Sołdat – Nikołaj Nikulin
Przełożyła Agnieszka Knyt
Wydawca Ośrodek Karta , Wydawnictwo PWN, 2013 , 320 stron
Seria Literatura Faktu PWN ; Podseria Karty Historii
Literatura rosyjska
Jest taki film Wróg u bram w reżyserii Jean-Jacquesa Annauda, o oblężeniu Stalingradu, dzięki któremu po raz pierwszy uświadomiłam sobie ludzki koszt zwycięstw Armii Czerwonej i jednocześnie tragedię jej zwykłego, frontowego, szeregowego żołnierza. Bezwzględność systemu presji i przyczynę wygranych walk w dwóch, początkowych scenach batalistycznych, których potwierdzenie ich historycznego faktu znalazłam w tej książce – z przodu ogień wroga, a jeśli dasz krok do tyłu, dostaniesz kulkę od oddziału zaporowego. Strach zmuszał żołnierzy, by pójść na śmierć.
I szli. Nie mieli wyjścia.
Śmierć była wszechobecna, czekając na końcu każdej obranej drogi. Z ręki wroga lub swoich. Śmierć w walce, śmierć kosząca z automatu wycofujące się oddziały bez rozkazu, śmierć poprzez rozstrzelanie po nieudanej bitwie, śmierć po dostaniu się do niewoli albo po powrocie z niej, śmierć w wyniku donosu i śmierć za dezercję, która nie zawsze nią była, bo mądry Gospodarz na Kremlu wszystko świetnie rozumiał, wiedział i tłumiąc wszystkich swoją żelazną wolą, rozkazywał tylko: „Atakować!” Chociaż nie. Był jeden sposób na uniknięcie walki na froncie – samostrzał. Dosyć częsty. W ręce, nogi poprzez bochenek chleba lub trupa, by nie zostawić śladu prochu, ale i on, po zdemaskowaniu, też kończył się śmiercią.
Na cud zakrawa więc zachowanie życia przez autora, który na linię frontu trafił w 1941 roku w wieku osiemnastu lat. Cztery kolejne lata tułaczki w okopach, ziemiankach, czy spania na gołej ziemi, od Leningradu do Berlina, były koszmarem, który przeżył dzięki czterokrotnie odniesionym ranom i zwykłemu szczęściu, które sprzyjało mu wyjątkowo. Zbiegom niewytłumaczalnych okoliczności, pozwalających na wymykaniu się ostateczności. To, co przeżył, czego doświadczył, nijak się ma do obrazu bohaterskiej, ładnej, wyidealizowanej wojny opisywanej przez Konstantina Simonowa czy Michaiła Szołochowa. Jak sam autor podsumował – agitka. To właśnie z niezgody na nią, na fałszowanie historii, na wysyłanie do GUŁagu tych, którzy żądali prawdy, na umieszczenie wojennych inwalidów w domach opieki społecznej o specjalnym reżimie na wyspie Waałam, by oczyścić ulice z żebrzących kalek, na weteranów-uzurpatorów, którzy wojnę spędzili na tyłach wojsk, nie oddając ani jednego strzału, na miejsca pełne sterczących, niepochowanych jeszcze kości poległych kilkadziesiąt lat po wojnie, na pomniki z nadętą frazą – Nikt nie jest zapomniany, nic nie jest zapomniane. – brzmiącą jak szyderstwo z ofiar wojny, na traktowanie żołnierzy, jak nawóz i mięso armatnie i wreszcie, na wojnę jako taką – największe draństwo, jakie kiedykolwiek wymyślił rodzaj ludzki. Wspomnienia spisane również z rozżalenia, poczucia niesprawiedliwości, a może nawet ze złości.
Ale to nie jedyny powód.
Drugim była chęć uwolnienia się od makabrycznych obrazów przeszłości, jak podkreślił w rozdziale Od Autora. Psychoterapeutyczna próba (początkowo bez planów publikacji) wyrzucenia z zakamarków pamięci (…) siedzące głęboko nikczemności i draństwa, żeby uciec od przytłaczających obrazów.
Są przytłaczające. Bardzo.
A ich siła nacisku rosła wraz z ilością gromadzących się trupów, których nie nadążano usuwać. Widziane oczami nie z generalskiej wieży, skąd widać pełen obraz, a z dołu – jak żołnierz, który czołga się na brzuchu po błocie frontowym, a czasem w to błoto pada na twarz, wysysając z niego wodę przesiąkniętą krwią, prochem, trupim jadem, mając przed oczami efekt maszynki do ludzkiego mięsa – góry trupów z różnych okresów walk, stare, zmumifikowane na mrozie i nowe, w stanie rozkładu, wdeptane w glinę okopu. Tu plecy, tam rozpłaszczona twarz, dłoń – żółte, pod kolor ziemi. Chodzimy wprost po nich. Do tego wszechobecny smród, wszy, głód, choroby, odmrożenia i strach przed donosem. Nie znalazłam w tej książce szlachetnego, dobrodusznego Miszy przy ognisku i harmoszce z pieśnią na ustach i duszą rosyjską na ramieniu. Znalazłam zastraszonego, wiecznie pijanego Iwana, którego uwaga krążyła wokół trzech tematów – wojny, jedzenia i seksu, pod dowództwem świadomie wysyłających go na pewną śmierć, w bałaganie, złym planowaniu, słabym rozpoznaniu, braku współdziałania między oddziałami i różnymi rodzajami wojsk, (…) wśród idiotyzmu, tępoty, braku odpowiedzialności dowódców.
Obraz porażającej podłości ustroju bolszewickiego zamieniająca żołnierzy w biernych i uległych na froncie, a poza nim historię przemiany o tym, jak dobrzy, spokojni mężczyźni rosyjscy stali się potworami. Byli straszni w pojedynkę, a w masie zachowywali się tak, że nie da się opisać. Opisała to anonimowa autorka w swoich wspomnieniach pod tytułem Kobieta w Berlinie.
I w tej warstwie wspomnień można wpaść w pułapkę usprawiedliwiania zwierzęcego zachowania się żołnierzy, bo Rokossowski działał według najświetniejszych tradycji Suworowskich: Chłopaki, oto twierdza! Tam są baby i wino! Zdobędziecie – zabawa przez trzy dni! A odpowiadać będą Turcy! Zdobywali więc miasta, grabili mienie i gwałcili kobiety niemalże w ciągłym, pijackim widzie przy aprobacie samego Stalina. Wprawdzie potem próbowano to ukrócić, ale, jak podsumował autor, za późno: dżin wyskoczył z butelki. Na tym tle wyjście z życiem autora wspomnień z tej apokalipsy upodlenia, nie było jedynym cudem. Drugim był cud wyniesienia nie tyle nienaruszonego systemu wartości moralnych wpojonego mu przez rodziców, ludzi wykształconych, co umocnienie się ich, paradoksalnie, dzięki właśnie tym wojennym przeżyciom. To dlatego rozumiem przyczyny i mechanizmy zachowania się żołnierzy, ale ich nie usprawiedliwiam, bo niezłomna postawa autora przy twardych zasadach humanizmu, na to mi nie pozwoliła. Takich jak on było niewielu, bo takich, jako niewygodnych, aresztowano i rozstrzeliwano. Ale jeśli byli, to robili, co mogli uczynić w ograniczonym zakresie tak, jak autor, który w ostateczności zadaje bardzo mądre pytanie – Kto zwyciężył Niemców? Stalin i jego partia? Czy Djakonow i jemu podobni? Djakonow pokroju autora – dodam.
I tutaj muszę przytoczyć pierwsze zdania tłumaczki, poprzedzające tekst wspomnień – W książkach o wojnie zazwyczaj wiele jest statystyk, bohaterskich czynów, zwycięskich bitew i wielkich porażek, a mało prawdy o człowieku. Ta książka jest inna.
To prawda. Jest inna.
Bezkompromisowa i dlatego okrutna w swojej prawdzie, chociaż i tak, jeśli wierzyć w zapewnienie autora, napisana powściągliwie. Wspomnienia pisane w 1975 roku, a czytane ponownie po wielu latach, wydały mu się wygładzone, najpotworniejsze epizody nienazwane. Wiele spraw przedstawiłem o wiele łagodniej. Jeśli ta wersja miała być „łagodna”, to mnie ona w zupełności wystarczy, by zrozumieć upodlenie człowieka, nie przekraczając krytycznego momentu, za którym jest już tylko znieczulenie od nadmiaru negatywnych bodźców.
To jedna z tych pozycji, która historię II wojny światowej pisze na nowo. To takie pozycje jak ta, czy Strażnik GUŁagu Iwana Czistiakowa, udowadniają, że temat wojny, wbrew pozorom, nie został wyczerpany. A jak sam autor stwierdził, w rzeczywistości nawet nie zaczęto pisać jej prawdziwej historii.
Zaczął ją autor i jemu podobni, którzy już nadeszli i na pewno nadal będą nadchodzić.
Będę wsłuchiwała się w ich wersje z ogromną uwagą, bo, jak zauważa autor, przez wieki ludzkość siedziała na beczce z prochem, a teraz przesiadła się na bombę atomową.
Na jednej takiej siedzi w Korei Północnej Kim Dzong Un.
Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał tego filmu – polecam, z naciskiem na koniecznie.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz