Prosektorium – Olga Paluchowska-Święcka
Wydawnictwo Prószyński i S-ka , 2011 , 326 strony
Literatura polska
Na podstawie przepięknej okładki, kontrastującego z nią tytułu oraz notatki o naukowej przeszłości autorki, wysunęłam błędne wnioski nastawiające mnie niepotrzebnie na intelektualną ucztę filozoficzną. Mój błąd wynikający ze stereotypowego skojarzenia, że sacrum i profanum życia i śmierci musi być wielką filozofią, szybko został naprawiony przez autorkę, która udowodniła, że niekoniecznie. Że można użyć ich do zupełnie innych celów, tworząc boleśnie egzystencjalną fabułę z metaforycznym przesłaniem.
Ale zanim to zrozumiałam, musiałam z tym moim niefortunnym nastawieniem przebrnąć przez początek. Niewiele ponad dwustronicowe, swoiste intro poprzedzające fabułę, metaforycznie opisujące pełzanie i pieszczotę światłocienia na ciele martwej dziewczyny, leżącej na sekcyjnym stole. Przeczytałam je dwa razy, po czym odłożyłam książkę na cały długi dzień, próbując poskładać męczącą mnie dychotomię między subtelnością i intymnością obrazu, a zaburzającą ich odbiór niespójność, a może nadmiar porównań. Czary goryczy dopełnił bardzo częsty błąd powielany przez pisarzy, zwłaszcza początkujących, w budowie anatomicznej kobiety, mylący sutek z brodawką sutkową, a przez to zamieniający piękną pierś w kliniczny stan zapalny – rdzawobordowy, twardy sutek. Rzadko o tym wspominam, przymykając na to oko, ale akurat w tym opisie było to dla mnie bardzo ważne w przyjemnym odbiorze doznań estetycznych. Chyba się nawet trochę obraziłam, nie mogąc przeboleć tak zmarnowanego piękna na samym początku opowieści, bo wróciłam do niej dopiero na drugi dzień. Mimo niefortunnego początku, który z założenia powinien jednak kusić, a nie odpychać, byłam bardzo ciekawa młodej dziewczyny Nataszy, tak nietypowo widzącej swoją pracę (to ona była autorką wstępu) w prosektorium, potrafiącej, w tak sugestywny i niemalże poetycki sposób, opisać martwe ciało. Oprócz tego, studentki o ponadprzeciętnej urodzie i figurze pozwalających jej na dodatkową pracę modelki. Te dwa światy – blichtru, energii, życia, urody, piękna, kultu ciała oraz śmierci, destrukcji, rozkładu, przemijania i brzydoty, pozwoliły jej na odkrywanie podwójnej egzystencji i zdublowanych ról granych przez otaczających ją ludzi, którzy na co dzień z uśmiechem na ustach kroczyli przez życie, niczym na wybiegu dla modelek, a po godzinach, prywatnie, zstępowali w otchłań własnych, mrocznych osobowości, przypominających prosektoria. Miejsca w duszy, do którego nie chcieli zaglądać, bali się go, próbując na oślep radzić sobie z okrutną przeszłością, bezlitosnym fatum, determinującym losem czy prześladującym przeznaczeniem, popadając w nałogi lub patologiczne zachowania z autoagresją lub agresją skierowaną na zewnątrz, na innych ludzi. A Natasza niczym przewodnik po meandrach okaleczonych psychik, prowadziła mnie do wewnętrznego prosektorium poszczególnych bohaterów i niczym patomorfolog, podczas drobiazgowej sekcji ich emocji i uczuć, ustalała przyczyny istnienia przerażającej tajemnicy ślicznej, wziętej modelki Karoliny i własnego szefa Mirka, agresywnego zachowania policjanta Orzeszka, aroganckiej postawy wobec całego świata i ludzi pacjenta Fiodora czy przyczyny swojego ukrycia się w cieniu śmierci. Ilość bólu, smutku, cierpienia, rozpaczy i psychicznego smrodu rozkładających się ludzkich psychik, zarażonych destrukcją i emocjonalną gangreną większości bohaterów, nie dawała mi nadziei na istnienie w tej powieści chociażby jednej, żywej wewnętrznie istoty.
Powiem więcej.
Dała mi okrutną pewność i niewygodne przekonanie, że każdy człowiek, nawet ten sympatyczny i uśmiechnięty na co dzień, a może zwłaszcza on, posiada w sobie wewnętrzne, mroczne prosektorium, z metalowym stołem pośrodku, a na nim ulegającą rozkładowi psychikę, czyniącą z niego zombi, bo nigdy nie mamy prawa powiedzieć, iż wiemy coś o drugim człowieku, choćbyśmy pracowali z nim dzień w dzień przez rok, widywali się codziennie przez kilka tygodni czy wręcz przyjaźnili. Każdy może mieć jakiś równoległy , głęboko ukryty świat czy część osobowości, o których istnieniu nie mamy pojęcia.
Byłam tym wnioskiem przytłoczona i trochę zła na siebie, że dałam to sobie tak łatwo wmówić, ale to komplement dla autorki, potrafiącej słowem tak mnie sugestywnie zmanipulować. To właśnie ta warstwa fabuły jest mocną, wartościową stroną tej powieści, od której niestety, rażąco odstawały egzystencjalne dygresje przyklejane bohaterom. Wprawdzie wkomponowane w całość jako błądząca myśl w mózgu czy chwilowe zamyślenie danego bohatera, ale mimo wszystko czułam ich odrębność, a czasami nieprzystawalność do opisywanego zdarzenia. Pod koniec powieści miałam silne wrażenie, że autorka jest pod wpływem uroku odkrytych idei z zakresu samorozwoju i samodoskonalenia osobowości i umysłu, dając upust poznanym poglądom, na dodatek wcale nie nowym i odkrywczym, wykorzystując do tego właśnie powieść. Natasza jest więc osobą, która kwestionuje efektywność pracy psychologów i psychoterapeutów, wierząc w alternatywne leczenie oczyszczania rytualnego naszych przodków, zarzuca Kościołowi komercjalizację wiary, religii społeczno-kulturowe wypaczenia pojęcia Boga, a społeczeństwu wymuszanie na jego członkach powielanie tradycyjnych ról, zasypując mnie przy tym retorycznymi pytaniami z niemalże każdej dziedziny szeroko pojętego życia, wytykając mi błędy w myśleniu oraz postawach i pokazując drogi słusznego postępowania. Nic mnie tak nie zniechęca jak przeintelektualizowanie powieści beletrystycznej w oderwaniu od fabuły, dydaktyzm sprowadzający mnie do roli ucznia, kwestionujący mój poziom intelektualny i traktujący mnie jak niesamodzielnie myślącą osobę, której trzeba wszystko pokazać palcem. Całość rozczarowania dopełniła zupełnie niepotrzebna bibliografia podana na końcu książki, dając w końcowym efekcie stłumienie emocjonalnego potencjału tej powieści przez rozum. Przy moim miękkim sercu, powinnam co najmniej kilkakrotnie rozpłakać się nad cierpieniem człowieka, śmiercią dziecka, bólem przeszłości, których tak wiele było w opowiedzianych przez Nataszę historii, a nie polała się żadna łza!
Mróz, lód i skała emocjonalna!
Mam wrażenie, że ta powieść to hybryda powstała w wyniku walki między ścierającą się wrażliwością pisarki z ogromnym potencjałem i dopiero rozwijającym się warsztatem literackim z metodycznym, logicznym dydaktyzmem naukowca. Cudownie rozwarstwiona w metaforze i emocjach i nieszczęśliwie w fabule, warsztacie literackim oraz w moich wrażeniach za i przeciw.
A tutaj wysłuchałam samej autorki opowiadającej o swojej książce.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść psychologiczna
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz