Dzienniki: tom II 1914-1915 – Michał Römer
Wydawnictwo Ośrodek Karta , 2017 , 544 strony
Seria Świadectwa XX Wiek: Polska
Literatura polska
Czy będzie wojna europejska?
To pytanie zadał sobie autor dzienników na początku 1914 roku i zaraz na nie odpowiedział – Niech będzie, niech nastąpi wybuch, aby znaleźć wyjście z tego, co jest, bo gorzej nie będzie. A jak było, że aż tak bardzo autor optował za najgorszym, najbardziej obrzydliwym, jak sam je określał, z możliwych wyjść? Na to pytanie również odpowiadał w swoich codziennych zapisach, będących kontynuacją pierwszego tomu dzienników zakończonych na roku 1913. Przede wszystkim skupił się na sytuacji politycznej ówczesnej Europy, z troską pochylając się nad wydarzeniami bałkańskimi i ich konsekwencjami dla Litwy i Polski. Jego kraju. Wnikliwie i rzeczowo analizował sytuację środowisk partyjnych, kładąc nacisk na wichrzycielską rolę endecji podtrzymującej nacjonalistyczne nastawienie metodami, które autor potępiał, bo przekreślały możliwość dialogu i porozumienia dla pokojowego współistnienia wielonarodowego. Dla jego idei krajowości. Dokładnie szkicował antagonizmy postaw austrofilskich i moskalofilskich dzielących Polaków. Ukazywał narastającą falę klerykalizmu, nacjonalizmu i antysemityzmu ze strony wszystkich nacji oraz odmiennych interesów różnicujących i tak już podzielone społeczeństwo. To ten coraz bardziej antagonizujący się tygiel ścierających się poglądów, brak wyjścia ze skomplikowanej sytuacji i nadziei na kompromis, tak zniechęcił autora.
Jednak nie do aktywności.
Czytał, obserwował, pisał, publikował, jeździł na zjazdy, organizował spotkania i zebrania, spotykał się z emisariuszami, wyjeżdżał do Warszawy na obserwację i chociaż świtała mu pierwsza myśl o zrobieniu czegoś więcej dla sprawy, to nie wyłożył jej szczerze, tylko enigmatycznie o niej wspomniał. Domyślałam się tylko jej istoty, bo wiedziałam, że jedyną przeszkodą na drodze do jej urzeczywistnienia stała miłość jego życia – Aninka. Była jego wszystkim. Na dobre i na złe. Zwłaszcza na złe, gdy Anna zachorowała na szybko postępującą i wyniszczającą gruźlicę. Umarła bez swojego Michasiulka u boku, który w tym przełomowym i tragicznym czasie przebywał na zjeździe w Warszawie, a czego nie mógł sobie wybaczyć po jej śmierci. I tak, jak o polityce zapominał przy Annie będącej jego światem i życiem, tak o bólu po jej stracie chciał zapomnieć, biorąc czynny udział w wojnie. Był przekonany, że są chwile i sprawy, które wymagają karności szeregowej, nie zaś politykowania rozprzężonego.
Byłam zaskoczona!
Nie samą myślą o czynnym udziale autora w wojnie, bo tego już się wcześniej domyślałam, ale stanowczością w jej urzeczywistnianiu. Nie ja jedna. Jego znajomi również nie wyobrażali sobie korpulentnego, słusznych wymiarów adwokata na pierwszej linii frontu, który zdążył zmęczyć się i spocić podczas przymierzania spodni legionisty. Jego przyjaciele nie sądzili, aby poszedł do szeregów, nieposiadający żadnej szkoły wojskowej, żadnych kwalifikacji wojowniczych, którego jedynym dotąd orężem czynu było pióro i słowo. Niewielu z nich wiedziało, że oprócz ideałów niepodległościowych, drugą, nie mniej silną, przyczyną była Aninka. Chciał znaleźć się w ogniu walki, lekceważąc groźbę śmierci, o której pisał – Nie boję się tej śmierci, jeżeli ona ma przyjść, bo cóż mi po życiu bez Ciebie. Pozamykał i pozaszywał dotychczas prowadzone dzienniki, które od wybuchu wojny pisał w pustym już mieszkaniu ukochanej Anny. Tam czuł się bezpieczny, zwłaszcza że w marcu 1915 roku wyznał na jego kartach swoją tajemnicę.
Był wolnomularzem.
A niewielkie rysuneczki z ciągiem tajemniczych liczb, którymi opatrywał gdzieniegdzie daty wpisów, nie były tylko fantazją autora i ozdobą graficzną Wydawcy, za jakie je brałam, ale specyficznie odnotowanym znakiem posiedzeń masońskiej loży wileńskiej.
Dlatego, wybierając się do Legionów Polskich i chcąc uniknąć kary, jako poddany cara, musiał zakończyć kompromitujący go poglądowo dziennik i zdeponować u siostry Elwiry. Nowy dziennik w połowie 1915 roku zaczął pisać pod legionowym pseudonimem – Mateusz Rzymski. Pod wpływem rozmowy z Józefem Piłsudskim wstąpił do piechoty i stał się żołnierzem – szeregowcem I Brygady Legionów Polskich 1 pułku I batalionu 1 kompanii II plutonu 2 sekcji pod dowództwem: Brygady – brygadier Piłsudski; pułku – podpułkownik Śmigły, nazwisko Rydz. Nie porzucił przy tym roli uważnego obserwatora. Nadal, niemal codziennie, notował swoje spostrzeżenia, w których cenił sobie wolność w doborze tematów, myśli i wrażeń. Dlatego opisy wojny widzianej z różnych perspektyw – cywila, żołnierza, uczestnika i rekonwalescenta są tak szerokie i bogate. Przy czym nie skupiał się tylko na walkach i bitwach, w których brał udział, ale również na codziennym życiu legionistów, często porównując ich morale z jednostkami austriackimi, rosyjskimi, a zwłaszcza ze słynącymi z okrucieństwa i bezwzględności oddziałami kozackimi i węgierskimi. Opisywał przemarsze, grabieże i plądrowanie wsi, aprowizację, werbunek ochotników, pochodzenie społeczne i nastroje polityczne współtowarzyszy w plutonie, talenty dowódcze lub ich brak u przełożonych, działania taktyczne, głód, choroby, wszy, opiekę lekarską i szpitalną nad rannymi, silny kult Józefa Piłsudskiego zwanym „Dziadkiem” lub „Dziadziem” przez legionistów wielbiących go i uważających za żywy, wcielony symbol ich idei, ich wiary. A także obóz jego wrogów, dla którego jednym z narzędzi cichej walki z Piłudskim jest rozbijanie i psucie środków, którymi rozporządza.
Dzienniki przetrwały niebezpieczny okres aktywności autora tylko dlatego, że nosił je stale przy sobie w kieszeni płaszcza.
We wszystkich swoich sądach, osądach i ocenach zachował charakterystyczną dla siebie chęć wszechstronnego zrozumienia zachodzącego zjawiska lub postępowania człowieka, ukazując zarówno ich zalety, jak i wady, plusy i minusy, korzyści i straty. Dzięki takiemu dążeniu do obiektywizmu w swoim świadkowaniu przedstawił w ciągu tych dwóch lat zapisów, obraz I wojny światowej z zewnątrz i od środka. Jego przekonania humanistyczne w służbie haseł wolności i ludzkości w jej wszelakich postaciach, społecznych, narodowych, krajowych oraz duchowych znalazły kompromis w sytuacji konieczności wojny. Ba! Wziął w niej czynny udział, chociaż zdania na temat jej obrzydliwości i potworności nie zmienił, pisząc – Ciężka i okropna jest wojna, pełna instynktu zniszczenia i gwałtu. Dzień w dzień się na niebie widzi łuny pożarów, dookoła spustoszenie i ruina, sprofanowanie, przewrócenie do góry wszystkiego, co społeczne, co z pracy i ładu, z prawa i zwyczaju powstało. Gdyby nie wolności kwiat, który z tej krwi i ruiny wykwitnąć może, gdy drogami postępu i reformy sprawiedliwości zdobyć i życiu dać ujścia naturalnego niepodobna, to gotów bym przekląć tę wojnę. Dzięki temu potrafił odróżnić piękną Legendę i brud Rzeczywistości, świetnie dostrzegając, że ludzie są w legendzie odarci ze swej nędzy, ze swych ułomności ludzkich i w blasku wielkiej sprawy, której z siebie ofiarę złożyli, świecą jak czyste gwiazdy. W rzeczywistości, z bliska, w szarzyźnie codziennej życia i męki na linii rzeczy wyglądają naturalnie inaczej. Obok przeczystych blasków jest brud, obok świetnych wyżyn i marność tysiąca szczegółów i w ludziach – świecznikach ofiary – plenią się wady, małostki i instynkty – zbrodnie. Wspaniałe nawet, sięgające samych szczytów ducha obrazy bohaterstwa, śmierci, momenty walk mają w sobie w praktyce dużo szpetnego, zgoła dalekiego od wielkości. Wszelkie gady podłe pełzają po żywych sercach ludzkości obok najszlachetniejszego kruszcu ducha. Kruszcu, który „świeci” pełnią, zasłużonego zresztą, blasku we współczesnych opracowaniach historycznych.
Warto jednak zajrzeć do dzienników autora, by zobaczyć również koszty jego „wytopienia”.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2017
Dodaj komentarz