Malina – Ingeborg Bachmann
Przełożył Sławomir Błaut
Wydawnictwo a5 , 2011 , 328 stron
Literatura austriacka
To dobrze, przynajmniej dla mnie, że są wydawnictwa, które po latach wznawiają powieści uznanych pisarzy, przypominając twórczość, mającą wpływ na dorobek pisarzy późniejszego pokolenia. I o ile Elfride Jelinek, zafascynowana literackim dorobkiem swojej rodaczki, znana mi była z otrzymanej literackiej Nagrody Nobla i jej powieści, o tyle Ingeborg Bachmann stała się dla mnie objawieniem literackim właśnie teraz. Może popełnię wielki grzech, ale o wiele większym niż znana noblistka, której książki przy tej jednej i jedynej ukończonej przez jej autorkę powieści, są jedynie namiastką, okrojonym obrazem, fragmentami szerszej perspektywy spojrzenia na kobietę, świata jej emocji i pełnionych przez nią ról społecznych. Tej przede wszystkim poetce, udało się zawrzeć wszystko to, co Elfride Jelinek dawkuje, akcentuje, podaje w częściach w swoich powieściach, pod tym jednym niepozornym, enigmatycznym tytułem – Malina. Na dodatek niewielkiej objętościowo, a przez to bardzo skondensowanej w swojej treści, czyniąc z niej powieść psychologiczno-filozoficzną, a przez to wymuszającą na mnie wolne tempo czytania.
I mimo, że autorka już na początku wymieniła najważniejszych bohaterów tej historii: Ivana, Malinę, Belę, Andrasa i bezimienną kobietę, to tak naprawdę widziałam ich więcej, w zależności od płaszczyzny obserwowanych zdarzeń, niekoniecznie przybierających ludzką postać.
Dla mnie bohaterem były przede wszystkim uczucia na bezkresnym polu kobiecej psychiki, obejmujące jego najdalsze, najmroczniejsze, najbardziej intymne zakamarki i formy ich przejawiania. Przede wszystkim miłość do kochanka Ivana. Czysta aż do granic sztuczności, nieskażona przeszłymi, brudnymi doświadczeniami, wysterylizowana z destrukcyjnego bagażu życia, wykreowana według norm społecznie przyjętych, utrzymywana w sterylnych warunkach egzystencji, w której funkcjonują zdrowi psychicznie ludzie, o akceptowalnych powszechnie zachowaniach i społecznie pożądanych osobowościach. Miłość do zatracenia się w ukochanym mężczyźnie, nadająca jedyny sens życiu, ale zbudowana na kłamstwie kryjącym okrutną prawdę – psychiczną chorobę kobiety. Ivan nie wie, z kim przestaje, że zajmuje się zjawiskiem, które potrafi też mamić. – wyjawia kobieta. Kolejnym uczuciowym bohaterem to przyjaźń. Tutaj z Maliną. Jedynym mężczyzną, a zarazem stałym partnerem, znającym przeszłość bezimiennej kobiety zakochanej w tym drugim. Trwającym przy niej w chwilach najtrudniejszych załamań, depresyjnych faz walki z chorobą, tworząc związek bez miłości, ale oparty na prawdzie. Przeraźliwie bolesnej, ale za to dającej nie tylko zrozumienie, wsparcie psychiczne i opiekę (a może nadzór?), bo kobieta nie ma głowy do rachunków i o wielu rzeczach po prostu nie pamięta, ale i porozumienie intelektualne. Wśród uczuć była też nienawiść do ojca wykorzystującego seksualnie własną córkę i wypaczającego jej dziecięcą, a potem dziewczęcą psychikę.
