Malinche Malarka słów – Laura Esquivel
Przełożyła Marzena Chrobak
Wydawnictwo Znak Litera Nova , 2013 , 236 stron
Literatura meksykańska
Autorka magicznych Przepiórek w płatkach róży tym razem zabrała mnie w początek XVI wieku, kiedy na terenach współczesnego Meksyku królował Montezuma, a do brzegów krainy Azteków, popychany boskim wiatrem, przypłynął Hernán Cortés. Krwawy konkwistador widzący w Nowym Świecie szansę na sławę i fortunę zbudowaną na tamtejszym złocie, o którym słyszał, będąc jeszcze na Hispanioli.
Ale o tym nie wiedzieli Indianie, którzy w przybyłych Hiszpanach ujrzeli wysłanników boga, a w ich dowódcy jego ucieleśnienie, a których to przyjazne nastawienie skrupulatnie i z premedytacją wykorzystał Cortés. Jednak konkwista Hiszpana tak naprawdę była tylko tłem dla opowieści o jednej z najważniejszych postaci mającej na nią ogromny wpływ. O Malinelli albo Marinie lub Malinche (chociaż w powieści tym mianem nazywano Cortésa, a co tłumaczono jako „pan Malinalli” lub „właściciel Malinalli”), wzbudzającej wśród jej rodaków sprzeczne postawy. O kobiecie kontrowersyjnej dla współczesnych historyków, która stała się niewolnicą, tłumaczką, kochanką i matką syna Cortésa. Dokładnie w takiej kolejności. Konkwista opowiedziana przez nią jawiła się polem nie tylko fizycznej walki wręcz, przez niektóre źródła nazywaną wprost rzezią plemion azteckich, a przez Malinalli opisaną jako czas motyli spryskanych krwią,
ale przede wszystkim walki dyplomatycznej, w której Malinalli odegrała kluczową rolę, posiadając władzę słowa i możliwość redukcji tej rzezi do minimum. Z czego zresztą skorzystała, stając się dla jednych bohaterką, a dla drugich zdrajczynią.
Autorka miała bardzo trudne zadanie – ukazać postać kobiety sprzed wieków, zachowując maksymalny obiektywizm. O jej wnikliwym przygotowaniu merytorycznym świadczyła bogata bibliografia źródeł, z których korzystała, umieszczona na końcu książki. Z tych konkretnych, suchych, bezosobowych, bezdusznych faktów historycznych stworzyła solidną konstrukcję fabuły, w której umieściła obrazy zmysłowo malowane słowem bohaterki oraz wplotła emocje budowane na bazie rozumienia świata i roli człowieka w nim, ówczesnego mieszkańca Nowego Świata. To wrażenie potęgowała ilustrująca tekst szata graficzna stylizowana na rysunki z tamtych czasów.
Tchnęła w nie życie konkretnej osoby, której świadomość i osobowość ukształtowała ówczesna kultura i animizm. Towarzyszenie jej od chwili narodzin i przepowiedni determinującej jej przyszłość, w której język miał być świetlistym słowem, a słowo kwietnym pędzelkiem, słowem różnobarwnym, które(…) głosem namaluje nowe kodeksy, pozwoliło mi na powolne wnikanie w kulturę Azteków i w ich wierzenia. Na poznawanie wzajemnych więzi z naturą i ich roli w życiu człowieka. Na rozumienie wszechświata, jako swoistego systemu naczyń połączonych , w którym woda niosła życie, a kukurydza była najbardziej czystym produktem nadającym się do spożycia. Ich złotem, przejawem dobroci i siłą ducha. Na obserwowanie kształtującego się świata duchowego pozostającego w ścisłym związku z przyrodą i z kosmosem. Z jego rytmem, z ruchem gwiazd na nieboskłonie i wyrosłego na tym fundamencie szacunku wobec rodziców, kolejnych właścicieli (Malinalli miała 5 lat, kiedy została sprzedana przez matkę) i bogów.
Mając dopiero tak wszechstronną wiedzę o bohaterce powieści, mogłam dokonywać oceny jej wyborów moralnych. Między lojalnością wobec pana a powinnością wobec własnego ludu, miedzy wiernością bogom a własnymi pragnieniami, między poczuciem zniewolenia a obietnicą odzyskania wolności. Znajdowała się zatem w sytuacji nad wyraz delikatnej: albo starała się służyć bogom i zachować wierność znaczeniu, które nadali światu, albo podążała za swymi instynktami, najbardziej przyziemnymi i pierwotnymi, i dbała o to, by każde słowo i każdy czyn nabierały znaczenia, które jej odpowiadało.
Człowiek dorosły miałby problemy z dokonywaniem tak poważnych i brzemiennych w skutki historyczne wyborów, a Malinalli dopiero uczyła się życia.
Była jeszcze nastolatką!
Musiała przykryć ziemią popioły tego, co było dla niej starym ogniem i wyruszyła w drogę. Miała piętnaście lat, niosła w sercu babkę i Quetzalcoatla. W tym kontekście nie wiem, czy była zdrajczynią, czy zręczną dyplomatką, ale wiem jedno. Ta przedwcześnie dojrzała dziewczyna robiła wszystko, by w meandrach zawiłych, politycznych intryg pozostać lojalną wobec swojego właściciela, nie zgubić siebie i nie skrzywdzić swojego ludu.
Piekielnie trudne zadanie dla dziewczyny u boku tego, który zabił żonę, a której jedyną bronią była znajomość języków.
Powieść ta ukazała mi jeszcze jedną, bardzo istotną rzecz, o której mówi się ze wstydem albo nie mówi w ogóle, a którą powieść obnaża bezlitośnie – obrzydliwość moralną „cywilizacji” ludzi białych. Nie bez powodu ujętej przeze mnie w cudzysłowie. Cywilizacją było imperium azteckie (pomimo składania ofiar z ludzi), z której punktu widzenia ujrzałam w tym przypadku Hiszpanów.
Przypłynęli jako bogowie, odpłynęli jako nawet nie-ludzie.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść historyczna
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz