik szczerości i jak najdalej posuniętej prywatności, który, Drogi Czytelniku – bo teraz już taką figurę stylistyczną trzeba będzie przyjąć, będę Ci wyjawiał. Od tego momentu autor pisał również z myślą o mnie, wplatając łechcący mnie zwrot Drogi Czytelniku. Mogłam teraz tak sobie myśleć razem z autorem.
O wszystkim!
Oglądać zdjęcia prywatne i oficjalne, których mnóstwo w książce, a z których najbardziej przypadło mi do serca to:
Gdybać, analizować, podejrzewać, przypuszczać, wspominać, przypominać, przywoływać doświadczenia i te faux pas, i te zabawne, uchylać rąbka tajemnicy zawodowej aktora, odtwarzać chwile radosne i smutne z życia rodzinnego, komentować rzeczywistość, ustosunkowywać się do polityki, narzekać na poziom wychowania najmłodszych pokoleń, oceniać decydentów, uśmiechać się do osiągnięć i sukcesów, irytować się na brukowce, recenzować książki i filmy (dużo obejrzanych i przeczytanych takich samych) i wiele, wiele innych, na jakie przyszła ochota i czas. I tak prawie do końca dziennika gęstego od dat z widniejącą nazwą miasta aktualnego pobytu.
I ani słowa o raku!
Pojawia się dopiero w jednym z końcowych wpisów, kiedy po coraz dłuższych przerwach niepisania mogłam tylko domyślać się, że jest coraz lepiej, że idzie ku dobremu, że już niedługo oczekiwane wyzdrowienie, by nareszcie przeczytać radośnie pożegnalne zdanie – A więc, Drogi Czytelniku, zamieniaj się pomału w mego Drogiego Widza!
I tak sobie myślę, że to było specjalnie.
Tak bez martyrologii, medycznych szczegółów i użalania się na sobą. Że można o chorobie mówić bez jednego słowa o niej, bez nazywania jej, bez opisywania. Że to, co nas spotyka, może posłużyć czemuś innemu, korzystnemu. Że cierpienie można przekuć na słowa, myśli, refleksje, by dać nadzieję innym i wiarę w skuteczność nietypowego sposobu walki z chorobą ludziom w podobnej sytuacji. A że nie było łatwo i lekko, świadczy tylko dołączony na końcu książki wywiad udzielony jednemu z portali medycznych. To tam i tylko tam mogłam zobaczyć, jak bardzo było źle i beznadziejnie.
Autor o swoim dzienniku napisał – Ot, taki pamiętnik chorego inteligenta, który czasem bywa artystą. A ja sobie myślę, że to kotwica przywracająca środek ciężkości świata rzucona przez mądrego człowieka wszystkim tym, którzy znajdą się w skrajnej dla siebie sytuacji życiowej. Jakiejkolwiek.
Tak to sobie właśnie nad tą książką myślę…
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2016
Dodaj komentarz