Sport w polskim kinie 1944-1989 – Dominik Wierski
Wydawnictwo Naukowe Katedra , 2014 , 504 strony
Literatura polska
Zaczynam rozsmakowywać się w pracach naukowych i doceniać ich potencjał, z których bardzo dużo wynoszę bezcennej wiedzy i propozycji, mimo że absolutnie nie mają charakteru poradnikowego. Ale o tym napiszę na końcu.
Po pracy doktorskiej Biały z zazdrości Omara Sangarego z dziedziny literatury utwierdziła mnie w tym przekonaniu ta, kolejna pozycja. Obie dowodzą tego, że można profesjonalnie analizować wycinek rzeczywistości, nie gubiąc przy tym (przy odrobinie chęci do nieznacznej modyfikacji, jak uczynił to autor) umiejętności przystępnego jej tłumaczenia. Zwłaszcza płaszczyzny społeczno-kulturowej. Na pracę doktorską z dziedziny mas bitumicznych nie śmiem się porwać, chociaż gdyby odniosła się do kontekstów kulturowych to, kto wie?
Troszkę jest właśnie tak w przypadku tej pozycji. Sport nie jest dziedziną, za którą przepadam. Nie mieści się nawet na obrzeżu moich zainteresowań. Powiem wprost – na dźwięk słowa „sport” zapala mi się neon wielki jak nawet nie góra, a cały łańcuch górski – NUDA! Co nie znaczy, że nie jestem zagorzałym kibicem. Bo jestem i to bardzo rzadkiej dyscypliny, jaką jest unihokej, ale robię to dla zawodniczek, które znam osobiście. Cieszę się ich pasją, śledzę ranking meczów, przeżywam na trybunie porażki oraz wygrane i na tym kończą się moje emocje i adrenalina.
Podobnie było z tą pozycją.
Przeczytawszy „sport” trochę się skrzywiłam, ale za nim stało wyrażenie „w polskim kinie”! Od razu tytuł zyskał na atrakcyjności. A kiedy zadałam sobie pytanie – co ty wiesz o sporcie w polskim kinie? – odpowiedziałam sobie natychmiast – Piłkarski poker z Januszem Gajosem! Reżysera, niestety, już nie pamiętałam. I to chyba byłoby wszystko, a przecież przede mną leżała grubaśna książka na ten temat, więc nasunęło mi się kolejne, autokrytyczne pytanie – czyżbym aż tak mało wiedziała na ten temat? Okazało się, że mieszczę się w przeciętnej krzywej Gaussa, bo to najczęstsze skojarzenie, po którym jest długo, długo nic i może kilka epizodów sportowych z Jarząbkiem w roli głównej z filmu Stanisława Barei. Jak bogata jest kinematografia polska w motywy sportowe, jak bardzo przesiąknięta klimatami sportowymi, jak wiele występuje w niej kontekstów i nawiązań do sportu, przedstawia autor tej pozycji. Swoje dociekania zawęża do lat 1944-1989. Nie oznacza to jednak zamkniętego charakteru pracy. Wręcz przeciwnie. Jak sam podkreśla we wstępie – …fakt, iż temat pozostaje wciąż do pewnego stopnia otwarty i podatny na nowe strategie badawcze oraz interpretacje, sprawił, że zrezygnowałem z klasycznego zakończenia pracy, poprzestając na zwięzłych podsumowaniach poszczególnych rozdziałów.
Pomimo szerokiego i z pozoru chaotycznego charakteru tematyki, praca ma bardzo poukładany i logiczny ciąg przedstawiania zagadnienia na dwóch płaszczyznach – chronologii czasowej oraz zjawisk społeczno-politycznych zachodzących w polskim społeczeństwie badanego okresu. Efekt ten autor osiągnął dzięki bardzo słusznej uwadze, którą ujmę tutaj w ogromnym uproszczeniu – żeby zrozumieć opisywane zjawisko zachodzące w społeczeństwie, należy zapoznać się z jego uwarunkowaniami historycznymi. To dlatego merytoryczną część pracy rozpoczyna od przybliżenia sportu jako takiego w PRL, a dopiero później przechodzi do clou tematu. Materiałem badawczym czyni filmy fabularne i dokumentalne wraz z materiałami Polskiej Kroniki Filmowej. Pomimo tej selekcji (świadomie pomija film animowany), wspomina bardzo króciutko, ale jednak, o sportowych kontekstach literackich – recenzjach, omówieniach, opracowaniach czy wywiadach, a to dlatego, że w dalszej części pracy powołuje się na nie, odwołuje do nich lub polemizuje z nimi. Ich bibliografię umieszcza w aparacie informacyjnym książki obok filmografii oraz wykazu dokumentów, artykułów i materiałów ze stron internetowych.
Głównym celem pracy czyni ukazanie sportu jako części kultury. Stąd przyjęcie metody badawczej opartej na założeniach płynących z dokonań poetyki kulturowej. To ostanie wyrażenie jest dla mnie zupełnie nowe. Mogę je zastąpić pojęciem historycyzmu czyli znowu upraszczając i najogólniej rzecz ujmując słowami autora – Równorzędnym źródłem wiedzy o historii, ale i kulturze są zatem również teksty niekanoniczne i nieliterackie.
Jak pięknie wpisuje się w ten nurt badane zjawisko! – uznał autor i wykorzystał to do wyłonienia i zbadania następujących funkcji sportu – ideologicznej, propagandowej, dydaktycznej, metaforycznej i informacyjnej. Nazwę tej ostatniej przypisałam samowolnie ja do rozdziałów 4,5 i 7 mających właśnie taki dla mnie charakter, a których nie określił wprost w tytułach sam autor. Z kolei analizę i interpretację tematu w poszczególnych rozdziałach oparł na dwóch rodzajach oglądu – panoramie i zbliżeniu. Oba tworzą jeden schemat, którego sposób zastosowania autor wyjaśnia następująco – najpierw przybliżam kulturowy, sportowy bądź filmowy kontekst zagadnienia ustanawiającego daną funkcję, następnie wskazuję i krótko charakteryzuję filmy, w których dana funkcja w istotny sposób zaistniała, a następnie przeprowadzam dokładniejsze (aczkolwiek, w zależności od tytułu, różne objętościowo) analizy utworów realizujących obecność funkcji w sposób najbardziej reprezentatywny, znaczący czy też, po prostu, najlepszy. Brzmi bardzo poważnie, ale w praktyce płynie opowieść erudyty posługującym się piękną polszczyzną (pomimo terminologii języka naukowego, który „nie zgrzyta”) o czasach PRL i ludziach, którzy żyli ze sportem, dla sportu, a czasami wyłącznie sportem.
W efekcie otrzymałam bardzo jasny, klarowny, uporządkowany i usystematyzowany obraz Polski i Polaków, dla których sport pełnił w czasach komunizmu wielorakie funkcje. Autor nie rości sobie prawa do tego, iż wymienił wszystkie.
Otrzymałam coś jeszcze, pomimo całej naukowej otoczki!
Wspomnienia z lat dzieciństwa. Nie miałam świadomości, jak bardzo sport był obecny w moim życiu, jak wiele wydarzeń sportowych miało pośredni wpływ na moje życie, jak duże piętno emocjonalne pozostawiły we mnie głośne wydarzenia sportowe począwszy od Wyścigu Pokoju poprzez olimpiady, słynnym geście Kozakiewicza, na piłce nożnej i wielkich nazwiskach sportu skończywszy. To moja historia zapisana we mnie mimo mojej woli. Oprócz tego zostałam obdarowana kopalnią propozycji filmowych wartych obejrzenia. Ale najcenniejszą rzeczą, jaką wyniosłam z tej pozycji, to nie tylko podpowiedź, jak te filmy odbierać, jak je odczytywać, ale przede wszystkim, jak je interpretować. Z ogromną przyjemnością czytałam recenzje poszczególnych filmów, uświadamiając sobie jedno – aby móc rzeczowo pisać o filmie, płycie czy książce, należy posiąść wiedzę na temat interpretowanego zagadnienia w nich zawartego. Dopiero wtedy wiem nie tylko, czy warto lub nie warto słuchać, oglądać, czytać, ale i dlaczego?
Trochę się załamałam.
Nigdy nie osiągnę w tej dziedzinie wyżyn interpretacyjnych, jak autor. Może poza dwiema, o których tutaj piszę prawie nic. Ale, ale! Pocieszam się, że moja rola tutaj ma polegać na selekcji książek w kategorii warto – nie warto, jeśli potencjalny czytelnik chce ją odebrać przede wszystkim na poziomie emocjonalnym. Dla mojej zaprzyjaźnionej młodzieży opowieść ma być przede wszystkim fajna – cokolwiek miałoby to w ich pojęciu oznaczać. Poszukujących czegoś więcej, w tym merytorycznej interpretacji, zawsze można odesłać do opracowań profesjonalistów. Chociażby do takich pozycji, jak ta. Dlatego sięgam po nie, bo zawsze (oprócz kompleksów – żartuję!) wynoszę z nich coś cennego dla siebie.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Popularnonaukowe
Tagi: książki w 2014
Dodaj komentarz