Dzisiaj nazywam się Charles – Joanna Szczepkowska
Wydawnictwo Nowy Świat , 2010 , 56 stron
Literatura polska
Autorka dyskretnie towarzyszyła mi w moim życiu od… zawsze. A to jako aktorka w filmach (właśnie oglądam powtórkę Bożej podszewki w reżyserii Izabelli Cywińskiej z jej rolą drugoplanową), a to w poniedziałkowych, telewizyjnych spektaklach teatralnych (żałuję, że nigdy w teatrze), a to w felietonach pisanych do Wysokich Obcasów, a to w oglądanych wywiadach telewizyjnych lub czytanych w czasopismach, a to w rewelacyjnym monodramie Goła baba własnego autorstwa, a to jako prowokatorka czy wreszcie w przełomowym momencie historii naszego kraju, wypowiadając słynne zdanie ogłaszające koniec komunizmu w Polsce. Spotkałam nawet jej odciśnięty ślad dłoni na Promenadzie Gwiazd w Międzyzdrojach, do którego mogłam przyłożyć i porównać własną. Było i jest jej pełno wszędzie, w sposób twórczy i nie za wszelka cenę. I jeśli nawet wywołuje skandal, to jak sama mówi w wywiadzie, raz na dwadzieścia lat i ma on mocne uzasadnienie.
W tym obrazie siebie, jaki stworzyła dla odbiorców jej różnych form twórczości, do oglądu i wglądu publicznego, brakowało mi tylko jednego elementu – poezji. Tej wewnętrznej, osobistej iskry ducha, ukrytego „ja”, skrywanych myśli i emocji, intymnej cząstki nadającej całości kompletność.
Jakież było moje zdumienie i miłe zaskoczenie, kiedy do zakupionej przeze mnie książki w księgarni internetowej, dołączono upominek w postaci zbiorku wierszy właśnie tej aktorki, publicystki, pisarki, poetki i nonkonformistki.
Znając jej sposób myślenia, poglądy, postawy i zachowania, liczyłam tym razem na odkrycie w jej wierszach duszy będącej motorem tego niepokornego, buntowniczego, odważnego i trochę moralizatorskiego umysłu. Otrzymana poezja stworzyła mi do tego warunki swoją kameralnością wywiadu sam na sam z rozmówcą. Wystarczyło wziąć zbiorek wierszy koniecznie w plener, w naturę i wsłuchać się w to, co mówi autorka.
I tak zrobiłam!
Rozsiadłam się wśród jesiennych łąk, pod błękitnym niebem łaskawej ostatnio, ciepłej, słonecznej pogody, trochę z nosem w książce i trochę z nosem zadartym do góry, z fascynacją obserwując ptasi exodus. Ta oznaka nadchodzącej jesieni, jak się potem okazało, miała duży wpływ na odbiór jednego z wierszy. Ale o tym opowiem na końcu, bo początek mojego poetyckiego spotkania w dwóch pierwszych rozdziałach Rysunki wierszem i Reportaże, nie zaskoczył mnie. Odnalazłam w nich znaną mi dobrze naturę publicystki, tyle że w alternatywnej, bardziej skondensowanej formie przekazu. Potrafiącą zaobserwować, zauważyć, wyłuskać drobną, powszednią z pozoru rzecz (filiżanka, drzewo), czynność (mycie szyby, ptasi lot) lub zdarzenie podszyte emocjami (śmierć, życiowy przełom), by ukazać je w innym świetle, w innym wymiarze lub znaczeniu i wyprowadzić z kiczu i banalności prosto w wymiar metafizyki.
Lub odwrotnie.
Puenta i zaskoczenie pozostawiające mnie w zadziwieniu, a potem w zastanowieniu i zamyśleniu, to charakterystyczna cecha tych wierszy.
