Między światami – Marzena Filipczak
Wydawnictwo Poradnia K , 2014 , 336 stron
Literatura polska
Trudno było mi rozstawać się ze światami opisywanymi w tej książce podróżniczej. Za każdym razem, kiedy musiałam ją odłożyć, czyniłam to z żalem, ale i za każdym razem, kiedy mogłam do niej wrócić, zanurzałam się w jej rzeczywistość z przyjemną radością. W rzeczywistość, która istnieje naprawdę i, co najważniejsze, jest dla mnie osiągalna. Mimo że oddalona od Polski tysiące kilometrów. Mimo że w rejonie uchodzącym powszechnie za bardzo niestabilny i niepewny. Mimo że dla kobiety bardzo niebezpieczny.
A mimo tego wszystkiego – dla mnie!
Nawet, gdybym chciała pojechać tam sama. Ta niepodważalna pewność zagnieździła się we mnie po tej publikacji. Jej autorką jest kobieta, która wybrała się sama w rejon południowo-zachodniej Azji i Bliskiego Wschodu. Typowa reakcja znajomych na wieść o celu podróży za każdym razem była podobna – Eee, aha, hm. Ty na pewno dobrze się czujesz?, po której zaczynało się straszenie – że w pojedynkę nie da sobie rady, że to trudne, niebezpieczne, nieodpowiedzialne i głupie. Jakbym słyszała te same kraczące głosy, kiedy wybierałam się do Afryki. Podobno nawet nie miałam wrócić żywa! Autorka wbrew wszystkim apokaliptycznym proroctwom, przestrogom i czarnym wizjom, wybrała się do „jaskini lwa”. I co? Było tak, jak myślałam. – napisała po powrocie – czyli wspaniale pod każdym względem. A jeśli było coś niebezpiecznego, to uczucie, które każe rzucić wszystko i jechać. Znowu.
Relacje z obu podróży odbytych latem i jesienią tego samego roku zawarła w tej publikacji, a trasy ich przebiegu przez Armenię i Górski Karabach, Osetię Północną i Kałmucję do Uzbekistanu i Kirgistanu, a potem do Kurdystanu tureckiego i irackiego, Iranu, Turkmenistanu, Kazachstanu i krain o baśniowych nazwach – Alania, Karakałpacja czy Mangystau, ku mojej radości, umieściła na mapce poprzedzającej opowieść:
Bo to były opowieści niczym z bajki o świecie, który istniał tysiące lat temu, a jego dowody w postaci ruin, nadal żywych miast, cmentarzy, ale przede wszystkim tradycji obyczajów i religii, dotrwały do dzisiaj. Ujrzeć Harran, to zobaczyć starożytność sprzed pięciu tysięcy lat, nadal tętniącą życiem jej mieszkańców:
O ludziach, których styl życia nie zmienił się od wieków, ale potrafiących albo zmuszonych odnaleźć się we współczesnych realiach. O państwach, których nie ma, jak Górski Karabach, Nadniestrze, Abchazja, Osetia Południowa, a które jak najbardziej są, funkcjonują. Wiele z nich, dzięki książkom podróżniczym, „odwiedziłam” po raz kolejny, jak Chiwę w Uzbekistanie, o której czytałam w Wyprawie do Chiwy czy Kałmucję znaną z miłości do szachów, których „państwową karierę” po raz pierwszy obejrzałam w programie telewizyjnym. Były jednak i takie państwa, o których swoją wiedzę musiałam szybko weryfikować, jak o Armenii, jednym z najstarszych państw świata o chrześcijańskiej historii sięgającej czasów biblijnych. Ale były i takie, które wprawiały mnie w zdumienie (chociaż za każdym razem obiecuję sobie, że nie będę się niczemu dziwić), jak Turkmenistan z miastami z marmuru, w których mieszkania są rozdawane za darmo.
I tak mogłabym opisywać swoje wrażenia po kolei, towarzysząc autorce w podróży przez te wszystkie przeciekawe zakątki, czerpiąc z niej nie tylko wiedzę, ale to „coś”, co nie pozwalało mi na tylko rozumowe jej pojmowanie, a o czym wspomniałam na samym początku. Długo zastanawiałam się, co to może być? Może ten bezpośredni, a jednocześnie plastyczny język opowieści z praktycznymi uwagami dla przyszłych podróżujących? A może ciekawie podane informacje w formie opisów zdarzeń, krajobrazów, dialogów i własnych, czasami osobistych, myśli wypełniających umysł autorki? A może ciekawość dalszego kierunku wędrówki i jej kolejnego celu, które ostatecznie często były dziełem przypadku, a czasami decyzji podejmowanych za namową poznawanych mieszkańców? A może fascynacja odwagą, uporem, pasją i konsekwencją podróżniczki, która jechała lub szła dalej, mimo że nie było łatwo? Ale, czy to wszystko mogło wywoływać we mnie za każdym razem uczucie ciepła i pozytywnego nastawienia do świata i ludzi?
I w tym momencie mnie olśniło!
Ludzie! To jest to „coś”! Największy skarb tych krain. To ich nastawienie – otwarte, życzliwe, osobiste, zaangażowane, troskliwe, opiekuńcze – było tym największym darem, jaki mogła otrzymać podróżująca kobieta w samodzielnej podróży. I co najważniejsze! To przyjazne nastawienie potrafiła przekazać, zawrzeć w słowach, ukazać w konkretnych zachowaniach i czynach (często bardzo wzruszających), a potem przelać ten koktajl emocji do mojego serca, budząc we mnie wiarę w ludzką dobroć istniejącą pod każdą szerokością geograficzną.
Te wspomnienia, jak w żadnych innych książkach podróżniczych, które miałam okazję czytać, pokazują świat przyjazny i namawiają skutecznie do odwzajemniania tego uczucia. Są antystraszakiem na wszystkie niepokojące wiadomości, którymi bombardują nas programy informacyjne, siejące w nas niepokój i osłabiające chęć podróżowania i co gorsza, budzące tendencję do generalizowania wszystkich i wszystkiego. Ogromną dawką optymizmu, budzącego wiarę w bezinteresowną życzliwość drugiego człowieka. Zwierciadłem, w którym możemy przyjrzeć się własnym obawom, jak w lustrze, gdy irańska dziewczyna pyta – Czy Europa to na pewno bezpieczne miejsce dla żyjącej w pojedynkę dziewczyny? Ciekawe, co musiała usłyszeć od swoich znajomych, skoro zadała takie pytanie? Chyba to samo, co słyszymy my i czego nasłuchała się autorka.
Po tej książce już nie wieje grozą.
Świat staje się normalny, ze swoimi wadami i zaletami w każdym miejscu, w którym się zatrzymamy, a na jedyną groźbę i największą przeszkodę w bezpiecznym podróżowaniu autorka wskazuje tylko własną głupotę. Zdrowy rozsądek, który nakazuje słuchać się miejscowych i myśleć to jest to, co podkreśla i akcentuje niemal na każdej stronie.
Przygodę z ludźmi o wielkich sercach autorka uzupełniła Instrukcją obsługi Wschodu i okolic, w której zawarła w odwrotnej kolejności alfabetycznej praktyczne uwagi dotyczące wiz, środków transportu, noclegów, łączności, a nawet targowania się i wszystkich tych niezbędnych informacji ułatwiających podróżowanie. Nie zapomniała również o zdjęciach. Jest ich mnóstwo z obszernymi ich opisami.
Właściwie można tę książkę niezależnie od siebie czytać lub przeglądać jak minigalerię.
Na końcu kropla dziegciu do tego smakowitego, pełnego słońca miodu w słoiku – druk. A dokładniej wielkość czcionki. Zbyt mała, a pod zdjęciami jeszcze mniejsza. Po dłuższym czytaniu, bolały mnie oczy i miałam dylemat – czytać dalej z bólem oczu czy nie czytać z bólem serca. I jeszcze okładka. Aż prosi się, żeby umieścić na niej te wszystkie życzliwe twarze, uśmiechnięte buzie dzieci zapraszające do zajrzenia, do odwiedzin.
Otwarte drzwi z krwistą czerwienią nie budzą takiego zaufania do świata czekającego za nimi. A przecież ta książka, jak żadna inna, jest jego świadectwem i dowodem.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Podróżnicze
Tagi: książki w 2014
Dodaj komentarz