Między prawem a sprawiedliwością – Paweł Pollak
Oficyna Wydawnicza Branta , 2010 , 378 stron
Literatura polska
Wyżaliłam tę książkę.
W połowie się tego wstydzę, a w połowie jestem przeszczęśliwa! Jak doszło do tej mieszanki uczuć?
W bocznej szpalcie posiadam linki do autorskich blogów pisarzy. Lubię tam zaglądać, bo ludzie pióra, czuli jak barometr na wydarzenia społeczne, potrafią jak nikt inny rozwiązywać supełki plątane przez życie, przywracając normie normę. A jak im to lekko przychodzi! W ten sposób trafiłam na konkurs ogłoszony w blogu Pawła Pollaka. Niestety, zadanie przekraczało moje możliwości, ponieważ zawierało pytania z nieczytanych przeze mnie powieści jego autorstwa. A że ostatnio nagminnie trafiałam na tego rodzaju wykluczające mnie warunki konkursowe (może za mało czytam?), przelał się we mnie kielich goryczy, objawił się zły wpływ Vedrany Rudan (wiedziałam, że to zaraźliwe!) i zanim głowa pomyślała, serce już podyktowało, a nadpobudliwe palce przechwyciły, wklikując w komentarz ten tekst:
Zawsze frustrują mnie konkursy książkowe, z których z góry rezygnuję, ponieważ pytania dotyczą treści książki przeze mnie jeszcze nieczytanej. I koło się zamyka. Nie odpowiem, bo nie czytałam, nie przeczytam, bo nie odpowiedziałam. Wiem, że zawsze można poszukać odpowiedzi w Internecie lub popytać znajomych, ale odkąd przekonałam się, że na końcu tych poszukiwań znam całą treść, to zaczynam się zastanawiać – po co czytać? – skoro już wszystko wiem i… z gotowymi odpowiedziami rezygnuję z udziału. Tutaj też mogę wzdychnąć smętnie, a szkoda, bo czytałam wiele dobrych opinii.;( Jest jedna korzyść – lżej mi.:D
Zanim się zorientowałam – poszło! Ale za to faktycznie poczułam się dużo lepiej, a przy okazji zrozumiałam powód frustratów wykorzystujących Internet do autoterapii. Działa natychmiast! Dobre samopoczucie sięgnęło sufitu, spod którego nie było widać sumienia, a jeśli dostrzegłam jakiś wyrzut, to przydeptałam go myślą, że przecież takie osoby publiczne są uzbrojone w pancerz ze stopu kosmicznego, odpornego na krytykę, a może nawet na krytykanctwo. Jakież było moje zdumienie, a zaraz za nim przerażenie, kiedy znalazłam w skrzynce pocztowej e-mail od właściciela blogu. No – pomyślałam – doigrałaś się! Teraz weźmie szczotkę ryżową, dwa mydła z kilogramem soli i wyszoruje tobie ten niewyparzony jęzor. A pancerza ze stali kosmicznej nie masz! – zapiszczał we mnie tchórz na długich nogach.
Oddałam się opiece opatrzności i otworzyłam. Niestety, nie powoli, ale poprzez jedno, szybkie kliknięcie. Papierowe wersje są w takich przypadkach miłosierniejsze, dając czas na zebranie w sobie sił. Jakież było moje zdumienie i zaskoczenie (po raz drugi!), kiedy okazało się, że mój żal miał moc rozpuszczania metalu z NASA (to chyba też dzięki jadowi Vedrany Rudan), docierając do wielkomiękkiego serca pod nim. Czułego, jak się okazało, na moje skomlące rozżalenie. Bowiem pisarz wraz z wydawnictwem podarowali mi tę książkę! Troszkę się krygowałam, nie powiem, ale drugą ręką egoistycznego czytelnika przyklepywałam okładkę, żeby darczyńcy się nie rozmyślili i nie zabrali lizaka sprzed nosa. W przypadku książek, słodyczy i perfum zawsze bierze we mnie górę zwierz bez zahamowań moralnych.
W ten zawiły sposób zostałam przejściową (dlaczego przejściową napiszę potem) właścicielką czterech opowiadań kryminalnych, wydanych pod wspólnym tytułem. Trochę nietypowych z dwóch powodów.
Pierwszym było ich zaangażowanie społeczne, cecha charakterystyczna dla tego gatunku w krajach skandynawskich, a w Polsce zaczynająca się pojawiać, chociaż jeszcze nie na skalę masową. Każda z kreślonych historii zaabsorbowała moją uwagę, logikę, emocje nie tyle do znalezienia sprawcy przestępstwa, do rozwiązania zagadki morderstwa, znalezienia rebusowej odpowiedzi, bo to nie byłoby zbyt oryginalne – dostarczyć tylko rozrywki intelektualnej, co do trudnych wyborów natury etycznej. I tutaj zgodziłam się w zupełności z upodobaniem jednego z bohaterów, a podobało mu się, że w odróżnieniu od klasycznych kryminałów akcja nie kończyła się na ujęciu mordercy, tylko pokazywano dalsze losy sprawy w sądzie, gdzie komplikowały je proceduralne rozgrywki i często niejednoznaczna z moralnego punktu widzenia ocena czynu. Najciekawszą częścią opisywanych zdarzeń było poszukiwanie odpowiedzi na pytania o wypaczenia w psychice ludzkiej i jej indywidualny poziom rozwoju moralnego. A żeby problemy dotykały mnie jak najbardziej namacalnie, osadzone zostały w rzeczywistości prawdopodobnej, czerpiąc z wydarzeń mających precedens w przeszłości, szeroko transmitowane i relacjonowane przez media, wstrząsając opinią społeczną – świadome zarażanie wirusem HIV zdrowych partnerów seksualnych, kazirodcze współżycie seksualne ojca z córką, walka osób chorych o prawo do eutanazji, przeszczepy narządów ludzkich, poświęcenie jednego ludzkiego istnienia dla życia innych. Żadna z tych bardzo złożonych, niejednoznacznych opowieści nie dały mi gotowej odpowiedzi, chociaż próbowały podpowiedzieć wiele dróg rozumowania, biorąc pod uwagę zarówno poglądy osoby wierzącej jak i ateisty. Przy całym spektrum formułowanych możliwych wniosków, jeden okazywał się zawsze pewny – tytułowa przestrzeń między prawem a sprawiedliwością jest bardzo pojemna i uzależniona od interpretacji przepisów przez policjantów, prokuratorów, adwokatów, sędziów, a nawet ławy przysięgłych.
Palestra stróżów prawa była tą drugą, nietypową cechą opowiadań. Stanowiła czynnik spajający je wszystkie, tworząc obraz pracy środowiska prawniczego, swoistej walki umysłów na polach szachownicy czy targowiska o duszę (czytaj przyszłość) podejrzanych, w której sprawiedliwość przedstawiała najmniej ważną wartość w licytacji ścierających się stron. Liczył się cel osiągnięty poprzez sprawne i inteligentne żonglowanie paragrafami kodeksów. Widziałam to w układaniu sprawy przed wokandą miedzy sędzią a adwokatami czy w dialogach na rozprawach sądowych między obroną a oskarżeniem, w które początkowo się angażowałam, by z czasem stwierdzić, że nie mam szans z nadążeniem za naprzemienną logiką wywodu obu stron, obalającą jak w domino argumenty i kontrargumenty. Potem już tylko przysłuchiwałam się, by podziwiać koronkowy kunszt uczynienia z mordercy osoby niewinnej, odczuwając wewnętrzny, bezsilny bunt. Bo przecież to nie fikcja. Tak jest naprawdę! W efekcie w więzieniach można spotkać ludzi odbywających karę za niewinność, jak Cornelius Dupree , a na wolności przestępców. Prawo i sprawiedliwość to nie jest to samo, czasami nie mając nawet punktów stycznych ze sobą. Zgadzałam się w całej rozciągłości z przepełnionym goryczą poglądem jednego z bohaterów – Oni tam w tych sądach oderwani są od prawdziwego życia i usiłują wtłoczyć ludzkie tragedie w ramki schematycznych przepisów.
Chaos i mętlik jaki pozostawiał we mnie każdy z opisanych przypadków, zmuszały mnie do przerw miedzy nimi, mimo ogromnej ciekawości kolejnej historii. Zanim do niej przeszłam, musiałam sobie wszystko poukładać. Odnaleźć w tym zamęcie postaw podstawowe wartości i zasady je broniące. Warto sobie takie wypracować, mieć takie pod ręką, by nie zagubić się w tym zawiłym, skomplikowanym świecie. Ta książka daje taką możliwość.
Dlatego postanowiłam przekazać ten swoisty test, sprawdzający poziom rozwoju moralnego, kolejnej osobie. Stąd wspomniana wcześniej, tymczasowa jej przynależność do mnie. Autor się o to nie obrazi, ponieważ uprzedziłam o swoim altruistycznym (a co tam!) zamiarze. Mój sposób na odkupienie win i forma usprawiedliwienia, że przecież nie wyżaliłam jej tylko dla siebie, że ktoś też będzie miał okazję ją przeczytać, dlatego książkę przekazuję dalej.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Kryminał sensacja thriller
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz