Czołem, nie ma hien: Wietnam jakiego nie znacie – Andrzej Meller
Wydawnictwo Znak Literanova , 2016 , 398 stron
Literatura polska
Spoglądam na ziemię i zastanawiam się, jak opisać ten wietnamski patchwork.
Z takimi myślami bił się autor, lądując w kwietniu 2013 roku w mieście Ho Chi Minh, wątpiąc w swoje możliwości i zdolności. Zupełnie niepotrzebnie. Był przecież reporterem i dziennikarzem z dorobkiem, więc przelewanie myśli na papier nie było dla niego novum. Do tego podróżnikiem, często lądującym w bardzo niebezpiecznych, z licznymi konfliktami wojennymi, miejscach. A to ochroniło go przed popadnięciem w skrajności w odbiorze nieznanej, otaczającej go rzeczywistości. Wyposażony w różne doświadczenia mógł odwoływać się do kontekstów i porównań nawiązujących do innych podróży, uzupełniając obraz Wietnamu. Co zresztą czynił. Nie bał się używać przy tym języka kolokwialnego, zwłaszcza w tych momentach, które wymagały natychmiastowej, błyskawicznej reakcji, a słownictwo było tego napięcia wyrazem. Zdarzały się więc i takie zdania oddające grozę wydarzeń niemalże sensacyjno-kryminalnych – Dobiegamy do parkingu, odpalamy motory i spierdalamy na pełnej piździe. W końcu autorem był mężczyzna niepokorny, który potrafił być bardzo asertywny i czuły na punkcie cwaniactwa, korupcji i podbijanych cen. Ale te mocne i przykre akcenty nie przesłaniały piękna poznawanego kraju. Wręcz podkreślał – Nie chcę zapamiętać Wietnamu źle przez takie pojedyncze wredne osobniki, które psują obraz fantastycznego kraju. Najbardziej jednak ucieszyłam się z mapki umieszczonej na wewnętrznej stronie tytułowej okładki:
Mogłam razem z autorem wędrować osobistymi szlakami po kraju do najciekawszych jego miejsc. Niekoniecznie znanych, ale na pewno mniej znanych lub, jak głosi podtytuł książki, nieznanych zupełnie. Dla mnie, oprócz znajomości komunistycznego ustroju i echa wojny amerykańsko-wietnamskiej, w całości nowych. Wszystko w tej opowieści było dla mnie odkryciem.
Nietypowym również w przekazie.
Tutaj, w odróżnieniu od wcześniej czytanych opowieści podróżniczych, kraj poznawałam przede wszystkim poprzez opowieści ludzi z otoczenia autora. Osób, z którymi mieszkał, które poznawał, zaprzyjaźniał się lub stykał się w swoich wypadach w głąb kraju, bo zależało mu, żeby zobaczyć prawdziwy, prowincjonalny Wietnam omijany przez backpackerów wiedzionych za rękę przez przewodnik Lonely Planet. To pogmatwane, pokręcone, trudne i zdeterminowane przez ustrój, a przez to przeciekawe, losy Wietnamczyków i ludności napływowej opowiadały o kraju, w którym przyszło im się toczyć do końca życia lub przez jakiś czas. Miłośników sportów wodnych, a wśród nich polskich nomadów kajta. Autor nie zapomniał i o innych akcentach polonijnych napotykanych w podróży, a które zjednały nam przychylność Wietnamczyków. Obcokrajowców wybierających Wietnam na szczęśliwe, leniwe, wygodne życie. Turystów zaglądających do niego dla wypoczynku, z których najliczniejszymi byli Rosjanie, a których język stał się bardziej komunikacyjnym niż angielski. Czy biznesmenów bezproblemowo rozwijających dochodowe interesy.
Raj dla outsiderów!
Dokładnie tak chciałoby się krzyknąć, by zaraz zadać pytanie – a gdzie ten opresyjny komunizm? Właściwie w początkowych rozdziałach nie było o nim mowy, dając ułudę raju. Autor odkrywał go powoli w miarę zdobywania zaufania poznawanych ludzi, opisując skutki społeczne i jednostkowe, których przedstawiciele mówili o sobie – Na wojnę zmarnowałem młodość. Na więzienie i kołchoz wiek średni. I chociaż każdy rozdział tętnił gwarem wielu osób, to z tego pozornego chaosu zawsze wyłaniał się temat przewodni, odmienny od poruszanych w pozostałych. Jego zapowiedzią było motto umieszczane pod tytułem rozdziału. Najbardziej spodobało mi się to:
W ten sposób przedstawił różnorodność Wietnamu od strony każdej dziedziny życia – zwykłej egzystencji w mieście i na wsi, obyczajów, języka, którego krótkie zasady wymowy i ortografii umieścił na końcu książki, wierzeń, kulinariów, których zapachy unosiły się niemal nad każdą stroną opowieści z glutaminianem sodu jako powszechną „przyprawą” w roli głównej, ubioru, mniejszości narodowych i religijnych, szeroko pojętej kultury, przestępczości, rozrywek (również tych nielegalnych), kształcenia i wychowania, z którego najbardziej spodobała mi się powszechna praktyka wspólnych wyjść dziadków z wnukami do księgarń, by, usiadłszy pod regałami, poczytać książki i pooglądać albumy i komiksy. Marzą mi się takie zwyczaje w Polsce.
Ale, ale!
W miarę poznawania Wietnamu poprzez życie jego mieszkańców, powoli ulatniał się obraz beztroskiego raju. Zaczęły pojawiać się tematy trudniejsze – handel dziećmi, prostytucja, korupcja, opresje komunistów wobec opozycji, wszechobecna indoktrynacja, by w ostatnich rozdziałach pokazać temat najbardziej bolesny – wojny amerykańsko-wietnamskiej i wojen indochińskich, których skutki widać na ulicach do dzisiaj w postaci powykręcanych przez chorobę dzieci Agenta Orange – skutek użycia broni chemicznej przez US Army. To w tej części wyłuskałam pozycję konieczną do przeczytania wietnamskiego autora Bao Ninha Smutek wojny, kiedy autor opowiadał o niej podczas zwiedzania kilometrów podziemnych tuneli wydrążonych dla ochrony przed bombami partyzantów i miejscowej ludności. Autor tą tematyką nie chciał wprowadzać mnie w smutne rejony historii Wietnamu i depresyjny klimat wojny. Przede wszystkim chciał uzmysłowić mi wyjątkowo silny charakter, pomysłowość i pracowitość narodu, wśród których żył prawie trzy lata.
Faktycznie to barwny, różnorodny kraj o skomplikowanej i trudnej przeszłości.
Ale przez pokazanie go poprzez ludzkie, konkretne historie, jakby mniej obcy, bardziej zrozumiały, bo po prostu ludzki z jego szczęśliwościami, problemami i smutkami. W tym człowieczym wymiarze tak podobny do naszego. Całości opowieści dopełniały wkładki z licznymi zdjęciami.
A skąd ten niczego niemówiący tytuł reportaży? Przecież w Wietnamie nie ma hien! Odkrywanie tej humorystycznej zagadki pozostawiam innym czytelnikom.
Bo i humoru w tej opowieści również sporo!
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Podróżnicze
Tagi: książki w 2016
Dodaj komentarz