Ale nadal nie dotarłam tam, dokąd chciałam – do samego środka duszy autorki. Odrobinę ekshibicjonizmu, kawałka emocjonalnej nagości, której szukałam, znalazłam dopiero w następnym rozdziale o jakże wiele obiecującym mi tytule – Tylko tobie. Ujrzałam obraz poetki szukającej słów, kobiety walczącej z przypadłością ADHD, lękającej się, jak każdy normalny człowiek, wątpiącej w swój dar operowania słowem, widzącej niebezpieczeństwo pułapki popularności, mającej świadomość swojej awanturniczej i bezkompromisowej natury, ale jednocześnie będącej, jak w wierszu Ja:
Ale czy to na pewno obraz autorki?
Kolejny i ostatni rozdział Dzisiaj nazywam się… zburzył mi tę pewność. Dwoistość natury człowieczej ukazanej na przykładzie znanych i nieznanych osób, zarówno tej fizycznej w przypadku sportsmenki Semeny jak i psychicznej w przypadku piosenkarki Janis Joplin, aktorki Marilyn Monroe czy anonimowej dzieciobójczyni Krystyny W. i roznosiciela mleka, tytułowego Charles’a, nigdy nie daje pewności jednoznaczności istoty człowieczej. A jeśli autorka jest aktorką ze zdolnością empatii, to złożoność, niejednoznaczność, płynność i niepełność podaje mi na dłoni. Wszystko zależy od kontekstu spojrzenia na oglądaną postać, popartego umiejętnością wniknięcia w umysł i emocje. Tak, jak to pokazała w grafice przedstawiającej kobietę, umieszczoną w książce:
To jedna z wielu grafik ilustrujących zbiorek wierszy, nie tylko oszczędną kreską, szkicem jakiegoś elementu widzianej rzeczywistości, ale i wyrazem. Jeśli pisze o filiżance, to układa tekst w jej kształt:
A jeśli o ptakach, to w wyrzeźbiony z wyrazów klucz:
I nad tym wierszem muszę się zatrzymać na dłużej, ponieważ jest idealną ilustracją stylu przekazu autorki. Jak już wspomniałam wcześniej, wiersze czytałam w plenerze, obserwując od kilku dni odloty gęsi z mojego regionu. Zbierają się w liczne stada, które w pozornym chaosie i kakofonii nawoływań:
kilkakrotnie kołują nad okolicą:
by po pewnym czasie zacząć tworzyć szyk tylko według sobie znanych zasad:
po czym, już w wyraźnie uformowanym i rozpoznawalnym kluczu, odlatują…
Absorbujacy widok, kojarzący mi się z najlepszymi wspomnieniami z przeszłości, nastrajający do zadumy, wyciszający w podziwie dla praw natury. Słowem autorki – kreski piórkiem starte gumką.
Piękne…
Bardzo łatwo zapomnieć w tym momencie, że obcuję z Joanną Szczepkowską, gdyby nie dalsze wersy ściągające mój romantyzm na ziemię, przykrywające duchowe piękno brzydotą realizmu, oziębiające wewnętrzne ciepło zimnym rewersem obrazu ukazywanego dalej:
Zdejmowanie przez nią różowych okularów z nosa oślepia i rani.
I to jest cała autorka!
Omami pięknem ujętym w słowa, obuduje romantycznym tłem, ociepli widokiem, osłodzi skojarzeniem, by zaraz w następnym wersie pokazać nieprzyjemny kontrast i przypomnieć drugą, szarą, nieatrakcyjną stronę.
Poezja autorki buja w obłokach tylko po to, by zapikować z szaloną szybkością w dół, ukazując nierozerwalną dwoistość otaczającego świata, jego dobre i niedobre strony, zalety i wady. W pogoni za przyjemnością tylko piękna i dobra, za jednoznacznością i pewnością dającą poczucie bezpieczeństwa, taka poezja uderza i boli. Ale może tak trzeba, może warto dotknąć ziemi i przyznać rajcę słowom – Nareszcie u siebie. Nareszcie boczne drogi. Nareszcie boli.
Jeśli boli to znaczy, że czuję i żyję!
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Poezja
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz