Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Dziewczynko, roznieć ogieniek – Martin Šmaus

21 marca 2019

Dziewczynko, roznieć ogieniek – Martin Šmaus
Przełożyła Dorota Dobrew
Wydawnictwo Czeskie Klimaty , 2013 , 333 strony
Literatura czeska

Przygniotła mnie ta opowieść.
Przydusiła ciężarem emocjonalnym. Przygięła do ziemi rozdzierającymi serce obrazami. Położyła na moim sercu?, duszy?, sumieniu?, a może na wszystkim naraz, nie jeden kamień, a cały ich stos, mając wrażenie, że zostały mi tylko odrzucone. Z trudem dźwigałam je do końcowego zdania, by po przewróceniu ostatniej strony długo siedzieć w zamyśleniu nad losem głównego bohatera Andrejka Dunki, nad Cyganami, do których należał i nie należał, nad dziejami jego narodu, wiecznym wędrowaniu i towarzyszącym mu wyobcowaniu. I nad nami, gadziami, ukazującymi mu ludzką twarz, ale częściej tą odczłowieczoną. Próbowałam poukładać sobie te wszystkie wzburzone myśli, te nowe informacje, o których nie miałam zupełnie pojęcia (zabieranie Cyganom dzieci do domów dziecka), a przede wszystkim skrajne emocje, których skali początkowo nie odczuwałam, a które nagromadziły mi się w gardle i ścisnęły boleśnie. Tak, polały się łzy ze złości na głupotę ludzką, na bezmyślność, na kolejnego trupa w szafie, z którym przyjdzie się zmierzyć nam, współczesnym pokoleniom.
A emocje te, początkowo chłodne, zdystansowane, nieodczuwane, powolutku gromadziły się gdzieś tam we mnie, czyniąc mnie jedną z bohaterek wraz ze snutą przez narratora opowieścią o życiu kilkuletniego Andrejka (w tej części opowieści przypominającego mi trochę Malowanego ptaka Jerzego Kosińskiego), zabranego matce przez wuja (a być może ojca, jak się domyślano), który musiał odnaleźć się u ciotki, w nowym, miejskim, praskim środowisku. Zapomnieć o słowackiej wsi Wyżnej Polanie, na skraju której żyli obozowiskiem od lat, podkuwając gadziom konie, grając na weseliskach, podobni do swoich wyrastających z błota bud, zrośnięci z nimi jak ciało z duszą i mając przed sobą bezkresne połoniny, światło ogniska, a nad głową rozgwieżdżone, szerokie, czarne niebo, a przede wszystkim pieśni i wolność, swobodę, swobodzieńkę… A w dzień mogąc leniwie mrużyć oczy przed słońcem , śpiewać i płakać przy dźwiękach skrzypiec. Woleli żyć niż mieć. To dlatego tak trudno było odnaleźć się krewnym Andrejki, którzy przybyli za nim do Pragi, gdzie mieć było ważniejsze, prawo własności święte, a granice podziałów społecznych jeszcze bardziej. Zupełnie nie rozumieli mentalności Czechów i kręcili głowami ze zdziwioną miną, że o co właściwie tym gadziom chodzi, co im przeszkadza, skąd te lodowate spojrzenia, wrogie miny i wściekłe trzaskanie drzwiami, przecież oni nic złego nie robią – tylko żyją tak, jak przywykli. Andrejko próbował, rozdarty między lojalnością wobec własnej, demoralizującej się rodziny a nowymi warunkami dyktowanymi przez Czechów, pójść własną drogą. Chciał znaleźć między tymi dwiema mentalnościami kulturowymi swoje miejsce. Starał się najpierw zasymilować w mieście, a potem wrócić do dawnej formy współistnienia z chłopami w Polance, ale cokolwiek by nie zrobił, jakichkolwiek decyzji by nie podjął, zawsze kończyły się katastrofą – poprawczak, więzienie, szpital psychiatryczny, morderstwo. W tym poszukiwaniu siebie i błądzeniu po wielu ścieżkach, piętno Cygana szło za nim jak fatum, prowokując przyszłe wydarzenia, tak trafnie nazwane przez Lecha Mroza, autora posłowia, niemożnością przeskoczenia cienia swojej cygańskiej egzystencji.
Autor powieści, ukazując los pojedynczego człowieka na tle swoich rodaków, tak naprawdę ukazał historię narodu cygańskiego na Słowacji od czasów bez granic, kiedy przybyli do rusińskich wsi i żydowskich osad w bieszczadzkich dolinach poprzez czas ich eksterminacji w obozach przez Niemców w czasie II wojny światowej, dalej okresu przemian ustrojowych, przemysłowych i gospodarczych siłą próbujących ich zasymilować, a tak naprawdę wyrzucających ich na obrzeża społeczeństwa, aż do 1994 roku. Stworzył obiektywne i szerokie spektrum przyczyn stanu i kondycji narodu cygańskiego, jaki znamy dzisiaj. Przy czym nie usprawiedliwiał współczesnej postawy Cyganów, jaką zna przeciętny obywatel państwa europejskiego, ale wskazał na jego przyczyny, nie pozostawiając wątpliwości, że w dużej mierze polityka danego państwa bardzo się do tego przyczyniła. Z mariażu człowieka wolnego o diametralnie różnej mentalności od Europejczyków oraz podejściu do życia i chęci uczynienia z niego obywatela osiadłego w myśl komunistycznej zasady – ”Zrobimy z niego nowego człowieka…”, „Już nigdy nie zazna głodu ani nędzy, damy mu mydło, buty i czystą koszulę, nauczymy go czytać, pisać i regulaminowo wiązać pionierską chustę…” – nie mogło powstać nic dobrego. Skutki takiego podejścia trwają do dzisiaj. Współcześni Cyganie, zwani dzisiaj Romami, w niektórych miastach nadal żyją w gettach mentalnych i fizycznych. Ten problem szczególnie dotyczy słowackich Romów. Wspomniany wcześniej autor posłowia pisze wprost – Ten stan nie jest obrazem przeszłości. Tak jest również i dzisiaj, nie zmniejszyła się nawet skala problemu. I nie jest to tylko problem Słowacji czy Czech, ale również innych państw europejskich. W tym także Polski, chociaż nie na taką skalę, jak u południowych sąsiadów. Bardzo dobrze opisał jego polską wersję Jacek Milewski w swoich reportażach Dym się rozwiewa. Ale o ile reportaże tylko wskazały problem, o tyle autor książki pokazał cały proces przyczyn i skutków pogłębiających wyobcowanie, poruszając sumienie czytającego. Cyganie doczekali się swojego Jana Grossa w osobie Martina Šmausa, który słowami jednego z bohaterów stawia szereg niewygodnych pytań – Tak szybko wszystko zniszczyliśmy. Cygańskich wójtów posłaliśmy do kopalń albo od razu za kratki, mężczyzn w sile wieku – do stalowni, starszych do domów starców, dzieciaki – do domów dziecka. Porwaliśmy, poszarpaliśmy wszystko, a co daliśmy w zamian? Co za ich dzieci, wozy, konie? Pieniądze, tylko pieniądze. (…) Wszystko, a jednocześnie tak mało. Rozwiązanie – Rozwalić im wozy, dzieciaki wyszorować i ogolić na łyso, dorosłym podciąć korzenie, wyrwać i przesadzić. – wydawało się początkowo takie proste. Dzisiaj ta powieść pokazuje tego skutki i mówi wyraźnie, zwracając się do nowych pokoleń dziedziczących ten problem, licząc na ich zrozumienie, że odebrać komuś dziecko, zabić psa, ściąć drzewo, choćby zgodnie z prawem, to zbrodnia.
A ja, czytając te słowa, myślę sobie – ile jeszcze przewin odziedziczę po moich przodkach, ile krzywd wyrządzonych z różnych powodów, z którymi muszę się teraz borykać, mierzyć, ponosić konsekwencje, czy to mi się podoba, czy nie? Czy chcę tego, czy nie, bo narosłe problemy, zamiatane pod dywan urosły do rangi trudno rozwiązywalnych lub wręcz niemożliwych do rozwiązania dzisiaj. Najpierw czeka nas uświadomienie, że problem jest, że obok nas żyje naród, od którego nadal odgradzamy się murem mentalnym, a najchętniej tym z betonu. Uświadomienie bolesne, bo wytykanie czegokolwiek palcem znosimy bardzo źle, sądząc po reakcjach Polaków na podobny proces ukazywania gorzkiej prawdy dotyczącej Żydów albo komentarzach pod artykułem Michała Sutowskiego Romowie do getta o podobnym przekazie, co książka. A potem czeka nas szukanie drogi wyjścia z sytuacji, w której Cyganie z nadopiekuńczego dawania przez państwo, z marginalizacji, ze swojego odrzucenia przez ogół współobywateli, uczynili sposób na życie. Z postawy „daj” na postawę „potrafię zrobić to sam”.
Jak zmienić ich świadomość w podejściu do życia we współczesnym świecie?
To bardzo trudne zadanie, z którym nie poradzili sobie nasi przodkowie. Czy poradzimy sobie z tym my, im współcześni, czy tak, jak nasi poprzednicy, zamieciemy pod dywan, zostawiając to dziedzictwo kolejnym pokoleniom? Mamy łatwiej, by się z tym uporać – świadomość i chęć najmłodszego pokolenia Romów do wychodzenia z biedy i społecznego sieroctwa, jak pisze Lech Mróz, a które uosabia w powieści Andrejko, daje nadzieję na burzenie murów. Może nie od razu, może nie już, ale powoli, cegła po cegle, ostrożnie, bez pośpiechu, z mądrą i dobrze przemyślaną polityka socjalną, a przede wszystkim z ludzką twarzą i świadomością, że pierwsze efekty zobaczą dopiero nasze dzieci. Chociażby dla nich, warto podjąć próbę wyjścia z tego błędnego koła wzajemnej nienawiści i znalezienia, wypracowania sobie, bezkonfliktowej formy współistnienia. Ktoś, kiedyś musi.
Dlaczego nie zacząć od siebie?

Książkę wpisuję na mój top czytanych w 2013 roku.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *