Lista pana Rosenbluma – Natasha Solomons
Przełożyła Aleksandra Górska
Wydawnictwo Rebis , 2010 , 375 stron
Literatura angielska
Przerażająco smutna książka w większej części swojej objętości, a moje przerażenie nie wynika ze scen rozdzierających serce i duszę, ale z bardzo irytującego zachowania głównego bohatera Jacka Rosenbluma. Ja rozumiem, że w ucieczce przed prześladowaniami nacjonalizmu hitlerowskiego w Niemczech, można chcieć się wtopić w nowe, angielskie otoczenie niczym ławka w parku, użyteczna, jeśli się o niej myślało, ale nieodcinająca się od tła, o czym marzył Jack. Zasymilować się ze społeczeństwem przyjmując jego normy, zasady, reguły i co tam jeszcze Anglicy nie wymyślili przyjmując cudzoziemców pod swoje opiekuńcze skrzydła. Ba! Dając im nawet gotowy spis takich punktów pokazujących jak zostać prawdziwym Anglikiem. Ale jak Jack mógł, w swojej bojaźni o przyszłość swojej rodziny, przyjąć tę informację w ulotce dosłownie i bezkrytycznie?! Chciał zostać dżentelmenem angielskiej klasy średniej skrupulatnie spełniając, wypełniając, dostosowując się, modyfikując i uzupełniając otrzymany wykaz pożądanych zachowań o nowe punkty, całkowicie wyrzekając się dotychczasowej tożsamości. Będąc przy tym pełen optymizmu, radości, pozytywnego nastawienia, uporu, konsekwencji i niezłomności ducha w dążeniu do ich pełnej realizacji, do osiągnięcia postawionego sobie celu. Radością zarażał wokół siebie wszystkie napotkane osoby, ale nie mnie.
Byłam po stronie jego żony.
Patrzyłam z żalem na tego miotającego się człowieka, skamlącego o odrobinę akceptacji i uznania w oczach innych jak ona, ze smutkiem i świadomością, że stał się ofiarą społecznego uzależnienia. Nieprzyjmujący do wiadomości, że nie można odciąć się od żydowskiej tradycji rodziny, a zmiana nazwiska na brzmiące bardziej z angielska, niczego nie zmieni. Że obsesja jaka ogarnęła Jacka niszczy dobrze prosperujące źródło utrzymania i co najważniejsze, więź małżeńską. Że imponowanie i dorównywanie innym zabija w nim własną duszę i ogranicza jej wolność. I wreszcie całkowite przyjęcie obcych obyczajów, każe zrezygnować z własnych. Wyrwać siebie z korzeniami sięgającymi do religii, licznej rodziny zamordowanej w Niemczech i przeszłości. Sadie o tym wiedziała i trwając przy mężu dzieliła czas na przedtem i potem, zapiekając swój smutek w ciastach, przechodzący na częstowanych nimi szczodrze gości. Czułam się tak, jakbym zjadła nie jeden kawałek, a całą blaszkę upieczonego smutku.
A kiedy już się najadłam go do przerażenia, kiedy żal wypełnił mi serce po brzegi, autorka w końcówce opowieści uraczyła mnie taką ilością przesłodkiego miodu, szczęśliwego zakończenia, cudownie rozwiązujących się problemów, korzystnych zwrotów akcji, deszczu pouczających wniosków i morałów, że nie dziwiłam się informacji wyczytanej z notki na tylnej okładce: autorka razem z mężem pracuje nad scenariuszem Listy pana Rosenbluma. Tak, to będzie typowo hollywoodzki film z popularnych schematem fabuły: gorzko-smutny początek i środek z mdlącą od nadmiaru szczęścia końcówką, po której widz doznaje katharsis po traumatycznych przeżyciach. Kto wie, może nawet niektórym poleją się łzy.
Pytanie tylko ile tych łez będzie nad sobą samym? Ile takich uzależnionych Jacków będzie siedziało na widowni i to przesłanie zrozumie? Ilu jest takich w naszym społeczeństwie? Może lepiej z takiej listy zasad zrobić całkiem przyzwoitą zakładkę do książki?
Mam ich dosyć sporo, ładne są i użyteczne, zwłaszcza te z konwenansami.
Bardzo dobrze problem Jacka, potrzebę akceptacji i przejścia jej w uzależnienie, wyjaśnia Anthony de Mello.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wszystko
Tagi: książki w 2010
Dodaj komentarz