Przysięgam, że tam wejdę, że będę tam pił herbatę i że… spędzę tam noc… z kobietą! Tak mi dopomóż Bóg!
Skąd u ponadsiedemdziesięcioletniego mężczyzny, patrzącego na warszawski Pałac Sobańskich, taka zaprzysięgła myśl? Pan Henryk, bo o nim mowa, sformułował ją pod wpływem od dawna ukrywanych emocji wywołanych spoliczkowaniem go przez kobietę. Ten impuls spowodował, że w pensjonariuszu Domu Spokojnej Starości, odezwał się żołnierz bitwy nad Bzurą, za którą otrzymał medal, pięć lat siedział w obozie, a potem odgruzowywał Warszawę, choć mógł, zamiast wracać do kraju, zostać w Anglii. W umyśle starszego już człowieka w socjalistycznej rzeczywistości nieustannie pojawiały się pełne goryczy i żalu pytania – Co właściwie dostał od społeczeństwa? Od tej cholernej socjalistycznej Polski?!
Postanowił to zmienić!
Czy mu to się udało? Nie zdradzę, bo w tej opowieści nie finał był najważniejszy, chociaż też bardzo ważny, ale droga do niego. Autorka stworzyła opowieść o ludziach u schyłku życia, którzy z różnych względów zamieszkali w domu pod opieką państwa. Dokładnie o kilku miesiącach z ich życia w 1987 roku. Jej bohaterowie, bardzo charakterystyczni, odmienni i z różną przeszłością, bo od komunistów po działaczy Solidarności, łączyło oprócz miejsca zamieszkania, sposób patrzenia na życie.
To, które minęło, jest i będzie.
I to spojrzenie ukształtowane przeszłością, okrzepłym światopoglądem i doświadczeniem, autorka próbowała zmienić. Nie tylko w zakresie nawyków i uprzedzeń, ale przede wszystkim szeroko pojętej starości, w której nic już na nich nie czekało oprócz śmierci. Chciała zamienić to podejście w optymizm, który pojawia się wraz z… miłością.
Muszę przyznać, że to było karkołomne przedsięwzięcie.
Jednak autorce wiarygodnie udało się ukazać miłość w jesieni życia, jako jak najbardziej możliwą. Pozwoliła rozgościć się jej w rzeczywistości starszych bohaterów, by ukazać ją jako niezmienioną w swojej postaci wiekiem zakochanych – świeżą, energetyczną, budującą, kreatywną, odważną, a nawet szaloną, ale przede wszystkim motywującą do działania, zmian, czynienia teraźniejszości radosnej i dającej nadzieję na optymistyczną przyszłość. W wątku romantycznym autorka jednoznacznie przypomniała, jaka ona może być, gdy przydarza się ludziom starszym. Przedstawiła miłość jako tą, która nie zatraciła swojej kolejności w jej przeżywaniu od flirtu i oczarowania, poprzez zakochanie się, zakończonej seksem jako zwieńczeniem procesu rozwoju tego uczucia.
Aż zatęskniło się za tą klasyką!
Autorka uniknęła przy tym ckliwości, dając przede wszystkim ogrom ciepła płynącego z historii, którego nie przytłaczała śmierć, choroby, ograniczenia fizyczne ciała wieku starczego i wykorzystywania przez rodziny takich osób.
Z aptekarskim wyczuciem wyważyła te zagadnienia.
A przez to uczyniła tę opowieść wysoce prawdopodobną, wręcz wiarygodną, realną, a dla mnie nostalgiczną. To świat ludzi starszych, którzy otaczali mnie, gdy byłam nastolatką. I tak jak autorka – Odczuwam jakiś sentyment do tego pokolenia, którego młodość przypadła na czas wojny, które odbudowało Polskę w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, przeszło udręki socjalizmu i przetrwało, niezatapialne. Generacja, która dzięki tej opowieści stała mi się bliższa. Ludzi żyjących w świecie wartości, o których dzisiaj się zapomina, lekceważy albo ignoruje – honoru, godności, dumy, ambicji i przyjaźni.
Jednak przede wszystkim była to opowieść o sile życia.
Tej mocy tkwiącej w każdym z nas do końca, a którą przygaszoną przez okoliczności, zawsze można na nowo rozniecić nawet w wieku słusznym. Zrobić rewolucję na skalę własnych możliwości.
Potęgi, która ma moc przemiany i zmiany.
Z człowieka zrezygnowanego na pełnego nadziei optymistę. To ten trudny proces psychiczny, pełen przygód i przeszkód do pokonania, autorce udało się pokazać. Pan Henryk pokonał sztafetę życia i zaraził swoją aktywnością innych pensjonariuszy. Zaraził mnie i gwarantuję, że uczyni to z każdym następnym czytelnikiem, bo to wbrew pozorom pełna optymizmu historia. Opowieść cierpliwie, łagodnie i z wyczuciem taktu tłumacząca, że zwiędłe liście to też liście, ale na innym etapie życia, bo jeśli miały prawo być zielone, to mają teraz prawo być brązowe. Całość procesu dopiero tworzy porządek naturalny, w którym starość jest takim samym elementem, jak dzieciństwo, młodość, dorosłość i tylko od nas zależy, jak je wszystkie przeżyjemy. Wraz z narodzinami zaproszeni jesteśmy przez cały świat do miłości, nie zaś do śmierci, która może przyjść na każdym etapie życia, jeśli nikt nas nie widzi i nie dotyka.
Umieramy wewnętrznie z braku miłości i nie potrzeba do tego być starym.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Pan Henryk: mężczyzna z Warszawy – Majka Fijewska, Wydawnictwo Amilia, 2024, 544 strony, literatura polska.
Rozmowa z autorka na temat książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz