Alvethor: Białe Miejsce – Magdalena Kałużyńska
Wydawnictwo Oficynka , 2014 , 284 strony
Trylogia Alvethor ; Tom 1
Literatura polska
Horror powstały z pytań!
A zadała ich sobie autorka całe mnóstwo! Różnorodnych i ciężkiego kalibru. Ich treść poznałam w jej krótkiej wypowiedzi – Alvethor – dla tych, co pytają, która prawie w całości składała się właśnie z tychże pytań. To z tego myślenia nad odpowiedziami na nie powstała pierwsza część trylogii o intrygującym tytule Alvethor.
Ale to nie tylko tytuł!
To również odpowiedź na te pytania. Brzmi tajemniczo i było takie, dopóki sama sobie nie udzieliłam wyjaśnienia. Autorka nie miała najmniejszego zamiaru mi w tym pomagać. W wywiadzie udzielonym Zbrodni w Bibliotece wyraźnie zaznaczyła – Nie zamierzam go szczegółowo wyjaśniać albo podawać definicji. Definicji Alvethora nie ma w żadnym tomie serii. Ale ja należę do ludzi uparcie drążących temat i wyhaczyłam bardzo istotne dla mnie zdanie, które nieświadomie popełniła autorka, a które troszeczkę mnie oświeciło – to miejsce, w którym nie powinien przebywać żaden człowiek, ani żywy, ani martwy… Jak napisałam – troszeczkę, bo pojawiły się kolejne pytania – czym jest to miejsce i czy jest takie samo dla każdego?
Na te pytania, i nie tylko, bo pojawiały się stale nowe, odpowiedziałam sobie dopiero po przeczytaniu całej historii.
Opowieści, w której bohaterowie byli realni. Zapożyczeni (włącznie z prawdziwymi imionami i nazwiskami) z otoczenia znajomych i rodziny autorki. To oni użyczyli swoich osobowości, a modele ciał. Efekt sesji, którego autorką była Emilia Parczewska, prezentowany jest na okładce. Jak widać, udało jej się fizycznie zmienić „normalnych” ludzi w potwory ociekające krwią.
Więcej przeobrażeń obejrzałam sobie na fejsbukowej stronie fotografki.
To właśnie takim przeciętnym, realnie istniejącym osobom przydarzyła się groza!
Ciąg niewytłumaczalnych z początku zdarzeń otwiera tak pokręcony, zaskakujący, nielogiczny i skomplikowany przypadek kryminalny popełniony w jednym z apartamentów loftu, że zdezorientowany i zniechęcony komendant mógł wydać tylko jeden rozkaz swojemu śledczemu – Zamknij to popieprzone śledztwo w jasną pieprzoną cholerę! I wcale nie dziwiłam się tej emocjonalnej reakcji, bo z której strony ugryźć zagadkę, w której spokojny i szanowany prawnik zbudował na środku mieszkania stos z mebli, poćwiartował kogoś, wytaplał w smole, żeby się tamten lepiej smażył, wrzucił do śmieci, sam się przykuł łańcuchem, podpalił, umierając przed tym, co zrobił z takim pietyzmem, jakąś dobę wcześniej? Takich nietypowych zagadek było w tym stosie dużo więcej.
Ale to tylko pozory!
W tym stosie autorka przemyciła wiele istotnych informacji, które uzupełniała w kolejnych, równie spektakularnych wydarzeniach z następnym bohaterem w roli głównej. To dzięki nim, z tego pozornego chaosu, powoli zaczęłam wyławiać istotę rzeczy i logikę zdarzeń.
A nie było łatwo!
Musiałam, razem z zaskakiwanymi sytuacją bohaterami, nagłówkować się nad dziwnymi komunikatami przekazywanymi przez głos słyszany tylko przez wybranych, który wszystko wyjaśniał w niezrozumiały, nawet dla naukowca, sposób. I to skupianie się nad rozwiązaniem tego wielkiego rebusu, jakim była cała powieść, złagodziło miłosiernie wymiar jej grozy – widok rozchlapywanej, rozbryzgiwanej, rozpryskiwanej, wylewającej się, cieknącej i tętniącej krwi z ludzkich ciał. Ćwiartowanych, dźganych, kaleczonych, miażdżonych i dekapitowanych różnymi narzędziami w rękach ludzkich lub przez… COŚ. Te sceny były ważne, chociaż nie najważniejsze. Ale nie tylko wciągający wątek poszukujący przyczyny makabrycznych scen łagodził ich horror. Tę grozę niewytłumaczalnego i niewyjaśnionego czegoś, co cały czas czaiło się nigdzie i wszędzie, rozładowywały dialogi.
Przekapitalne!
Żywe, wartkie, z wulgaryzmami (nie raziły!), naturalne, a przy tym to, co ceniłam sobie najbardziej w tych falach krwi i lęku, przepełnione ironicznym humorem. Takie też były wewnętrzne monologi i dialogi bohaterów relacjonowanych przez narratora zewnętrznego. Opisy przemian, jakim podlegali były tak wiarygodne, że męczyłam się razem z nimi. Kiedy przechodziłam do kolejnego bohatera, który miał stać się inną osobą, czułam podwójny horror w oczach – będę kogoś zabijać i na pewno będzie mnie mdliło.
Ale to nie wszystkie atrakcje Alvethoru!
Kolejnym było zapętlenie chronologii pojawiających się scen akcji. W każdej krył się wątek, który albo był rozpoczęty wcześniej, albo dawał początek nowemu. Czasami się zazębiały lub uzupełniały. Trochę to przypominało luźne elementy, które odpowiednio skojarzone i dopasowane, budowały obraz ostatecznej prawdy.
Na razie tylko Białego Miejsca.
Przestrzeni, w której żyją ludzie. Stąd podtytuł powieści. Ciekawa jestem, w którą stronę autorka rozwinie fabułę. A drogi są dwie. Jedna prowadzona w światy równoległe właśnie w tym tomie, a o drugiej wspomina jeden z bohaterów – w każdym człowieku tyka coś na kształt psychicznej bomby niespodzianki. Niektóre nigdy nie wybuchają, niektóre mają opóźniony zapłon. Z tym że każdy, dosłownie każdy człowiek – według teorii pielęgniarza kulturysty – jest nosicielem tego rodzaju ładunku.
Na razie przyjmuję postawę sceptyka reprezentowaną przez jednego z bohaterów – psychiatry Łazarza, próbującego w racjonalny sposób wyjaśnić samemu sobie zjawiska niewyjaśnialne, których jest świadkiem i zarazem ich uczestnikiem.
Mój dylemat, mam nadzieję, rozwiążą kolejne części.
Ekranizacji powieści podjął się Paweł Kryza. Tutaj na razie roboczy epizod.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Horror groza makabreska
Tagi: książki w 2015
Dodaj komentarz