Diamentowy Plac – Mercè Rodoreda
Przełożyła Zofia Chądzyńska
Wydawnictwo Pascal , 2014 , 317 strony
Literatura hiszpańska (katalońska)
…chcę wyraźnie zaznaczyć, że Diamentowy Plac jest przede wszystkim powieścią o miłości, choć pozbawioną jakiegokolwiek sentymentalizmu. – takim zdecydowanym zdaniem podkreśliła charakter swojej powieści autorka. To ono jest kluczem do zrozumienia opowieści o parze głównych bohaterów, wokół życia których osnuta była fabuła – Quimecie i Natalii zwanej również Colometą. Gdyby nie ten nacisk, świadczący o tym, jak bardzo autorce zależy na zrozumieniu jej przekazu, nigdy nie ujrzałabym tego, co istnieje, chociaż nie jest widoczne. Nie uświadomiłabym sobie, że obok miłości rycerskiej, romantycznej, zmysłowej, natchnionej, emocjonalnej czy erotycznej istnieje miłość… codzienna. A że powszechna, dostępna na wyciągnięcie ręki, dozwolona, zawsze obecna, więc absurdalnie nieobecna. A właściwie niedostrzegana. Z tej różnicy pojmowania miłości ( a może z dominacji bardziej spektakularnych i efektowniejszych) pojawiały się od premiery książki w 1962 roku tak skrajne oceny czytelników, z czego doskonale zdawała sobie sprawę autorka. I na przekór tym niedowiarkom, sceptykom, ślepcom lub niedowidzącym, od kilkudziesięciu lat, kolejnym wznowieniem wydania (pierwsze w Polsce w 1970 roku) udowadnia tą historią małżeństwa (ale i przypomina zapominającym) istnienie miłości egzystencjalnej. Tak sobie ją roboczo nazwałam. Jednak żeby ujrzeć jej piękno, zalety i solidność fundamentów, z których czerpie swoją moc, trzeba krok po kroku przejść przez życie Quimeta i Natalii. Dopiero po zamknięciu ostatniej strony mogłam przyznać rację autorce – tak, to jak najbardziej i przede wszystkim opowieść o miłości.
Drogę mojego dojścia do tego wspólnego mianownika, porównałabym do procesu odbioru obrazu.
Od początku zagłębiania się w losy pary, z bardzo bliska poznawałam szczegóły ich życia. Gwałtowne i niespodziewane zauroczenie sobą na tyle silne, by zakończyło się ślubem. Ale na tyle słabe, by na pierwszej randce zagłuszała ją gumka wpijająca się w ciało. Potem miejsce i warunki ich życia – niewielkie mieszkanie w Barcelonie. Znałam je od układu pokoi po wzór kapy przykrywającej łóżko, ale nie od strony spojrzenia, gestu, przytulenia. Z czasem pojawiły się dzieci, kłopoty finansowe czy coraz bardziej widoczne wady obojga. A wszystko to ukazane poprzez materialne i niematerialne drobiazgi. Zatopiłam się w ich przyglądaniu, oglądaniu, analizowaniu tak, jak Quimet i Natalia, którzy przestali widzieć w tej bliskości, namacalności i wielości, istotę spoiwa ich związku – miłość. Uczucie, a zarazem wartość, które z czasem zaczęło wtapiać się w tło, schodząc na mało widoczny plan nawet nie drugi, ale enty. Coraz bardziej odległy, dając pierwszeństwo detalom składającym się na codzienność. Dyplomatycznie mogłabym powiedzieć – na prozę życia, ale ujmę to ostrzej, kolokwialnie, a przez to dosadniej – na jej kanalizę. To ostatnie symbolizowały gołębie, które, zawładnąwszy życiem Natalii i jej mieszkaniem, przykrywały swoim smrodem, piórami i kałem radość życia. Z czasem ten szary egzystencjalizm, a zwłaszcza jego uciążliwe aspekty, jak problemy z nadmierną zazdrością i zaborczością męża, troski finansowe, kłopoty zdrowotne, zaczął systematycznie wypierać miłość. Przykrywać go całunem śmiercionośnych, duszących drobin za życia. Natalia zapatrzona w szczegóły i drobiazgi, niczym odbiorca obrazu z nosem przy płótnie, skupionym na detalach, powoli zapominała o jego tle. O posiadaniu niezwykłego daru – miłości.
Przypomniała sobie o jej istnieniu, o jej wyjątkowości, dopiero wtedy, gdy ją straciła.
Cios emocjonalny sprawił, że oderwana brutalnie od płótna, znowu ujrzała obraz swojego małżeństwa z odległej perspektywy. To wtedy dostrzegła dar utracony. Ale było już za późno na jego odzyskanie. Nie posiadała nawet nadziei na nową miłość. Ból straty nałożony na trudne warunki bytowe stworzone przez toczącą się w tle wojnę hiszpańską, popchnęły ją do zamiaru popełnienia czynu ostatecznego.
Ale nie tylko treść powieści i jej elementy boleśnie pokazują utratę widzenia rzeczy najważniejszych. Autorka dołożyła wszelkich starań, bym i ja, razem z Natalią, zagubiła się w rzeczywistości. Obsypała mnie wielością szczegółów widoków miasta, ulic, domów, wyposażenia mieszkań, wyglądu ludzi, ich zachowań i nawyków, bym w ich analizowaniu zapomniała o miłości bohaterów. Bym Barcelonę, kojarzoną do tej pory z romantycznymi zachwytami (ileż to powieści i filmów tak ją opisuje!), zaczęła łączyć także z upodleniem, głodem, rozkładem, cierpieniem i śmiercią. Bym zaczęła podzielać irytację coraz bardziej rozczarowanej kobiety. Zaangażowała w to również język Natalii, będącej narratorką. Prosty, fotograficzny, momentami wręcz daleki od poprawności gramatycznej i stylistycznej, z wplątanymi gdzieniegdzie kolokwializmami, a jednocześnie w tej prostocie piękny, a nawet poetycki. I tak, jak w życiu, również fabułę zaczęła od miłości romantycznej, by z czasem dać o niej zapomnieć i bohaterom, i mnie. Zdegradować i zdeprecjonować ją w moim odbiorze powszedniością. Ale przekornie, tym większą ujrzałam jej siłę, tym bardziej zachwyciłam się jej urodą, tym cenniejszą stała się dla mnie i najbardziej pożądaną ze wszystkich znanych mi rodzajów miłości, po zamknięciu ostatniej strony.
Już taka jest ta nasza pokrętna natura człowiecza, że wszystko to, co nie u nas, nie w nas lub obok (oprócz nieszczęść) postrzega jako lepsze, piękniejsze, ważniejsze, doskonalsze i romantyczniejsze. Niezwykłość tej powieści polega na ukazaniu miłości naszej, indywidualnej, osobistej każdego z nas, jako wyjątkowej. A jej wyjątkowość polega na niepowtarzalności, bo tworzy je dwoje niepowtarzalnych ludzi. Cała sztuka pożycia partnerskiego (dla radykalnych – małżeńskiego) polega na jej niezagubieniu w małostkowości codzienności, na umiejętności patrzenia na nią i poprzez pryzmat detali, jak i umiejętności dania kroku do tyłu i spojrzeniu od czasu do czasu z pewnej perspektywy. Inaczej kusi się los, by dał porządnego kopa w wiadomą część ciała albo serce (nie wiem, co bardziej boli?), zmieniającego w brutalny sposób pryzmat patrzenia.
Czasami, obserwując swoich znajomych, sama mam ochotę takiego kopa zafundować, ale od czego są bardziej dyplomatyczne metody? Chociażby podsunięcie tej bardzo bezwzględnej w swojej mądrości książki o miłości.
Miłości, która jest, a jakoby jej nie było.
Piękna ta Barcelona! I to piękno tak bezlitośnie odziera autorka.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: literatura hiszpańska
Dodaj komentarz