Dwie sekundy przed cudem – Agnès Ledig
Przełożyła Eliza Kasprzak-Kozikowska
Wydawnictwo Andromeda , 2017 , 320 stron
Literatura francuska
Koalescencja to clue, esencja, sedno, trop i wskazówka tej emocjonalnej powieści.
Jej początek, bo autorka definicję tego słowa umieściła na początku książki. Jej przesłanie, wokół którego zbudowała przejmującą i pulsującą wszystkimi odcieniami emocji fabułę. Także jej zakończenie, tytułując tym pojęciem ostatni rozdział książki pełniący również rolę epilogu.
Brzmi bardzo naukowo.
Jednak treść temu przeczy, bo jest pełna życia w całej gamie jego bieli, czerni, szarości i pozostałych kolorów. Dla autorki mądrość zawarta w pojęciu była bardzo dobrym materiałem, z którego zbudowała skomplikowaną i jednocześnie szaloną historię trojga ludzi. Osób z traumą do przepracowania. Dwudziestoletniej Julie, kasjerki z dyskontu wychowującej samotnie trzyletniego Ludovica. Jérôme’a, lekarza, który niedawno został wdowcem i pięćdziesięciojednoletniego Paula, ojca Jérôme’a, inżyniera aeronautyki, od którego odeszła żona. Każde z nich zatopione w swoim smutku, próbujące na swój, nieszczęśliwy sposób poradzić sobie z problemami niesionymi przez codzienność. Do momentu, kiedy przy kasie Julie zjawia się Paul. Do chwili, w której zdarzają się tytułowe dwie sekundy przed cudem.
I cud się wydarza!
Zamienia przypadkową znajomość zawartą pod wpływem impulsu w zażyłość przypominającą oswajanie lisa z Małego Księcia Antione’a de Saint-Exupéry’go. Tyle, że w tej powieści oswajanie jest wzajemne, a rodząca się przyjaźń nie prowadzi do romansu. To byłoby zbyt banalne i za proste na tę mądrze poprowadzoną, wspólną podróż splatającą przypadkowe losy ludzkie. Dosłownie, bo w czwórkę wybierają się na wycieczkę do Bretanii, by nad morzem spędzić wspólnie czas. Jednak w tej podróży nie chodzi o geografię i przemierzanie kilometrów. Chodzi raczej o dotarcie do głębi ludzkiego wnętrza i przedarcie się przez niedostępny gąszcz ludzkiej psychiki. O dostrzeżenie w wypalonym psychicznie człowieku, że pod grubą warstwą szarego, zimnego popiołu tli się żar. I nagle, pewnego dnia, delikatne tchnienie i kilka nowych gałązek wystarczą, by ogień znów zapłonął. O naukę umiejętnego wsparcia cierpiącego człowieka, by samemu nie ulec destrukcyjnemu działaniu smutku. O przejawianiu mądrej empatii, która polega na tym, jak podać rękę komuś, kto wpadł do dołu, a nie wskoczyć tam za nim, by wyszedł po twoich plecach. O dostrzeganiu drobiazgów życia codziennego, z których zwykle nie zdajemy sobie sprawy, ale to one, w zależności od tego, jak je przeżywamy, sprawiają, że dana chwila może być przyjemna i dać powody do śmiechu, mimo że serce płacze, a dusza wyje.
Wszystkie budujące… koalescencję.
Tę nową jakość psychoterapeutycznego, wzajemnego wspierania się poranionych osobowości, by znowu móc cieszyć się życiem i wierzyć w bezinteresowne dobro niesione przez innych. Móc znów zapłonąć własnym blaskiem. Aż prosi się, żeby wstawić tutaj kolejną złotą myśl z tekstu, ale powstrzymam się, ponieważ ta opowieść jest nią naszpikowana. Właściwie można tę książkę potraktować jak osobisty notes, do którego zagląda się od czasu do czasu w poszukiwaniu wzmocnienia budującą myślą, kiedy świat dookoła zaczyna szarzeć, a nawet walić się. To jej niezaprzeczalny i silny aspekt terapeutyczny, mimo że sama treść jest dramatyczna. Łagodzona jednak błyskotliwymi dialogami z nutką inteligentnego humoru.
To największe atuty tej powieści.
Autentyzm i siła emocji pochodzą z osobistych przeżyć autorki, zmagającej się z białaczką syna. Swoją autoterapią, w postaci pisanego przez nią dziennika, podzieliła się z innymi, tworząc powieść pełną mocy zdmuchiwania popiołu z ludzi i rozżarzania ich na nowo. Może dlatego wybaczyłam autorce nie do końca sprawny warsztat pisarski, którego braki widziałam w zakończeniu powieści. Bardzo rozpraszające główny temat, powodując odbieganie od wątków. Autorka skupiła się przede wszystkim na chęci przekazania jak najwięcej mądrości życiowych, co widziałam również w coraz krótszych rozdziałach, bardziej przypominających „rozważania na temat” niż kontynuację powieści. Na szczęście to końcowe rozkojarzenie myśli ratuje epilog spinający i kończący wszystkie wątki. Na tylnej okładce książki znalazłam taką informację – Czytelnicy i recenzenci często porównują twórczość Agnès Ledig do książek Nicolasa Sparksa i Anny Gavaldy.
Według mnie to raczej ich kompilacja.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2017
Dodaj komentarz