Dom na Zanzibarze – Dorota Katende
Wydawnictwo Otwarte , 2009 , 286 stron
Literatura polska
Nie będę obiektywna pisząc o tej książce. Nie mogę. Nie pozwalają mi na to własne wspomnienia z ponad miesięcznego pobytu na Zanzibarze.
Właśnie dlatego zabrałam ją z księgarskiej półki w pewien szary, deszczowy, październikowy dzień. Chciałam odnaleźć dobrze znane sobie miejsca, porównać wrażenia, zachwyty, zadziwienia.
Znalazłam to wszystko z naddatkiem dopiero w to lato, kiedy nad Polskę zawitało upalne, afrykańskie powietrze znad tego kontynentu. To najbardziej dla mnie odpowiedni moment na wspomnienia, na powrót intensywnych wrażeń.
Zanurzyłam się w gorące powietrze wyspy skąpanej w słońcu, które umożliwia wyjście z domu na zakupy dopiero po godzinie piętnastej. Znowu widziałam przed sobą zachód słońca w porcie równo o godzinie osiemnastej, mając za sobą fort Kamiennego Miasta, z którego dawniej wywożono Afrykańczyków z kontynentu w świat, w niewolę. Przyglądałam się gwarowi bazaru spowitego ciemnością nocy rozświetlonej oliwnymi lampkami, dymem pieczonego mięsa kalmarów, wonią intensywnych aromatów przypraw, popijając świeżo wyciśnięty sok z trzciny cukrowej. Słyszałam wołanie muezina wzywające wiernych do modlitwy o piątej nad ranem, wybudzającym mnie z głębokiego snu przez pierwszy tydzień pobytu. Leżąc wsłuchiwałam się w ten śpiewny ton, czując historię tysięcy lat w jego niezmienności. Znowu poczułam zapachy kadzidła, wonnych olejków, drewna czy owoców, które można było kupić, w przeliczeniu na złotówki, za grosze od przydrożnych sprzedawców. Szaloną jazdę, jak na moje standardy bezpieczeństwa, miejscowym środkiem komunikacji, do którego można było wsiąść i wysiąść w dowolnym punkcie trasy, a obsługujący, sobie tylko znanym systemem uderzeń metalowym przedmiotem w obudowę samochodu, sygnalizował potrzeby pasażerów, a nawet kierunek jazdy. I też czując się naga tak, jak autorka wspomnień, wśród noszących chusty na głowach kobiet, kupiłam tradycyjną kangę, próbując w niej chodzić jak mieszkanka wyspy, starając się nie wyróżniać „golizną” w tłumie, jednocześnie żałując, że nie mogłam sobie kupić również charakterystycznego kołysania biodrami podczas chodzenia. Z tym niestety trzeba się już urodzić.
I to jedzenie!
Nowe smaki: ryby królewskiej, sambusi czy słodkiego jak cukier ziemniaka. Zapach ryżu basmati z tegorocznych zbiorów. Mix doznań potraw, których nazw nie byłam w stanie zapamiętać. Owoce próbowane pierwszy raz w życiu czy choćby te znane mi z Polski, a smakujące trochę inaczej, pełniej, bardziej słodko w niespiesznym dojrzewaniu w słońcu i miejscu, w którym wyrosły. Zrobiłam sobie również ozdobny tatuaż henną na dłoniach:
O którym opowiada autorka opisując zwyczaje i obyczaje Zanzibarczyków. Ludzi niezwykle uprzejmych, przyjaznych, uczciwych, otwartych i komunikatywnych.
To tylko drobna część morza wspomnień wydobytych przez autorkę z mojej pamięci muzungu, człowieka będącego tam tylko chwilę, przejazdem. Bo jak się okazuje trochę inaczej wygląda tam życie, gdy tak jak autorka, zamieszka się na stałe, kupując kawałek ziemi i budując na niej dom, próbując jednocześnie wtopić się w miejscową społeczność. Nie jest lekko w tym raju. Trzeba zawsze pamiętać, że jest się przede wszystkim gościem w kulturze, w której świadomość krzywd uczynionych przez białych jest duża. O tym też jest w tej opowieści.
Ta książka oprócz walorów podróżniczych, poznawczych jest również historią o niezwykłej kobiecie. O poszukiwaniu przez nią celu w życiu, jego sensu, własnego szczęścia, kawałka raju na ziemi, o spełnianiu marzeń i pragnień, o trudnej drodze do samorealizacji. Na swój sposób trochę nawet ekshibicjonistyczna, zwłaszcza w odkrywaniu bardzo prywatnych, intymnych spraw z życia małżeńskiego z kolejnymi czterema partnerami. Ale może na tym polega siła jej przesłania. Na szczerości do bólu, na umożliwieniu utożsamienia się milionom czytelniczek z bohaterką w sięganiu do gwiazd. Bo można tak, jak Wojciech Cejrowski sprzedać lodówkę i wyruszyć w świat po przygodę, a można kupić kawałek ziemi na końcu świata, zbudować tam dom i zacząć zupełnie nowe życie, znajdując tam szczęście. Pani Dorota je znalazła. Uporem, determinacją, konsekwencją i odrobiną szaleństwa z zagubionej, zrezygnowanej, nieszczęśliwej, zawiedzionej kobiety, potwornie zmęczonej, od czternastu lat nieprzerwanie pracującej, rodzącej i wychowującej dzieci, zamieniła się w spełnioną kobietę. Mającą wszystko o czym marzyła: dom na rajskiej wyspie, własne biuro turystyczne Safari Travel, szczęśliwe dzieci i miłość kochanego mężczyzny.
Kto by pomyślał, że jest to ta sama kobieta? Na początku swojej przygody życia i w czasie jej trwania.
No i ta oprawa graficzna książki!
Piękna i egzotyczna. Z dużą ilością fotografii. Biorąc ją do rąk miałam wrażenie, że spomiędzy wysuszonych do szarości stron od słońca i wiatru, zaraz wysypie się plażowy piasek:
Dokładnie taki, jak kolor palmowych pni i ich suchych liści używanych do pokrycia dachów:
Ta książka na swój sposób zawiera również taką moją odrobinę słońca, kawałek Afryki, skrawek miejsca, z którego przywiozłam same dobre wspomnienia. Od czasu do czasu otwieram stronę Dom na Zanzibarze tylko po to, by posłuchać szumu oceanu.
Dla zobiektywizowania moich wrażeń przeczytałam recenzje na nie – Padmy i na tak – Miss Jacobs Library.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2010
Dodaj komentarz