Klub Matek Swatek – Ewa Stec
Wydawnictwo Otwarte , 2010 , 394 strony
Literatura polska
Moja babcia była swatką. Sama wyszła za mąż w wieku piętnastu lat za trzydziestoletniego wówczas dziadka (bardzo szczęśliwie), uważając małżeństwo za sens życia każdego człowieka (no, może oprócz duchownych), a kobiety zwłaszcza. Traktowała kojarzenie par jak misję. Zajęcie i posłannictwo dzisiaj już zapomniane, ale kiedyś bardzo pożyteczne. W świecie bez Internetu, z większą ludzką nieśmiałością do świata i płci przeciwnej, z bardziej sztywnymi i surowymi normami społecznymi, było co robić, o kogo zabiegać, kogo kojarzyć. Kiedy poszłam do szkoły podstawowej, ilekroć ją odwiedzałam, na powitanie zawsze padało pytanie: A kawalera masz? W szkole średniej pytanie zmodyfikowała na: A za mąż kiedy wychodzisz? Na studiach byłam dla niej przypadkiem skazanym na ofiary losu, resztki z pańskiego stołu. W jej wizji życia najlepsze partie były zajęte. Nie dożyła do obecnych czasów, w których spory odsetek singli w naszym społeczeństwie dałby jej zajęcia w nadmiarze, które traktowała jak swoje posłannictwo. Tę rolę przejęły biura matrymonialne, a w tej powieści matki zaniepokojone przedłużającą się wolnością swoich dzieci. Energiczne kobiety, które w oczekiwaniu na szczęście synów i córek? Nie! Na upragnione wnuki, straciły cierpliwość do „fanaberii” singli i założyły Klub Matek Swatek, oferując swoje usługi poprzez takie ogłoszenie:
Zdesperowana Beata, matka trzydziestoletniej Anki, nauczycielki (ech ten stereotyp starej panny nauczycielki) nauczania początkowego, trafiła tam w jednym, określonym celu: znaleźć mężczyznę życia dla swojej opornej córki, wydać ją za mąż, a potem zostać szczęśliwą babcią. Przyzwyczajona do stałego nadzoru i kontroli życia swojego dziecka, nie widziała problemu ponownej ingerencji w jej sprawy, tym razem intymne. Nie było ważne czego chciała jej córka, jakie było jej pojęcie szczęścia, ona tylko dbała aktywnie o przyszłość swojego potomstwa. Wraz z pozostałymi członkiniami w wieku (jak się same nazywały) menopauzalnym w rozkwicie, zaczęła działać na rzecz przyspieszenia szczęśliwych przypadków, zdarzeń i nowych, „spontanicznych” znajomości. Problemy jakie z tego wyniknęły włącznie z wątkiem sensacyjno-śledczo-kryminalnym, perypetie przez jakie przechodziła Anka, niebezpieczne sytuacje jakie stwarzały podekscytowane tajno-spiskowym działaniem starsze panie, iskrząca ironia i złośliwości na styku świata męsko-damskiego w odwiecznej wojnie płci (szczególnie widziane oczami szkolnych dzieci bohaterki) oraz skomplikowany rozwój uczucia między Anką a poznanym przypadkowo (bez zasługi starających się „swatek” jak na złość) mężczyzną, stworzyły z tej historii dobrą komedię romantyczną z morałem: nasze pojęcie szczęścia może się różnić od rozumienia szczęścia przez innych, a chęć pomocy może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Swatką trzeba się urodzić, a samo swatanie jest wyjątkowo misterną, delikatną sztuką łączenia ludzi w pary. Żadne biura matrymonialne ani Kluby Matek Swatek jej nie zastąpią. Życie i tak napisze swój scenariusz i lepiej mu w tym nie przeszkadzać. Zwłaszcza, kiedy jest się bezduszną instytucją lub matką-amatorem tej trudnej sztuki strzelania z łuku Kupidyna.
Z zaciekawieniem przeczytałam wywiad z autorką powieści, której fragment można przeczytać na stronie wydawnictwa Otwarte.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2010
Dodaj komentarz