Między światami: dziennik andersowca 1939-1945 – Edward Herzbaum
Wydawnictwo Ośrodek Karta , 2016 , 216 stron
Seria Świadectwa XX Wiek: Polska
Literatura polska
Międzyświat.
Podobno każdy go ma. Czas pomiędzy przed a po. Stracony, bezproduktywny, jeśli nie destrukcyjny. Niektórzy nazywają go egzaminem z życia. Inni testem na człowieczeństwo. Często nie chce się o nim pamiętać. Wręcz pragnie się o nim zapomnieć. Czas na tyle jednak intensywnie emocjonalny, że niepozwalający na to. Zmuszający do wyrzucenia go z siebie. Czasami w postaci słowa. Czasami w pamiętniku. Dla siebie. Przede wszystkim dla własnego dobra i zdrowia psychicznego.
Dokładnie to uczynił autor tych zapisków.
Spisał historię niewoli po to, by się pozbyć zmór – by napisać i zapomnieć (…) stworzyć jasny obraz pewnych rzeczy, od których zrozumienia i przetrwania zależy dalsze życie… Swój międzyświat, obejmujący lata wczesnej młodości, a przypadające na okres wojny, utrwalał na tym, co miał pod ręką. Powstał dziennik ze świstków, pokrytych gęsto wyblakłym, ledwo czytelnym, drobnym pismem, z notatek bazgranych jakimś szyfrem w kalendarzyku, przemycanych przez rewizje kartek, no i oczywiście z pamięci, opisujący „okres za drutami”. Swoisty szlak andersowca od wybuchu II wojny światowej poprzez niewolę niemiecką, łagry, wstąpienie do armii gen. Władysława Andersa aż do udziału w bitwie o Monte Cassino. Skrajnie wyczerpująca wędrówka z Polski przez ZSRR, Irak, Włochy, dzisiejszy Izrael do Wielkiej Brytanii.
Ale to nie był dziennik w potocznym rozumieniu tego słowa.
Gdyby nie opracowania tekstu dołączone do tej pozycji od Wydawcy i Normana Daviesa, trudno byłoby mi zorientować się, kim jest autor. Swój pierwszy wpis datowany na 20 lipca 1940 roku rozpoczął od jednoznacznego zdania dotyczącego jego tożsamości – Gdybym zaczął od początku – kim jestem, jak i tak dalej – musiałbym poruszyć parę spraw, które właściwie wcale tu nie należą i o których dzisiaj nie mogę ani nie chcę myśleć. Cofnął się więc w drugim wpisie, który faktycznie rozpoczął chronologię dziennika, do początku. Do klęski wrześniowej w 1939 roku, zapoczątkowując niesystematyczne wpisy, między którymi istniały nawet kilkumiesięczne przerwy. Dlatego do pojęcia „dziennik” koniecznie dopisałabym określenie „fragmentaryczny” lub „wybiórczy”. Same notatki dotyczyły danej chwili z rzadkimi retrospekcjami. Częściej bez wyjaśnień, dopowiedzeń lub uzupełnień skąd się autor wziął w danym momencie, czasie czy miejscu, a przede wszystkim – co działo się z nim w pominiętym międzyczasie? Musiałam domyślać się. Wyłapywać fakty schowane między zdaniami. Trudno doszukiwać się w nich jednak wielkiej polityki, ideologii czy ogólnych spojrzeń na sytuację militarną.
Był tylko człowiek i jego osobiste przemyślenia.
Skupiał się na prozaicznych czynnościach swojej egzystencji, towarzyszących mu ludziach i detalach otoczenia. Im cięższy okres przetrwania, tym bardziej dominujący styl obserwatora relacjonującego widzianą rzeczywistość. Tak było podczas pobytu w łagrze i w niewoli niemieckiej. Im większe poczucie bezpieczeństwa (jak na czas wojny, oczywiście), tym silniejszy akcent skupienia się na własnych przeżyciach i doznaniach czerpanych z urody otaczającej go natury. Był uzdolniony plastycznie, więc dostrzegał czar przyrody i magiczny urok chwil. Zbierał i utrwalał wrażenia w akwarelach, pokazanych we wkładce zdjęciowej książki. Szkicował i rysował to, co czuł i widział. Pejzaże.
