Dzisiaj narysujemy śmierć – Wojciech Tochman
Wydawnictwo Czarne , 2010 , 152 strony
Seria Reportaż
Literatura polska
Pierwsze wiadomości o ludobójstwie w Rwandzie w 1994 roku, niewielkim afrykańskim państwie,
zapamiętałam z doniesień telewizyjnych programów informacyjnych. Drogi zapełnione uchodźcami uciekającymi przed siepaczami z maczetami do państw sąsiednich, a pobocza pełne martwych ciał, nie dawały mi spokoju. Kilka lat później przeczytałam Heban Ryszarda Kapuścińskiego, w którym pisał między innymi o uczestnikach tamtych wydarzeń – Hutu i Tutsi. Kilka miesięcy temu obejrzałam film Sometimes in April pokazujący rekonstrukcję, dzień po dniu, godzina po godzinie, rzezi Hutu na Tutsi poprzez los jednej, mieszanej rodziny, której członkowie pochodzili z obu klas albo warstw społecznych, jak proponuje autor, lub kast według Ryszarda Kapuścińskiego. Obaj dalecy są od używania wobec tego narodu nazwy „plemiona”.
Wiedziałam już prawie wszystko i jak widać, informacje te zdobywałam powoli, małymi dawkami, żeby z obawy o własne emocje, nie zamknąć się na tę wiedzę zupełnie.
A po co mi ona? Po co sięgnęłam po tę książkę? Dlaczego o tym czytam? Dlaczego się z tym mierzę? Tego typu pytania autor zadał nie tylko sobie (po co o tym piszę?), ale i mnie. Dwa ostatnie są jego autorstwa.
Nie musiałam długo zastanawiać się nad nimi, bo odpowiedziałam sobie na nie już dawno, pod wpływem stale pojawiającego się, jak mantra, pytania ze strony znajomych – Po co ty czytasz TAKIE książki?
Wiem po co.
Po to, by ludzie , którzy mają większe możliwości techniczne, fizyczne, finansowe i intelektualne, tłumaczyli mi rzeczywistość, której nie uświadamiam sobie, nie dostrzegam, nie rozumiem i nie pojmuję. Bo jak można wyobrazić sobie rzeź po Holocauście? – jak pyta autor w wywiadzie radiowym.
A że boli?
Wolę, żeby bolało podczas czytania niż na skutek własnych błędów. Wolę uczyć się i wyciągać wnioski z cudzych lekcji.
Ale te skierowane do mnie pytania, dały mi jeszcze jedną, cenną odpowiedź, której się nie spodziewałam. Wytłumaczenie, dlaczego ludzie takie pytania negujące moje wybory czytelnicze, w ogóle mi zadają i dlaczego odgradzają się nimi od przerażającej ich rzeczywistości. Dzięki tej książce przestałam irytować się słysząc je ponownie i zaczęłam postrzegać pytających, jako mówiących mi – tego co opowiadasz, nie potrafię przyjąć, nie ma we mnie na to miejsca, brzuch mnie boli, podbrzusze.
Szanuję to. Każdy ma inny próg empatii i indywidualną filozofię życia, zaspokajającą potrzebę bezpieczeństwa. Nie mnie burzyć jej podstawy, skoro nie są na to gotowi.
Ale to nie jedyne odpowiedzi, jakie uzyskałam dzięki temu reportażowi. Sięgając po niego chciałam się przede wszystkim dowiedzieć, jak dzisiaj, po kilkunastu latach od tragicznych wydarzeń, współistnieją i żyją ofiary i ich kaci i jak trauma ocalałych wpływa na indywidualne losy? I na te pytania odpowiedzi uzyskałam nie tylko z obserwacji autora, ale i z bezpośrednich relacji świadków tamtych wydarzeń. Tych, którzy jeszcze nie zmarli na AIDS otrzymanego od gwałciciela, którzy nie popełnili samobójstwa, nie załamali się psychicznie, nie zginęli z rąk najbliższych, niemogących przystosować się do nowej rzeczywistości i tych, którzy mordowali.
Emocji wywołanych przez wspomnienia, którym stale towarzyszył ból, cierpienie utraty najbliższych, żal, poczucie krzywdy i niemożność pogodzenia się z przeszłością, jest tak dużo na tych niespełna stu pięćdziesięciu stronach, że, ku mojemu zaskoczeniu, zaangażowały również autora. Ten profesjonalista, zawsze obserwator, stojący w cieniu świadek, człowiek widzący niejeden grób, niejedną ekshumację i zwłoki (chociażby w Jakbyś kamień jadła), zaangażował się w tę relację emocjonalnie. W trakcie zwiedzania Muzeum Murambi wiem co czuł, bo mówił o tym wprost i wprost pisał – A jeśli nie wybiegam z domu umarłych, to tylko z lęku, że uciekając, zobaczę w swych dłoniach maczetę.
Na tę nietypową, niecodzienną, a może powinnam napisać – niecoksiążkową, postawę autora być może wpłynął wątek polski, który rozegrał się na przykościelnym terenie w parafii prowadzonej przez polskich ojców pallotynów na Gikondo, dzielnicy Kigali.
Wstydliwy.
I tutaj zostałam zaskoczona po raz drugi. Autor stawia nie tylko mnóstwo pytań retorycznych, ale i konkretnych zadawanych osobom wymienianym z imienia i nazwiska, nie tylko oczekując na nie odpowiedzi, ale i czyniąc z nich odważne, mocne oskarżenie personalne i pośrednio również pod adresem Kościoła katolickiego. Ten rozdział książki piętnujący i negujący postawę konkretnych księży (autor nie generalizuje!) i zachowanie się zwierzchników Kościoła katolickiego przed ludobójstwem i po nim, wywołał sporą burzę wokół reportażu, której przebieg prześledziłam w artykule O dyskusji wokół książki Wojciecha Tochmana „Dzisiaj narysujemy śmierć”.
Nie mnie oceniać zachowanie się księży. Pozostawiam to ich sumieniu.
Ale wiem jedno.
Dziennikarze i reporterzy są nie tylko od patrzenia władzy na ręce. Są również od przyglądania się postawom przywódców, którzy stoją na czele grup społecznych z różnych względów. W tym również religijnych.
Chcę wiedzieć i mam do tego prawo, komu mogę zaufać.
I to jest kolejna odpowiedź na pytanie, dlaczego czytam TAKIE książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz