Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze – ułożyła i opatrzyła przedmową i komentarzami Magda Umer
Wydawca Agora , 2010 , 217 stron
Literatura polska
W mojej rodzinie zawsze była i nadal jest przestrzegana tajemnica korespondencji. Ta mocno wdrukowana zasada trochę przeszkadzała mi zaglądać do listów innych osób, nawet za przyzwoleniem adresata. Co ciekawe, nie czułam tego dyskomfortu zaczytując się w „Listach do Marysieńki” Jana Sobieskiego. Może sprawił to historyczny wymiar korespondencji i kilkusetletnie przedawnienie jej prywatności?
Ale tutaj miałam do czynienia z osobami jeszcze nie tak dawno żyjącymi, których teksty piosenek często słyszę, a w telewizji oglądam wywiady i rozmowy z nimi. Kiedy więc ukazały się listy tej znanej pary artystów, nie zainteresowałam się epistolarną monografią historii ich miłości. Jej przepięknym, poetyckim przejawom i objawom, wolałam przysłuchiwać się w piosenkach. I tak pozostałoby na zawsze, gdyby nie koleżanka, która zachwycona tą książką, przyniosła mi ją z nakazem, że koniecznie, że piękna i historia, i jej forma wydania, że bardzo jej się podobała i że nie pożałuję. Mimo tych zachęt nie do końca byłam przekonana, gdyby nie jedna myśl – jak wygląda intymny świat (a jednak!, a jednak!) dwóch, polskich gigantów poezji powszechnie śpiewanej, myślących rymami i rytmami, obserwujących rzeczywistość przez pryzmat posiadanych talentów, dla których ojczyzna to topografia gramatyki polskiej, jak powiedziała Agnieszka Osiecka w jednym z oglądanych przeze mnie programów telewizyjnych. We wstępie Magda Umer zapewniła mnie również o zgodzie rodziny na publikację listów. Poza tym do książki była dołączona płyta z ich piosenkami, która kusiła, oj kusiła:
Nie miałam wyjścia! Wzięłam, przeczytałam, obejrzałam i wysłuchałam. Te dwie ostatnie czynności – po wielokroć.
I teraz walczy we mnie kilka skrajnych uczuć. Satysfakcji z poznania męki bycia poetą, zachwytu nad oprawą graficzną książki i mimo wszystko lekkiego niesmaku bycia świadkiem wiwisekcji intymnego świata kochających się ludzi ze świadomością, że Jeremi Przybora to przewidział w tych słowach – Znów piszę do Ciebie list, który będą czytać obcy ludzie (…) I znów (jak wtedy w Zakopanem) obcy ludzie dowiedzą się, że tak Ciebie kocham i że mi tak tęskno za Tobą jak dzieciom za św. Mikołajem oraz jeszcze trochę inaczej, co przekracza zakres darów św. Mikołaja dla dzieci.
I tutaj się zarumieniłam.
Pisać nie jest łatwo. To proces, który karmi się doznaniami, wrażeniami, widokami oczu i duszy, przeżyciami, najlepiej mocnymi, silnymi, skrajnymi. Stale nowymi, wymagającymi ciągłych zmian zarówno ludzi wokół siebie, jak i miejsc, w których się przebywa. Czerpie natchnienie, impuls, sygnał, siłę z zewnątrz, z poczucia wolności. I taka była Agnieszka Osiecka, która otaczała czcią bałwochwalczą: wynik sądu w sprawie rozwodu i paszport. Albo czerpie z wewnątrz, ze spokoju, z trwania, z przemyśleń, z bliskości kochanej osoby. I taki był Jeremi Przybora. Żyli do siebie niepodobni jak pies do kota. – to porównanie Jego, które skomentowała Ona – no to trudno. Może to i można porównać do konfliktu mocno uwiązanego psa łańcuchowego z wrednym wędrującym kotem. Należeli do jednego świata słowa, pochodząc z dwóch jego krańców, zmienności i stałości, spotykając się w jego najpiękniejszych punktach stycznych – wierszach. W morzu wierszy o miłości i nie tylko, śpiewanych przez całą Polskę. Reszta była uczuciem smutnym, depresyjnym, szarpanym, niezrozumianym, wyczerpującym psychicznie nie tylko kochanków, ale również mnie i papier, na którym zapisywali słowa pełne wyznań, zachwytów, tęsknoty, uwielbienia, ale i rozczarowań, zawodu, żalu, bólu, lęku i wzajemnej destrukcji. Stąd jakże trafne określenie w tytule – „na wyczerpanym papierze”.
Nie wiem czy dobrze zrobiłam, poznając z tej mniej dostępnej strony autorów piosenek tak przeze mnie lubianych, których bohaterem westchnień mogłam uczynić idola mego serca Gary’ego Oldmana. Po tej książce straciły dla mnie swój uniwersalizm, nabierając cech indywidualnych ich autorów. Piętna trudnej miłości, odzierając z nieokreśloności dopasowującej się do każdego odbiorcy. Do mnie. Trudno będzie pozbyć mi się tego wrażenia. Jako ich odbiorczyni wolałabym jednak o tym nie wiedzieć, pozostawiając tę historię zainteresowanym zawodowo lub po ludzku ciekawym.
Zachwyciła mnie natomiast oprawa graficzna. Z licznymi zdjęciami bohaterów:
Z kartkami pocztowymi opatrzonymi znaczkami:
Z rozpaczliwie brzmiącymi telegramami:
Odręcznie skreślonymi kilkoma słowami na skrawku papieru, upchniętego między stronicami:
Z oryginalnymi słowami pisanymi odręcznie, będącymi tłem dla drukowanej treści:
Wszystko to sprawiało bezpośrednie wejście nie tylko w intymny świat uczuć jednocześnie nadawców i adresatów listów, ale i w ówczesną rzeczywistości Polski lat 60. Może niedoskonałą pod względem przepływu informacji (ta niedostępność telefonów, nadawanie telegramów na poczcie, czas przepływu wiadomości ,oczekiwanie w kolejkach i oczywiście cenzura), ale dzięki tym utrudnieniom mogła zostać udokumentowana historia miłości nieprzeciętnych osób, dwojga poetów na tle ówczesnego życia kulturalnego Polski.
Po współczesnych miłościach znanych i wielkich mi współcześnie pozostaną SMS-y i e-maile do przejrzenia w czytniku. I kto to będzie chciał czytać?
Zainteresowani zawodowo i po ludzku ciekawi.
Tylko.
W październikowym wydaniu Wysokich Obcasów z 2010 roku przeczytałam bardzo ciekawy artykuł o historii miłości bohaterów tej książki pod tytułem Z widokiem na twoje ucho Grzegorza Sroczyńskiego.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Biografie powieść bograficzna
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz