Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Koniec jest moim początkiem – Tiziano Terzani

21 marca 2019

Koniec jest moim początkiem – Tiziano Terzani , opracował Folco Terzani
Przełożyła Iwona Banach
Wydawnictwo Zysk i S-ka , 2010 , 576 stron
Seria Naokoło Świata
Literatura włoska

Nie wiem, czy dobrze zrobiłam zaczynając poznawać twórczość tego autora od jego pośmiertnej publikacji, opracowanej po latach przez jego syna Folco. Z tymi myślami zmagam się nadal, już po przeczytaniu tej książki. Pozostawiła we mnie ambiwalentne odczucia od zachwytu po niechęć. Ale właściwie niewiele miałam do powiedzenia, bo to nazwisko osaczało mnie powoli od dłuższego czasu. A to premierą kolejnego tytułu, a to zachwytami osób trzecich nad jego stylem przekazu i zawartą treścią, a to artykułem w ostatnim numerze kwartalnika Książki:

 

 

Aż wreszcie, zupełnie niespodzianie, bez wcześniejszych dyskusji na jego temat, koleżanka przyniosła mi właśnie tę książkę i że muszę, że obowiązkowo, że koniecznie. I żeby było ciekawiej, wypożyczyła ją powtórnie na własną kartę biblioteczną, specjalnie dla mnie. Nie miałam wyjścia. Musiałam ją przeczytać. I tylko jedna myśl nie dawała mi spokoju – jak to tak, od końca, od pozycji pogrobowej? Nie byłam do tego przekonana, ale pierwsze słowa, jakie przeczytałam, były o niecierpliwym wyczekiwaniu śmierci, o szczęśliwym odchodzeniu, o porzucaniu ciała z ulgą. Już to mi wystarczyło, aby przysiąść się do zatopionego w intymnej rozmowie dziennikarza, podróżnika, pisarza u schyłku życia z młodym mężczyzną

 

 

i być świadkiem nie tylko jej interesującej treści, ale i niezwykłej więzi oraz wyjątkowego, rzadko spotykanego w takiej formie, szczerego dialogu umierającego ojca z synem. Miałam świadomość, że i ja, gdzieś tam na samym końcu, byłam brana pod uwagę jako słuchaczka, odbiorczyni i czytelniczka ich wspólnego dialogu. Byłam z jednej strony wdzięczna, że w tym obrazie umierania zapewnili mi komfort pośredniego uczestnictwa (chociaż i tak odebrałam go bardzo emocjonalnie, zwłaszcza w scenie końcowej), ale i ciekawa, jak dochodzi się do stanu ducha, w którym postępuje się wbrew instynktowi życia, nie walcząc ze śmiercią, a wręcz czekając na nią z tęsknotą? Jak dochodzi się do momentu, w którym czeka się na moment przejścia bez lęku, bez pragnień, bez poczucia przywiązania do kogokolwiek i czegokolwiek? Jak dochodzi się do chwili, w której śmierć objawia się jako coś najdziwniejszego, najciekawszego i zupełnie nowego, pokonując silny instynkt życia, które staje się nudne, powtarzalne i przewidywalne? I pytanie najważniejsze – czy ja, uczepiona życia zębami i pazurami, to zrozumiem?
I tak zaczęliśmy podróż po jego życiu, ale także i po pewnej epoce. W bardzo szerokim rozumieniu. Począwszy od czasów dzieciństwa spędzonych na przedmieściach Florencji, potem studiów prawniczych, po których, jako młody człowiek, wyruszył w świat jako dziennikarz,

 

 

by potem porzucić tę profesję na rzecz pisanych książek, aż do schyłku, do momentu ostatniego tchnienia zamykającego koło życia.

 

 

Przez cały czas w biegu, w ruchu, w ciągłym przenoszeniu się z miejsca na miejsce, gnany niespokojnym duchem, instynktem nakazującym mu ruszać przed siebie, szukać, poznawać i dążyć do prawdy, analizować, wtapiać się w środowisko, by jak detektyw, który idąc za wskazówkami, dochodzi do sprawców tajemniczej i wszechobecnej zbrodni – od niesprawiedliwości, którą widziałeś wokół siebie, przeszedłeś do refleksji nad polityką, przyczynami wojen, postępu, a potem nad samą naturą człowieka. To ta refleksja syna Folco najtrafniej charakteryzuje kierunek życia ojca, który od rozwoju zawodowego przeszedł w rozwój osobisty, duchowy. Przyglądając się z bliska rewolucjom, dyktaturom, zinstytucjonalizowanym ideom, ekspansji zachodu, konsumpcyjnemu stylowi życia, zniewoleniu przez dobra materialne, brakowi rozwoju duchowego ludzkości, powszechnemu hedonizmowi koncentrującemu się na zabawie, sporcie, jedzeniu, przyjemnościach, człowiekowi Zachodu martwemu za życia, przypominającemu tłumok, któremu powtarzasz, że ma nie zabijać i dobrze się zachowywać, doszedł do wniosku, że świat zdąża ku samounicestwieniu, dlatego wszystko to zostawia bez żalu.
Ale zostawił z tym mnie.
Pomógł mi ujrzeć świat w szerszym kontekście, dotrzeć myślami tam, gdzie sama bym nie dotarła (…jestem przeciwny wszelkim szkołom dla dziennikarzy.) , zaszczepił niepopularne myśli podważające, a nawet zmieniające rozumienie powszechnie przyjętych za poprawne (…kiedy mówią, że dyktatorzy są szaleni, to nie jest prawda. Hitler nie był szaleńcem.), spojrzeć na zjawiska z innego punktu widzenia (Aby stworzyć nowego człowieka, należało wymordować starych ludzi. (…) Świętokradczy, ale fascynujący projekt.), przekroczyć barierę utartego toku rozumowania (Myśli są teraz krótkie jak telewizyjne spoty.), a potem mnie z tym wszystkim zostawił. Nie byłam zachwycona. Nie jest miło poczuć brak gruntu pod nogami, kiedy ma się przed sobą sporo lat życia i jest się ofiarą braku kultury śmierci we własnym społeczeństwie. Jak żyć dalej z tak pojmowanym jego sensem? Tym bardziej, że autor nie ma ambicji wskazywać jego kierunków, radzić, pozostawiać uniwersalnych zasad i reguł. Chociaż wnioski jakie wysnuwa z własnego życia, mogę za takie uznać – żyj chwilą, bo tylko ona jest pewna, to czego oczekujesz od przyszłości, to pudełko pełne iluzji, puste. (…) Życie to chwila i w tej właśnie chwili należy się nim cieszyć. Podążaj drogą, która wiedzie środkiem, miedzy ascezą i hedonizmem. Nie musisz uzależniać się od przyjemności, nie musisz być niewolnikiem idei wielkości, którą daje asceza. Bądź tym, kim chcesz być. Porzuć uległość, która wydaje się konieczna do przetrwania :”Ach, nie mogę, bo…”. Wymyśl sobie pracę, która odpowiada twojemu talentowi, aspiracjom, radości.
Niby nic nowego, bo takie wskazówki spotykałam wcześniej w książkach, w filmie, czyjejś postawie czy poglądach, ale ogromnym atutem tej książki jest to, że autor zebrał je wszystkie w jedną, logiczną całość, odkrył je sam ciężką pracą, własnym doświadczeniem, zebrał w jednym miejscu i zilustrował własnym życiem, by móc powiedzieć, że w dniu śmierci odchodzi szczęśliwy, zjednoczony, bez strachu i bez pragnień.
Próbuję to ogarnąć, podsumować, poukładać, skonfrontować z własną wiedzą i przeżyciami, dostrzec punkty wspólne i rozbieżne, bez złudzenia, że zrozumiem do końca i w pełni (za mało jeszcze wiem, za mało jeszcze przeżyłam, za mało doświadczyłam), by dojść do wniosku, że pomimo, towarzyszącej rozmowie, aury śmierci, podkreślanej zwłaszcza przez interludia umieszczane między rozmowami, a będącymi nieformalnymi spojrzeniami poza „oficjalny” kadr rozmowy, ukazującymi autora w kontekście bliskich,

 

 

pomimo mojego subiektywnego pesymizmu, te rozmowy w ostateczności są tym, co założył sobie autor – książką, która może komuś pomóc ujrzeć świat w lepszym świetle, cieszyć się bardziej własnym życiem, zobaczyć je w szerszym kontekście, wyprostować własne ścieżki, tchnąć odrobinę odwagi w burzenie barier, murów i ograniczeń, złapać na nowo kurs, odnaleźć zgubiony kierunek i spojrzeć na beznadziejny koniec, jak na początek czegoś nowego.
A na finalną pozycję w jego dorobku, jak na początek mojej przygody z twórczością autora, która w tym kontekście nada jego książkom zupełnie inny wymiar rozumienia.

 

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *