Tylko zwycięzcy mają historię, a my, pokonane bydlaki, byliśmy jednocześnie tchórzliwymi debilami. Nasze wspomnienia, obawy, entuzjazm – wszystko to nie miało prawa być opowiedziane.
Te przesiąknięte goryczą słowa napisał należący do przegranych autor tych wspomnień, mimo że obchody zwycięstwa wojsk alianckich nad niemieckim okupantem zastały go we francuskiej armii.
Jego historia była wyjątkowa i bardzo skomplikowana.
Syn Niemki i Francuza zamieszkałych w Alzacji należącej do III Rzeszy miał czternaście lat, kiedy pierwszy raz zobaczył żołnierza Wermachtu jawiącego mu się niczym gigantyczny wojownik. Zazdrościł kolegom z Hitlerjugend przygotowującym się do wojny. Był jej ciekaw. Ta chłopięca fascynacja sprawiła, że dwa lata później trafił do wojsk zaopatrzeniowych, by w wieku siedemnastu lat zgłosić się na ochotnika do elitarnej jednostki „Gross Deutschland”, czyli Wielkie Niemcy i trafić prosto na pierwszą linię frontu. Nie był wiekowo wyjątkiem. Jego koledzy byli o rok lub dwa lata starsi.
Od tego momentu rozpoczęła się opowieść o gehennie.
Trzyletnim piekle trwającym od 1942 do 1945 roku na szlaku walk od Rosji, poprzez Rumunię, Polskę, Wschodnie Prusy aż do Gdyni. W zimie doświadczając ekstremalnych temperatur sięgających minus 40 stopni Celsjusza, błota jesieni i spiekoty upalnego lata, głodu zamieniającego w zwierzę, skrajności emocji od nieoczekiwanej radości aż po strach wyciskający łzy, chorób niezwalniających ze służby, wszy obłażących dziesiątkami całe ciało, strachu oddzielającego duszę od ciała, nieustannego niebezpieczeństwa trwającego całymi godzinami, dniami i nocami, aż w końcu człowiek rzyga i pada na ziemię całkowicie bezwładny i ogłupiały, jak gdyby przychodziła po niego śmierć i wreszcie tej ostatniej, koszmarnej, powszechnej, nieustannie obecnej, bliższej ciału niż koszula. Sceny, które opisywał szczegółowo, były tak skrajne i ciężkie do przyswojenia oraz tak obciążające emocjonalnie, że musiałam przerywać czytanie, by nabrać dystansu. Sam autor w momencie ich spisywania w 1954 roku, pomimo upływu lat, miał wrażenie, że musi otworzyć przeklęte wrota przeszłości i szperać w ciemnościach tamtego grobu, aby przelać to wszystko na papier, bo niełatwo przypomnieć sobie tamte dni, kiedy wszystko było irracjonalne, nieprzewidywalne i niepojęte. Wrócić do chwil grozy, w których słychać regularny huk bliższych lub dalszych, mniej lub bardziej potężnych, eksplozji; słychać krzyk ogarniętych bitewnym szałem żołnierzy, których w zależności od wyniku walk zaliczy się do bohaterów albo morderców; słychać krzyki rannych i umierających, którzy mają jeszcze tyle siły, by wyć rozpaczliwie, wpatrując się błędnymi oczami w krwawą miazgę własnego ciała, a który może okazać się najlepszym przyjacielem.
Autor takie momenty uzupełniał refleksjami z perspektywy czasu.
Nawiązywał do kondycji psychicznej współczesnych mu pokoleń lub podsumowywał swoją przeszłość, która, pomimo okrucieństwa, pozwoliła mu poznać prawdziwą przyjaźń, bezgraniczną i absolutną miłość, sens i wagę życia oraz absurdalność losu ludzkiego. Z drugiej strony pozwalał mi na obserwację procesu degradacji psychiki człowieczej pod wpływem traumy, która nie pozwoliła na normalne życie w czasie pokoju. Zwłaszcza że odtwarzane z pamięci obrazy, w których życie nie miało żadnej wartości, były oglądane oczyma siedemnastoletniego młodzieńca, który przeżywać musi to, co wielu dojrzałym mężczyznom niełatwo byłoby znieść. Miał tego świadomość, pisząc – Moje przyszłe życie będzie już tylko parą kul, które daje się inwalidzie. Wiedział też, że takiego obciążenia psychicznego nie da się „wypisać” z duszy i pamięci w prowadzonym dzienniku i nie da się też oddać wiernie tej człowieczej tragedii. Spisywał go bardziej dla tych, którzy polegli, by przekazać z jak największą siłą wyrazu krzyki dochodzące z rzeźni.
W tej wizji wojny był sam, bo należał do przegranych Szkopów.
Ta wstrząsająca opowieść, która pozwoliła mi zajrzeć na drugą stronę wroga (z mojego punktu widzenia, czyli Polki), miała nakłonić do spojrzenia na wojnę i jej skutki bez względu na walczące strony. Na ludzi, którzy ginęli za sprawę lub ideę dla realizacji szalonych pomysłów określonej grupy ludzi. Na skutki tego ponoszone przez takie osoby jak autor. Ludzi młodych, naiwnych, pełnych zapału, przesiąkniętych ideałami i wiarą w hasło absolutne poświęcenie oraz przekonaniem, że koniec wojny dla pokonanego żołnierza oznacza na ogół niewielki, brunatny otwór w głowie lub piersi, by ostatecznie dowiedzieć się, że walczyli po nic, a ich męczeństwo zostało zdegradowane, wręcz potępione przez zbiorowe sumienie w obliczu ujawnianych faktów ludobójstw nazistów.
O tym nie wiedział nastolatek, który wojnę spędził na froncie.
Nadal, do końca wierzył w Ojczyznę-Matkę, by ostatecznie boleśnie skonfrontować tę wizję z rzeczywistością. Nie zmieniło to jednak faktu, że szlak bojowy i śmierć towarzyszy pozostały w nim na zawsze, mając nadzieję, że inni kiedyś może zrozumieją, że obie strony konfliktu mogą cenić te same wartości i że ból jest ponadnarodowy, a wojna niszczy wszystko. Niszczy radość, co nadejdzie wraz ze zwycięstwem.
I w tym sensie zrozumiałam autora – nigdy więcej wojny.
Książkę wpisuję na mój top czytanych w 2024 roku.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Zapomniany żołnierz – Guy Sajer, przełożył Jan Kortas, Gdański Kantor Wydawniczy, 2009, 496 stron, wydanie 3 poprawione, literatura francuska.
Po tych wspomnieniach trochę inaczej patrzy się na zdjęcia z „wrogiem”.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Dodaj komentarz