Wszystkie te emocje ukształtowały kolejną bohaterkę tej powieści – kobietę. Bezimienną postać, chociaż wyposażoną w cechy, fakty i wątki zaczerpnięte z biografii autorki, dającą mi możliwość utożsamienia się nie tyle z jej postacią, co z przeżyciami, emocjami, spostrzeżeniami, uczuciami towarzyszącymi jej w kreowaniu schizofrenicznej osobowości o trzech twarzach, wizerunkach, ukształtowanych przez trzech mężczyzn jej podzielonego na trzy etapy życia i opisanego w trzech kolejnych rozdziałach. W pierwszym obrazu kobiety-kochanki całkowicie poddanej uczuciu miłości, funkcjonującej tylko dla Ivana, z myślą o Ivanie i oddychającą Ivanem. Żyjącą całkowicie w nim. W drugim obrazu kobiety zniszczonej przez własnego ojca. Córki podlegającej destrukcyjnym procesom oddziaływania psychicznego osoby dorosłej, a zarazem najbliższej dziecku jakim jest rodzic. Uzależnionej od autokratycznego, dominującego charakteru chorego psychicznie ojca-alkoholika. W trzecim obrazu kobiety obnażonej w swojej chorobie, którego odbiorcą, świadkiem, a zarazem towarzyszem życia był Malina. Jedyny mężczyzna, na którego mogła liczyć i przy którym mogła być sobą. Chorą psychicznie kobietą kochaną, kochająca i skrzywdzoną przez mężczyznę i marzącą, łaknącą idealnej miłości, w idealnym świecie.
I właśnie ta miłość, ponadczasowa, czysta, wzorcowa jest kolejnym bohaterem tej powieści. Autorka w tekst pełnym myśli, rozważań, idei, analiz filozoficznych wplata fragmenty, spisywanej po kryjomu przez bohaterkę, baśni. Wykorzystuje gatunek literacki, który jak żaden inny, najwierniej i najlepiej spełnia rolę nośnika archetypów ludzkiej duszy. Podkreślając w ten sposób niezmienność, trwanie, ciągłość , nieskończoność miłości, jej powszechność wśród ludzi i zdolność przekraczania granic czasowych, uniemożliwiając bohaterce dookreślenie chociażby pojęcia „dzisiaj”, wyznaczającego czas akcji powieści. Stąd równie dobrze jej miejsce przebiegu, pomimo podania nazwy miasta Wiedeń, może być wszędzie. Miłość była, jest i będzie, tutaj, tam i wszędzie, dotykając mnie, ciebie i wszystkich pozostałych dopóki będzie istniał człowiek – taka konkluzja nasunęła mi się z filozoficznej warstwy powieści.
Ta trudność w dookreślaniu miejsca, czasu i pojęć takich chociażby jak „ja” , „życie” i wiele innych, którą odczuwałam w całej powieści, ta chęć wyjaśnienia konkretnych zjawisk, zachowań, określeń, emocji, stanów psychicznych potęgowała natłok krążących wokół nich zdań opisowych z określeniami o wielorakim znaczeniu, z piętnem indywidualnego pojmowania świata przez bohaterkę, a przez to dla mnie trudnego do uchwycenia, do wypracowania wspólnych punktów styczności rozumienia. Może dlatego tę powieść bardziej czułam niż rozumiałam. Bo o ile wiem, znam i rozumiem, dlaczego tak się działo, to nigdy nie pojmę umysłem mrocznych, dusznych, przerażających myśli, doznań, przeżyć osoby chorej psychicznie. Mogę je jedynie poczuć i przeżyć poprzez namiastkę smutku, nieszczęścia, ograniczeń, bezsilności czy krzywdy, doznanej we własnym życiu. Jak prawie wszystkie kobiety (o ile nie wszystkie) ukształtowane przez ojców, mężów i kochanków, krzywdzących, kochanych i kochających. Kobiet o trzech twarzach, trzech osobowościach w jednym ciele jak bohaterka powieści. Jednak ten obraz, naszkicowany przez autorkę, to jeden z tych najbardziej skondensowanych w treści i symbolice, mrocznych, naznaczonych, bolesnych i trudnych, ale i najbardziej fascynujący w swoim uniwersalizmie. Może dlatego czerpią z niego nie tylko inni pisarze, intelektualiści, ale i zwykli czytelnicy.
Ja też przejrzałam się w tym lustrze (zupełnie jak bohaterka szukająca swojej alternatywnej wersji w lustrze) i ujrzałam w nim jakąś cząstkę siebie.
Tutaj obejrzałam fragment spektaklu inspirowanego powieścią Malina. Ten brak głosu mówiących aktorek, to nie błąd odtwarzania fonii, to celowy zabieg reżysera, obrazujący myśl bezimiennej kobiety – a w moim głosie nie ma ani odrobiny dźwięku, krzyczę, ale nikt mnie nie słyszy, nic nie słychać, mam tylko otwarte usta, on zabrał mi i głos, nie mogę wypowiedzieć słowa. Mowa o ojcu bohaterki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść psychologiczna
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz