Natalii 5 – Olga Rudnicka
Wydawnictwo Prószyński i S-ka , 2011 , 560 stron
Literatura polska
Trzeba było mi przeczytać szóstą powieść w dorobku autorki tej książki, aby odkryć pewną prawidłowość, stałą i niezmienną, a którą wcześniej brałam za rozwój zdolności operowania słowem i wspinanie się na wyżyny warsztatu literackiego. Otóż, kiedy czytałam pierwsze powieści z ich kontynuacjami,
(to te 4 tytuły od góry), za każdym razem twierdziłam, że część druga jest lepsza. Co oczywiście nie oznaczało marnej jakości pierwszej, ale widoczny kontrast między statycznością początku, a dynamiką końca. Nie zauważyłam tej prawidłowości tylko w Lilith, historii wydanej w jednym tomie, która zachowała jednorodność napięcia akcji od pierwszej strony do ostatniej. Kiedy więc sięgnęłam po najnowszą powieść, spodziewałam się tego samego. Wszak tego oczekuję po dobrze skonstruowanym kryminale, którego autor miał czas rozwinąć się, osiągając absolutną władzę nad uwagą czytającego. W tym przypadku komedii kryminalnej.
Zagłębiłam się więc w opowieść o pięciu siostrach przyrodnich jednego imienia i nazwiska, których wspólny ojciec zaplanował samobójstwo w obliczu nieuleczalnej choroby i zrealizował je z pedantyczną dokładnością. Znałam więc przyczynę śmierci znalezionego trupa, przeszłość denata, jak i pozostawiony córkom testament z prośbą o dokończenie rozpoczętego dzieła jego życia. Czegoś niezwykle pasjonującego – odkrycia skarbu na podstawie wskazówek i możliwości wzajemnego poznania siebie, nawiązania nigdy nienarodzonych więzi siostrzanych. Oczywiście z winy ojca. Tym samym naprawienie krzywd wyrządzonych córkom i odkupienie winy za jego niemalże bigamiczne i na pewno samolubne, egoistyczne życie.
Rzuciłam się do odkrywania tej tajemnicy, tych skarbów, tych zakamarków i skrytek, tego ukrytego wejścia do Sezamu w odziedziczonym domu, jak głodny pies na kość, uzbrojona w mentalny kilof.
A tu – nie! A tu – stop!
Bo jedna z nich powiedziała – Proponuję najpierw rozwiązać wszystkie problemy z policją, pogrzebem, włamaniem, sejfem, spadkiem. Ten czas potraktujemy jako okres próbny, a reszta, ku mojej rozpaczy, się jej posłuchała i się z nią zgodziła!
Najpierw poznać musiałam bohaterki oddalającej się za horyzont przygody i ich sytuacje rodzinne. No dobrze! – przyznałam. To też jest konieczne, zwłaszcza jeśli każda nazywa się tak samo, a trzeba będzie je potem jakoś rozróżnić, co przy mojej pamięci wzrokowej bez używania wzroku jest dużo trudniejsze. A kiedy już je poznałam, odróżniać zaczęłam i moje szczęśliwe myśli zaczęły dryfować w stronę machającej do mnie, cierpliwie czekającej przygody, nieodkrytych tajemnych przejść, by móc zacząć krzyczeć – Znalazłam!, a właściwie – Znalazłyśmy!, wtedy akcja zbaczała na tematy ich wspólnego mieszkania w ojcowskim domu i układania planów zasad funkcjonowania w nim w celu pokojowej egzystencji, a trzymany radośnie przeze mnie kilof w zupełnie innym celu, bo rozwalania ścian, smętnie opadał wraz z ręką. Ale kiedy już wysłuchałam „Zasad kilka wróbla Ćwirka” (to oryginalna nazwa regulaminu przymusowych współlokatorek), mając nadzieję na przystąpienie do upragnionych poszukiwań, z ponownie radośnie uniesionym kilofem szykując się do kucia, przebijania, szukania skrytek, zapadek, ruchomych ścian, dowiadywałam się, że teraz pora na pilną wizytę w Poznaniu, na komisariacie, u antykwariusza i inne temu podobne sprawy, niecierpiące nomen omen zwłoki. Stałam więc smętnie z tym kilofem u nogi, którego nie chciało mi się już podnosić za każdym razem, kiedy najmłodsza z dziewczyn odkrywała rąbek tajemnicy, by potem wrócić do niekończących się kłótni współlokatorek. Wiedziałam, że to fałszywy alarm, a bicepsów mózgu, wyćwiczonych stale unoszonym i opadającym kilofem, zamiaru mieć nie miałam. Zawsze jakaś żyłka może z irytacji pęknąć i wylew gotowy. Raczej chciało mi się krzyczeć za jedną z Natalii – Niech mnie ktoś zabije!
I tak to się toczyło przez ponad połowę książki.
Dokładnie tyle, ile zmieściłoby się w pierwszej części, gdyby powieść tę wydano w dwóch tomach. Akcja, w której mogłam wymachiwać kilofem do utraty tchu i paznokci (z powodu obgryzania z emocji), pochłaniająca moją uwagę, pozwalająca nareszcie działać, szukać, rozwiązywać zagadkę, rozegrała się na ostatnich stu stronach. I gdyby ten kryminał został wydany w dwóch częściach, na pewno tradycyjnie stwierdziłabym, że autorka się rozwija, bo kontynuacja jest lepsza.
Ale została wydana w jednej i wniosek nasunął mi się zupełnie odmienny od dotychczasowego. Gdyby uszczuplić treść o jakieś sto pięćdziesiat stron (z 560 do 400), osiągając objętość Lilith, to snuta historia tej komedii kryminalnej, byłaby bardziej skondensowana w wydarzenia, dla których to kłócące się siostry byłyby tłem, a nie na odwrót. A tak do połowy nad nią się irytowałam, a od połowy o mało rąk sobie nie pogryzłam i nie poraniłam pod wpływem emocji.
No i jak teraz polecić tę książkę moim znajomym?
Świetna, będziesz się dobrze bawić!
A może.
Daj sobie spokój. Przez większość akcji, a właściwie jej społeczno-obyczajowej części, będziesz świadkiem docierania się pięciu zjadliwych sekutnic.
A może.
Czytaj. Przebij się przez pierwszą połowę, żeby w drugiej zapomnieć o otaczającej ciebie rzeczywistości i gotujących się ziemniakach na kuchence.
Gdyby mi ktoś tak zarekomendował tę książkę, miałabym ogromny problem z podjęciem decyzji.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Kryminał sensacja thriller
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz