Obserwator – ks. Józef Mroczkowski
Wydawca Ośrodek Karta , Dom Wydawniczy PWN , 2013 , 152 strony
Seria Literatura Faktu PWN ; Podseria Karty Historii
Literatura polska
Uwielbiam dzienniki!
Zwłaszcza z lat okupacji. Najlepiej osób nieznanych, cichych bohaterów dnia codziennego, ale jednocześnie reprezentatywnych dla określonej grupy społecznej. Dostarczają mi nie tyle wiedzy o tamtych czasach i ludziach próbujących je przeżyć, bo taką mogę zdobyć z książek historycznych, ile intensywnych emocji przekazywanych na bieżąco, na żywo. Niezmąconych upływem czasu i niezatartych słabością pamięci tak, jak w przypadku spisywanych wspomnień po latach. Takie pośrednie uczestnictwo w tam i wtedy nabiera dla mnie bardzo realnego wymiaru na płaszczyźnie emocjonalnej. Niemalże fizycznego dotyku ówczesnych realiów. Takie „żywe” lektury uczą mnie pokory i oduczają ocen postaw i zachowań ludzi zmagających się z wojenną rzeczywistością. Poznałam ją już oczami dziecka, czytając Pamiętnik Dawida Rubinowicza czy Pamiętnik i inne pisma z getta – lekarza, pedagoga i Żyda uwięzionego w getcie, Janusza Korczaka. Tym razem miałam przed sobą okupację widzianą oczami katolickiego księdza. Wikariusza w oleszyckim kościele:
W niewielkiej miejscowości niedaleko Lubaczowa, której położenie geograficzne odnalazłam na dołączonej mapce (bardzo pomocnej w wędrówce po okolicznych wsiach i miastach), zaznaczając ją poniżej czerwonym krzyżykiem:
Już sama historia drogi publikacji dziennika była bardzo ciekawa.
Być może nie dane byłoby mi go poznać, gdyby nie konkurs ogłoszony przez Ośrodek Karta skierowany do uczniów szkół średnich. A ponieważ od połowy lat 90. zapiski księdza zaczęły krążyć w formie kserokopii w Oleszycach i okolicy, uczennice lubaczowskiego liceum wraz z opiekunem odczytali kronikę z rękopisu i posłali końcowy fragment na konkurs. Obecna publikacja po raz pierwszy zawiera całościowo tekst kroniki oleszyckiej.
Tyle dowiedziałam się z pierwszego rozdziału Od Karty.
O samym księdzu i miejscowości dopiero w Posłowiu. Niewielkim miasteczku położonym w newralgicznym punkcie blisko ukraińskiej granicy (dziś w województwie podkarpackim, a w okresie międzywojennym we lwowskim),
a przez to będącej polem walki, dosłownie i w przenośni, dla ścierających się wówczas politycznych interesów Niemiec i ZSRR. Przygranicznej miejscowości zróżnicowanej pod względem narodowościowym, religijnym i ekonomicznym, której mieszkańcy przeżyli okupację najpierw sowiecką, potem niemiecką, a na koniec socjalistyczne umacnianie się władzy ludowej. Czas wzajemnych mordów, walki zbrojnej i ideologicznej o umysły lub dusze, grabieży, pacyfikacji, wysiedleń w okresie okupacji, ale i czasu niespokojnego, równie niebezpiecznego i niepewnego, na długo po zakończeniu II wojny światowej. Tym samym jest dokumentem i rzadkim świadectwem zachodzących przemian na wschodnich terenach przygranicznych widzianych od strony ich zwykłych mieszkańców.
Pojęcia „dziennik” użyłam świadomie, mimo że tak naprawdę była to kronika parafialna. Jednak nie miała ona nic ze swoich założeń, bo autor, świadomy wyjątkowości czasów, w których przyszło mu żyć, tak uzasadnił to odstępstwo od formy – Kronika powinna notować tylko zwięzłe, suche fakty zaszłe w danej miejscowości – ta księga ma raczej charakter pamiętnikarski, podaje nawet szczegóły wydarzeń, wnika w idee, przyczyny i wyciąga często wnioski. Dzieje się tak dlatego, że są to czasy i wydarzenia wyjątkowe, pomysły i wielce bezprzykładne, nieraz trudne do uwierzenia, i nieprawdopodobne. Szkoda by więc było, aby one przepaść miały w niepamięć potomnych, skoro istnieją chęci po temu, aby je utrwalić na piśmie. Czynię więc zadość mej powinności plotkarskiej snując […] baśń wydarzeń lokalnych, skrojonych może banalnie, lecz mieszczących w sobie fakty na miarę historyczną.
I to wszystko było w tej kronice, a dla mnie dzienniku spisywanym na bieżąco. Czasami dzień po dniu, czasami z kilkudniowymi lub dłuższymi przerwami, w postaci obszernej notatki lub lakonicznego, krótkiego zdania, obejmując lata od września 1939 do sierpnia 1947 roku.
Było w nim samo życie.
Samych duchownych (autora, proboszcza i ich przełożonych), wiernych Kościoła katolickiego, ale i Żydów, Ukraińców i pozostałych Polaków innych religii. Opisy zmian w ich postawach i przekonaniach ideologicznych zachodzących i zmieniających się w zależności od rozwoju sytuacji politycznej i aktualnego okupanta; sytuacji demograficznej od, jak sam ujął to filozoficznie autor posługując się łaciną, exodus judeorum do exodus ukrainorum; postawy moralnej odnotowując – Gruchnęła wieść, że w Oleszycach jest już jedenaście dziwek zarażonych wenerycznie. ; psychicznej kondycji ludności pisząc – Nad narodem zapanował niepodzielnie strach. Jest to tak silne uczucie, że niektórym odejmuje władzę woli i zdrowej decyzji., a także swojej prosząc Boga o jedno: aby mi odebrał wrażliwość i czucie ludzkie, aby mnie uczynił kamieniem nieczułym na te potworne zdarzenia, na które patrzeć muszę.
Ten ostatni aspekt odczułam najbardziej.
Wiele w dzienniku, pomimo narracji zewnętrznej przechodzącej w pierwszoosobową, gdy do głosu dochodziły emocje i osobiste poglądy – opinii, krytyki, ocen, podsumowań moralnych z przytaczanymi nazwiskami konkretnych osób i niejednokrotnie podbudowanych niechęcią, jeśli nie nienawiścią rasową, którą odczytywałam w takich sformułowaniach – bezczelne plugawe Żydy lub narodowościową – tym mętom na imię Ukraińcy.
Dzisiaj bulwersującymi i bardzo niepoprawnymi politycznie.
Ale mimo tego nastawienia miłosierdzie brało górę, każąc pochować zamordowaną przez swoich Ukrainkę czy żołnierza na polecenie „rusko-polskiego” dowództwa. Jednak to, co wyłaniało się najwyraźniej i najsilniej z tego dziennika to chaos, niepewność, zagrożenie, strach, lęk i śmierć. Ta ostatnia wszechobecna. Jej powszechność i powszedniość przytłaczały mnie. A mimo to, ksiądz już w czasie powojennego „pokoju” napisał – 0becnie w Oleszycach jest tak ciężko i denerwująco, że cała sześcioletnia okupacja wrogów wypada łaskawiej. Do takiego wniosku skłoniły go wciąż świeże objawy wojennego zbrutalizowania, zdziczenia i gwałtu oraz obrzydliwe metody umacniania się władzy ludowej – używając ówczesnej nomenklatury propagandy socjalistycznej. Nie wiem, co było gorsze dla księdza i współczesnych mu ludzi – wojna czy czasy „pokoju”, zwłaszcza, że autor działał w strukturach AK i był systematycznie inwigilowany oraz nękany przez SB. Nic dziwnego, że zmarł nagle. Nie wytrzymało serce. Zabił go lęk, chociaż mało o nim pisał. Najczęściej w odniesieniu do innych i bardzo ogólnie – Takiego lęku nie znają czasy pokoju!
Pozostało po nim cenne świadectwo świadka skrajnie trudnych, ekstremalnych czasów, a dla mnie jedna myśl wyniesiona z tej pożogi zła – znaczenie poczucia bezpieczeństwa, o którego nieocenionej wartości tak łatwo zapominam w moich czasach pokoju.
Od 1989 roku już bez dwuznaczności cudzysłowu.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz