Trafiła do mnie księga niezwykła!
Już zanim ją zobaczyłam, zanim otworzyłam, wiedziałam, że będzie wyjątkowa. Wydobyłam ją z czarnego, bawełnianego woreczka opatrzonego srebrną strzałą, elementem herbu Kościesza.
Owinięta była w obwolutę, pod którą kryła się równie czarna okładka z dokładnie takim samym symbolem.
Miałam przed sobą sylwę. Coś na kształt kroniki rodzinnej, albumu i dziennika w jednym tworzących księgę domową, w której zapisywano wszystko i gromadzono wszystko to, co wiązało się z codziennym życiem rodziny. Swoją potoczną nazwę wzięła od łacińskiego silva rerum oznaczającego „las rzeczy”.
I był w niej bardzo gęsty las wydarzeń z życia szlacheckiej rodziny Narwojszów, które głowa rodu – Jan Maciej – systematycznie dodawała, kontynuując tradycję swoich przodków, wpisy o niemowlętach, które pochowali, i jakieś luźne myśli, i miscellanea, i recepty, i lista podarunków, i rymowanki Jana Macieja ze szkolnych czasów, i jeszcze całkiem świeży wykaz klasztornego posagu Urszuli, i przepisane mowy z kościoła wygłaszane na jej obłóczynach, i wyliczone wojenne zwycięstwa jego ojca i bitwy, w których uczestniczył, i zestawienie klejnotów, jakie wniosła w posagu jego matka, i receptury jej nalewek, i ślimaki Delamarsa, i przepisany przez Jana Macieja tren z pogrzebu Anny Magdaleny, i hymeny, i epitalamia z ich wesela sprzed dwudziestu dwóch lat… I wiele, wiele innych.
Ale ja pod tą grubą warstwą drobnych spraw, okruchów rzeczywistości, dowodów pamięci, archiwaliów przeszłości, pozornie drobnych zdarzeń wyczytałam pulsującą emocjami historię Jana Macieja, jego żony Elżbiety z Siedleszyńskich oraz ich dwojga bliźniąt – Kazimierza i Urszuli. Burzliwe dzieje rodziny zaczynające się roku pańskiego 1659 we dworze w Milkontach położonych niedaleko Wilna. Jan Maciej, przeznaczając pokaźną sumę na jego odnowienie, miał nadzieję, że będzie służył jego dzieciom przez następne sto lat. Kto wie? Może nawet jego prawnukom?
Jak bardzo się łudził, dowiedziałam się, poznając dalsze losy rodu, na splątanie których ogromny wpływ miała tocząca się w tle burzliwa i dynamiczna historia ziem żmudzkich i wileńskich. Rozpraszała, łączyła lub uśmiercała jej członków i ich przyjaciół, którzy, na przekór niespodziewanej i stale obecnej śmierci, uporczywie zaglądającej do ich życia, próbowali uczyć się, szukać własnej drogi, kochać i trwać wbrew przepowiedni włóczęgi Bonifacego Głuptaska – jaśniepan wysiaduje puste jajko, jajko jest puste, na darmo pan wysiaduje, czy warto było tyle się poświęcać dla jakiegoś pustego, zgniłego jaja? Przeżyć czasami wbrew sobie i wbrew obietnicom złożonym Bogu, by odnaleźć się w zawierusze dziejów, balansując między życiem a śmiercią, szlachetnością a grzechem, sacrum a profanum, sercem a rozumem, powinnością a porywem chwili.
Wiem, że to bardzo, bardzo ogólne określenia próbujące oddać przebogatą i różnorodną treść sylwy.
Ale niemożliwym jest dla mnie operowanie szczegółami, bo ta opowieść to same drobiazgi i detale składające się na ostateczny kształt skomplikowanych dziejów Narwojszów. Narrator zewnętrzny jest niczym bajarz czarujący słowem, dokładając wszelkich starań, bym z łatwością zasłuchanego dziecka mogła przenieść się w wiek XVII. Dobrze przyjrzeć się ubiorom wszystkich warstw społecznych. Wsłuchać się w język gęsto przetykany łaciną i archaizmami oraz w potoczysty styl przekazu zupełnie pozbawionym dialogów. Zobaczyć ówczesną wieś, szlachecki dwór i Wilno z jego ulicami – Zamkową, Skopówką, Szklaną, przy których stoją do dzisiaj klasztory, Brama Bernardyńska, kościół św. Michała czy Uniwersytet Wileński. Dać się ponieść niepokojącej fabule mającej w sobie sporo z realizmu magicznego, scen onirycznych, ale i bolesnego, momentami wstrząsającego, naturalizmu. Zaciekawić tajemniczymi wątkami, których rozstrzygnięcia nie doczekałam się w pierwszej części, bo i czas ku temu nie był jeszcze odpowiedni. Poczuć klimat tamtych czasów nie tylko z ich chwilami szczęścia i podnoszącymi na duchu momentami nadziei starszych i radości życia młodych, ale i tymi okrytych kirem, których nie chce się pamiętać, a które zamieniają osobowość człowieka niemogącego być kimś, kim miał prawo być – rosnącym sobie spokojnie jak roślina dzieckiem, a nie zakłamanym, nienawidzącym Boga i ludzi potworem, czyniących tę powieść, w tym wymiarze, ponadczasową.
I o tych dzieciach, o tych ludziach i o tych potworach z krwi i kości oraz o tych z podań i legend tworzących wspólnie archiwum pamięci rodu Narwojszów i historię Wilna, a także nas Polaków, jest ta sylwa, której zapiski kończą się na spokojnych wileńskich obrazach, chwilowo spokojnej historii. Spokojnej na tyle, ile w ogóle można mieć spokoju na tym świecie.
Ale o tym już w pozostałych częściach trylogii.
Silva rerum – Kristina Sabaliauskaitė, przełożyła Izabela Korybut-Daszkiewicz, Wydawnictwo Znak , 2015 , 511 stron, trylogia Silva Rerum, tom 1, literatura litewska.
A tak o swojej książce mówi autorka.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść historyczna
Dodaj komentarz