Migotnik – Roberto Piumini
Przełożyła Ewa Nicewicz-Staszowska , ilustrowała Katarzyna Partyka
Wydawnictwo Bona , 2012 , 133 strony
Literatura włoska
Wygrałam na loterii!
Nie-nie, nie pieniądze. Coś dużo cenniejszego, a właściwie bezcennego – nową, pokrewną duszę, która CZYTA! To od niej trafiła do mnie ta książka z rekomendacją, że pięęęękna. Dokładnie tego słowa użyła. A jeśli coś jest piękne w literaturze, to znaczy, że gra na czułych strunach duszy estetycznej i emocjonalnej. Wtedy fakt, że książka przeznaczona jest dla starszych dzieci lub, jak kto woli, młodszej młodzieży, ponieważ głównym bohaterem jest prawie jedenastoletni chłopiec o imieniu Madurer, nie ma żadnego znaczenia. Są takie historie wymykające się podziałom, które z obopólną korzyścią dla siebie mogą czytać i dzieci, i dorośli. A jeśli w rodzinie lub najbliższym otoczeniu jest chore dziecko, zwłaszcza przewlekle lub śmiertelnie, to tę książkę należy czytać wspólnie.
Powoli wchodzić w świat Madurera cierpiącego na nieuleczalną, dziwną chorobę: szkodzi mu najsłabszy promień słońca, najmniejsza drobinka kurzu. Jego oczy natychmiast puchną, oddech staje się ciężki, skórę pokrywają plamy, a nawet rany. Nie może przebywać na świeżym powietrzu, biegać i bawić się w pałacowym ogrodzie, jak inne dzieci. Jest więźniem w pałacu swego ojca, który w akcie desperacji wobec bezsilności medycyny zaprasza do syna malarza Sakumata. Mężczyznę posiadającego dwie wyjątkowe cechy, dzięki którym mógł zbudować przyjacielską więź z chłopcem. Pierwszą była mądrość życia w przyjaźni z samym sobą, nie tracą przy tym życzliwości innych, a drugą talent malarski. Spod jego pędzli, które były dla niego niczym własne palce, a każde pociągnięcie ożywiał kroplą własnej krwi, wychodziły pejzaże emanujące spokojem przestrzeni:
To dlatego władca egzotycznej krainy zaprosił go do siebie, by zapełnił obrazami biel ścian synowskich komnat:
Z czasem te czyste, puste płaszczyzny zapełniły się światem istniejącym poza murami. Szumiącymi falami oceanu pełnymi ryb i pływającymi po nim statkami, na których chłopiec mógł być majtkiem, wypatrującym nowych lądów:
Dolinami z barwną roślinnością, górami z zamieszkującymi je ludźmi i zwierzętami oraz łąką:
A wszystko to miało niezwykłą zdolność zmieniania się, przybliżania i oddalania, pojawiania się i znikania, chowania się i ukazywania, zwijania się i rozkwitania i wreszcie, powstawania i obumierania. Jednym słowem – przemijania. To ono jest kluczowym pojęciem tej baśni i najważniejszym jej przesłaniem.
Autor wykorzystał cudowną moc symboliki baśni i metaforyczne możliwości języka sztuki, by opowiedzieć umierającemu dziecku o stałym elemencie wszystkiego co żyje i świata niematerialnego – procesie rozpadu i destrukcji, prowadzącym do unicestwienia, zniknięcia, do… śmierci. O konieczności odejścia, prędzej czy później, wszystkiego i wszystkich, bo czas nie oszczędza nikogo. Jedyne, co możemy zrobić, to przeżyć go najpełniej mając nawet jedenaście lat, a rodzic jest tą osobą, która może dziecku w tym pomóc.
To jedna z tych książek, która oswaja z myślą nie tylko o nieuchronności odejścia dziecka chorego, ale i ze śmiercią dziecka zdrowego, które straciło bliską osobę. Pomaga rodzicowi ująć w słowa abstrakcję trudną do zrozumienia małemu człowiekowi. Wyręcza w tłumaczeniu bolesnych zagadnień, gdy brakuje odwagi spojrzenia w ufne, dziecięce oczy lub gdy emocje blokują zdolność mówienia. To dlatego tę opowieść należy czytać powoli. Niespiesznie. Po jednym rozdziale. Nawet ze śródtekstowymi przerwami na rozmowę, jeśli dziecko jej w danym momencie potrzebuje. Czasami tylko oglądać, jeśli na ten moment padło zbyt wiele słów, bo jest bogato ilustrowana.
Ale to nie wszystko.
Znalazłam w niej również coś dla siebie. Osoby dorosłej. I tutaj muszę nawiązać do tytułowego migotnika. Rośliny wyjątkowej, która w pałacowych komnatach, w ciemną noc, skrzyła się niczym rozgwieżdżone niebo. Jeśli przyjąć, że my, ludzie, wpatrzeni w kosmos, przypominamy uwięzione technologicznie, a przez to ułomne, istoty na planecie Ziemia, niczym bohater tej opowieści w swoich komnatach przez chorobę, to możemy pozbyć się klaustrofobicznego, depresyjnego, ziemskiego zamknięcia, wykorzystując do tego własną wyobraźnię do podróżowania bez ruszania się z miejsca. Do przynoszenia innych wymiarów, innych pozaświatów na Ziemię. Ci którzy to potrafią, bo posiadają nieprzeciętną wyobraźnię i zdolności jej obrazowania na wzór malarza Sakumata – malarze, poeci, pisarze, muzycy, reżyserzy i wielu innych przedstawicieli szeroko pojętej sztuki, pomagają nam zapełnić biel naszej wyobraźni i sterylność duszy. Przebywać w światach niedostępnych zwykłemu człowiekowi. Odkrywać inne wymiary. Przeżywać moc doświadczeń i emocji z nimi związanych. I wreszcie rozwijać się, by zniknąć z tego świata spełnionym i szczęśliwie zmęczonym. Ale, by to osiągnąć, odbiorca musi chcieć, a twórca swoją pasję karmić własną krwią. Jak Sakumat.
Bez tego skazani jesteśmy na życie w depresyjnej bieli, ubodzy duchem i z męką jałowego życia w oczach.
Przesadzam?
Proszę sobie wyobrazić świat bez sztuki. Nie można? Można, bo to nie jest trudne, to jest tylko przerażające. Ja prawdopodobnie przespałabym życie w poszukiwaniu jej substytutu w snach.
Na koniec dodam, że to nie wszystko, co ujrzałam w tej opowieści. Jest jeszcze postać Sakumata, który po odejściu z pałacu, porzuca życie wśród ludzi, by osiąść w pustelniczej chatce niczym eremita. I postać ojca… Ale tę przyjemność wyszukiwania kolejnych, nowych ścieżek i podążania nimi wspólnie z dzieckiem, pozostawiam tym rodzicom, którym zależy na rozwoju wewnętrznym swoich dzieci.
Książkę stawiam na półce obok innej książki-oswajaczki Oskar i pani Róża Érica-Emmanuela Schmitta.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Dla dzieci
Tagi: dziecko
Dodaj komentarz