Ze zbiorów United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie.
Ludzi.
Ze zbiorów United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie.
Grę światła czy kolejny, dobry temat na szkic: odział posuwa się przez wioskę, ściany domów w jaskrawym słońcu, z pustymi, czarnymi cieniami. Kontrast jednakowych szarych postaci w mundurach z kolorowymi strojami tubylców, a z tyłu – szare zarysy gór. (…) Albo: kolumna ciężkich wozów jęczących z wysiłku (dają tu na gaz, bo wiedzą, że zakręt jest pod ostrzałem).
Ze zbiorów United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie.
Ale i to, co nim wstrząsało. Niemieckie, rozkładające się trupy, o których pisał – Patrzyłem i nie chciałem zrozumieć, że tu, w słońcu, leżał człowiek i nie miał twarzy, a muchy siadały, że aż czarno.
Ze zbiorów United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie.
Te wspomnienia nie miały ukazać się.
Zostały odnalezione 40 lat po śmierci autora w starej walizce w jego domu w Surrey w Wielkiej Brytanii przez jego córkę, przechodząc długą drogę do wydania polskiego. I dobrze się zadziało. Dzięki szczerości i bezinteresowności spisywanych wspomnień przez autora mogłam prześledzić drogę zwykłego szeregowca, Polaka żydowskiego pochodzenia, łodzianina, nastolatka, a potem młodego mężczyzny, ale przede wszystkim człowieka, który – jak napisał Norman Davies – więcej uwagi przywiązywał nie do tego, gdzie jest czy co robi – ale co czuje. Dlatego mogłam wczuć się w jego położenie zagubionego chłopca. Zobaczyć coś dużo straszniejszego niż śmierć – prawdziwą duszę ludzi, zdziczałą, zwierzęcą i piekielną, duszę ludzi wypraną z pokrywki kultury i cywilizacji. Ujrzeć młode pokolenie tamtych czasów – typ młodzieży współczesnej, zniszczonej przez wojnę. Poznać proces rodzenia się refleksji nad sobą, „na gorąco”, pod wpływem konkretnych impulsów, w danej chwili. Zrozumieć ostatnie zdanie w ostatnim wpisie z 27 maja 1945 roku, które zanotował w wieku 24 lat – niedługo będę stary – a przecież jeszcze nie zacząłem żyć. Odpowiedzieć sobie na pytanie o skalę traumy ludzi, którzy przeżyli wojnę, a którą autor ujął w tym zdaniu – jeśli się czegoś boję to nie śmierci, a życia. Boję się pierwszego dnia po wojnie. I wreszcie nie móc odpowiedzieć sobie na pytania, które przewijały się w zapisach niezmiennie niczym stały, uporczywie nawracający wątek tego międzyświata – Nie bardzo rozumiem , co się dzieje wokoło? Po co to wszystko? Po co ta cała wojna? Po co ja tu jestem? Na jaką cholerę tracę tu, w wojsku, nerwy i zdrowie? I zaraz za tym pytanie: gdzie jest moje miejsce?
I tylko młodości chyba można przypisać wyniesienie z tej pożogi, bo „piekło” nie było dla niego właściwym określeniem tego, przez co przeszedł, wiary w miłość. Jedynego uczucia, które pozwoliło mu zacząć nowe życie po międzyświecie. Do takiego wniosku nie doprowadzi czytelnika żadne, nawet najlepiej napisane, opracowanie historyczne. To w tej różnicy tkwi siła i kryje się wartość publikacji świadków tamtych dramatycznych wydarzeń i serii, jak Świadectwa XX Wieku, umożliwiające zabranie im głosu.
Polecam całą serię, a wiem co piszę, bo ta pozycja to jej czwarty, znany mi tytuł, a w ogóle wydany, ósmy z kolei.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: obóz
Dodaj komentarz