Samotność liczb pierwszych – Paolo Giordano
Przełożyła Alina Pawłowska-Zampino
Wydawnictwo W.A.B. , 2010 , 331 stron
Literatura włoska
Moja polonistka toczyła nieświadomie wojnę z matematyczką o moje serce i umysł. Pierwsza chciała, żebym na milion zamordowanych ludzi patrzyła jak na jednego człowieka, jeszcze jednego człowieka i jeszcze jednego człowieka aż do końca tej liczby, za którymi stała rodzina, osobista historia, uczucia, potencjalne plany na przyszłość. Natomiast matematyczka milion przedstawiała jako zbiór liczb pokazanych dokładnie tak, jak na tej okładce pod obwolutą, kusząc najwyższą oceną za właśnie takie rozpisanie calutkiego miliona.
Bardziej chciałam patrzeć na ogrom katastrofy miliona ludzi zaglądając im do serc niż podziwiać jego abstrakcyjną wielkość uwięzioną w statystyce. Wolałam jednego człowieka z jego fascynującym światem psychiki od miliona bezimiennych, suchych, bezdusznych liczb. Polonistka nie tylko wygrała bitwę, ale całą wojnę.
Kiedy więc zobaczyłam ten tytuł, pokiwałam głową myśląc: liczby są zawsze smutne. A ponieważ ta oczywistość była dla mnie jasna jak słońce i niepodważalna jak pewnik, więc zaraz pojawiło się podejrzenie: pisarz musi mieć coś wspólnego z naukami ścisłymi. Nie myliłam się. Na skrzydełku obwoluty wpatrywał się we mnie czystej wody fizyk!
Już z góry wiedziałam, że nie zaskoczy mnie treścią, przesłaniem, bo znam to spojrzenie, znam sposób chłodnego myślenia takiego umysłu, pryzmat rozumowania nieobarczonego emocjami, sposób relacjonowania przez naukowca obserwowanych zachowań, postępowania, zdarzeń, relacji. Nowością dla mnie były tylko transkrypcje moich przepojonych uczuciami obrazów zachodu słońca, przyspieszonych oddechów, zdenerwowanych rąk czy nawet piękna drżących światłocieni na język liczb pierwszych, kinetyki, równoważnych sił, prawa zachowania energii, momentu pędu, stosunków długości. Przełożenie mojej wizji pierwszego pocałunku dwojga zakochanych i całej jej towarzyszącej burzy emocjonalnej na mechanikę, banalne następstwo wektorów ruchu, jednego po drugim, dzięki któremu jego usta zetkną się z jej ustami. Brrr… Powiało zimnem ze świata cyborga w epoce lodowcowej!
Poza tymi zimowymi obrazkami otrzymałam dokładnie to czego się spodziewałam. Historię przyjaźni, a potem masochistycznie mordowanej miłości kobiety i mężczyzny, zmagających się z traumami wyniesionymi z dzieciństwa. Oboje z powiększającą się wraz z dorastaniem skazą kalectwa emocjonalno-społecznego. Bez umiejętności mówienia o własnych uczuciach, ale z umiejętnością ich tłumienia i wypierania. Bez chęci walki o swoje poczucie szczęścia, o człowieka, na którym im zależy, którego kochają. Myliłam się jednak, że taki obraz nie wywoła we mnie żadnych emocji. Były. Wszystkie niedobre: wściekłości, złości, irytacji, niechęci. Dokładnie takie, jakie zawsze towarzyszyły mi przy ocenianiu faktów, bez możliwości ich zrozumienia, wniknięcia w przyczyny, motywy, powody. Bez zanalizowania psychologicznego.
Książka żywcem zdjęta z fotograficzną dokładnością, z pozytywistycznym realizmem i naturalizmem z otaczającej mnie rzeczywistości. Z coraz bardziej aktualnym problemem we współczesnych społeczeństwach tak zwanych krajów rozwiniętych cywilizacyjnie, w których single zaczynają być znaczącym odsetkiem populacji. Opowieść-przestroga, próba zrozumienia społecznych outsiderów i smutny koniec pozostawiania ich samych sobie.
Zawsze popierałam pogląd Elliota Aronsona, że człowiek to istota społeczna. Niech się nazywają singlami, eremitami, pustelnikami, zakonnikami i co tam jeszcze sobie ci samotnicy wymyślili w nomenklaturze na swój wybór i sposób życia, to jednak zawsze w mniejszym lub większym stopniu, pośrednio lub bezpośrednio byli, są i będą uzależnieni od społeczeństwa.
Chyba, że jest się samobójcą…
Opowieść udowadnia to w sadystyczny, chłodny i wysublimowany sposób. Ale co najciekawsze, operując tylko faktami, potrafiła wywołać we mnie burzę emocji.
To też trzeba potrafić, nawet jeśli są negatywne.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść psychologiczna
Tagi: książki w 2010
Dodaj komentarz