Listy jak dotyk – Gaja i Jacek Kuroniowie
Wydawnictwo Ośrodek Karta , 2014 , 328 stron
Literatura polska
Wielka Miłość jest możliwa!
Dokładnie taka, pisana dużymi literami. Leży przede mną fizyczny, realny, namacalny dowód potwierdzający moją tezę. To zbiór listów między Jackiem Kuroniem a jego żoną Grażyną, którą nazywał po swojemu Gają, Gajką, Gaszką. A potem jeszcze piękniej. Tak pięknie, jak tylko można tę niezwykłość oddać w apoteozie istoty ludzkiej.
Znając przeszłość polityczną Jacka Kuronia, jego wieloletnie i wielokrotne odsiadywanie wyroków w więzieniu i czasy internowania (to ostatnie dotyczy również jego żony i syna) nie dziwił mnie fakt, że jedyną formą systematycznego kontaktu w czasach PRL-u, były listy i grypsy. Uzbierało się ich kilkaset z lat 1965-1982. Ku mojemu zaskoczeniu, mało w nich polityki, trochę realiów więziennych oraz wzmianek o warunkach życia w socjalistycznej Polsce i wreszcie rozmyślań psychologiczno-historiozoficznych, których cenzura zabroniła umieszczać, grożąc wstrzymaniem korespondencji. Bo trzeba wiedzieć, że listy czytali cenzorzy, a one same podlegały ściśle określonym nakazom i zakazom – ograniczona liczba słów, rozmiar kartki i liter, określone odstępy miedzy linijkami i narzucona treść. Te zastawione przez władzę zasieki musieli tak umiejętnie omijać, by poczuć w zdaniach siebie. Swój zapach i dotyk.
Nie było to łatwe!
Zarówno Jacek, jak i Gaja, buntowali się przeciwko temu, dając wyraz swojej frustracji. Świadomość istnienia osób trzecich podczas dialogów toczonych na papierze, intymnych rozmów miedzy sercami, irytowała ich. Czasami doprowadzała do konfliktu wartości między miłością do siebie a nienawiścią do tych nieoficjalnych czy raczej nieprzewidzianych w oficjalnej procedurze czytelników. Eufemistycznie rzecz ujmując – chciałoby się tutaj dodać. Odrzucając wstyd i poczucie upodlenia, pisali nadal, systematycznie. Bez tego nie mogli oddychać. Stworzyli obraz miłości, na podstawie którego można nie tylko udowodnić jej istnienie, ale i podać receptę na jej ciągłość, wysoką temperaturę i rozkwit. Czytana w wyznaniach, ale i między wierszami podczas śledzenia historii ich związku, wzajemnych relacji, postaw czy zachowań. Jednak Jacek nie miał ochoty dzielić się nią, pisząc – jestem w tej dziedzinie cholernym egoistą, nie potrafię się martwić, że tak niewielu ludzi znajduje tę receptę, a tylko bardzo się cieszę, że myśmy ją znaleźli. Bo ich miłość, ta z pierwszych lat poznania się, wbrew logice i procesom psychologicznym, nie gasła. Wręcz przeciwnie. Stale rosła, rozwijała się, rozpłomieniała i wybuchała na nowo, wciąż od nowa rozkochując ich w sobie. Permanentnie tkwili na etapach oczarowania i zakochania. Oboje mieli świadomość jej wyjątkowości, niemalże daru, który otrzymali, a który sprawiał, że żal im było tych wszystkich nieobdarowanych.
Jacek i Gaja poznali się na obozie harcerskim w 1955 roku w Wolinie. Ona miała lat 15, a on 21. Cztery lata później pobrali się. Od tego momentu ich uczucie było z roku na rok silniejsze. Po ośmiu latach małżeństwa Jacek pisał – mijają lata, już osiem, a to, co było między nami, jest coraz większe, silniejsze, piękniejsze. Chyba możemy powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwi. Po dziesięciu latach napisał – Minęło już dziesięć lat, a przez cały czas, co rok, co dzień kocham Ciebie coraz to więcej i więcej. Brzmi to trochę szlagierowato, ale Ty przecież wiesz, że to prawda… By po latach piętnastu zauważyć – A my przeżywamy miłość piętnastego roku i wciąż jesteśmy zdziwieni i opętani tym, co jest w nas. Coraz większe, coraz bardziej kolorowe…
Gajka dla Jacka była wszystkim!
Dosłownie. Wszystko, co robił, włącznie z polityką, robił dla niej, z myślą o niej, poprzez nią i dzięki niej. Postawił ją na najwyższym szczeblu swoich priorytetów, wyżej niż politykę, i o zgrozo!, wyżej niż samego Boga, zwracając się do niej – ty moje wszystko, Boże ty mój, Przenajświętsza Panienko i Madonno Boleściwa. Pisał do niej – Mam w życiu wiele wartości, dla których warto żyć, ale wszystkie te wartości są tylko Twoim odbiciem. Nawet ja – taki, jaki jestem dziś – to też Twój innobyt. Cały mój świat jest tylko Twoim innobytem. Jak widzisz, wyznaję taką jakąś religię, monizm idealistyczny. Istniejesz tylko Ty, a reszta jest Twoja ideą. I w tym sensie mieli wszystko prócz jednego – czasu, by tę miłość przeżyć do końca. Gaja zmarła w szpitalu, gdy Jacek był internowany. Pozwolili mu na jeden dzień pobyć z żoną. Na drugi dzień Gaja odeszła. Nie doczekali się spełnienia jedynego marzenia – Kiedyś, kiedyś, kiedy będziemy już zupełnie staruteńcy, będziemy z dobrotliwą wyrozumiałością patrzeć na ten czas, który dziś nam się wydaje apokalipsą.
Czasem dziesięciu lat rozłąki, po którym pozostały listy i grypsy.
Intymne, tęskne, wzruszające, emocjonalne, jak dotyk… Listy, które uchylają rąbka tajemnicy bycia szczęśliwym razem, a którą Jacek nazywa ogólną teorią miłości powstałą na bazie tęsknoty. Pomimo, a może wbrew codzienności, która potrafi spłycić wszystko, poszarzeć świat, doprowadzić do uczucia spowszednienia, uczynić banalnym, nieatrakcyjnym i nudnym. Jednym słowem – jakiego użył Jacek – zezwyczajnieć.
We wszystkim, więc również w miłości.
Nie zdradzę odkrytej w tych listach recepty na Wielką Miłość. Wspomnę tylko o jednym – szansę na nią ma każdy kto kochał, kocha lub będzie kochał. Reszta zależy od obdarowanych nią. Od świadomości, że miłość nie jest świętem. Jest pracą. Jest też bólem, strachem, gniewem, żalem, zgryzotą… Ciężarami, których nie wolno unikać, lecz je dźwigać.
Jacek i Gaja pokazali, jak tego dokonać.
Razem.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Tagi: miłość
Dodaj komentarz