Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Na południe od Brazos – Larry McMurtry

29 stycznia 2023

Jeśli miałbyś w swoim życiu przeczytać tylko jeden western, przeczytaj »Na południe od Brazos«.

   Przyznaję rację tej sugestii zacytowanej na tylnej okładce za „USA Today”. Jest w tej powieści wszystko to, co charakterystyczne dla westernu: spęd bydła, wędrówka szlakiem, preria, kowboje, szeryf, koniokrady, Indianie, pościgi, kobiety w saloonie i w domu oraz wszystkie implikacje stąd wynikające w postaci pościgów, awantur, tragedii i dramatów, tworzących obszerną, wielowątkową, epicką powieść historyczną.

   Porywającą swoją awanturniczą przygodą.

   Zaczynającą się i kończącą w nędznej mieścinie Lonesome Dove, za jaką uważał ją jeden z głównych bohaterów Augustus, tworzącej klamrę opowieści i symbol samotności bohaterów. Jej nazwa własna w oryginalnym wydaniu była również tytułem, ale polski tłumacz Michał Kłobukowski, przekładając ją na język polski w 1991 roku, swoją decyzję tak uzasadnił – Tytuł zmieniłem głównie dlatego, że w tamtych czasach znajomość angielskiego była w Polsce znacznie mniej rozpowszechniona niż dziś, więc wydawało się oczywiste, że wielu czytelników lub potencjalnych nabywców może mieć kłopoty z wymówieniem tytułu oryginalnego. Jakkolwiek się stało, niedosłowność polskiego tytułu podkreśliła epicki rozmach powieści, ujmując w sobie szeroko pojęte życie. Chociaż warto wspomnieć, że oryginalny tytuł oznaczający „samotnego gołębia” miał odniesienie do jednego z głównych bohaterów – siedemnastoletniego Newta.

   Jednak nie tylko, o czym napiszę później.

   Mieścina, od której zaczyna się historia jej mieszkańców, leżała w Teksasie przy granicy z Meksykiem. Można było znaleźć tam kościół, saloon-bar z nastoletnią prostytutką Loreną, kilka domów oraz Przedsiębiorstwo Handlu Bydłem położonym nad strumieniem Kapelusz, od którego Kapelusznikami nazywano kowbojów pracujących u właścicieli firmy – Augustusa i Calla. Byłych pograniczników, obecnie starych kowbojów, których różniło prawie wszystko – usposobienie, styl życia, charakter, nawyki, światopogląd, usposobienie, wygląd, ale łączyła przeszłość i umiejętność wzajemnego dopasowania i uzupełniania się, budujące wbrew pozorom szorstką, czasami ostrą, przyjaźń męską. To w tej szarej mieścinie, wokół której pejzaż składał się bowiem wyłącznie z brunatnej ziemi i szarego gąszczu karłowatych dębów, a w południe słońce tak prażyło, że ziemia wydawała się biała, mieli dożyć w spokoju swych dni.

   Gdyby nie Jake.

   Kompan z wojska, który przywiózł, oprócz problemu, również obraz malowniczej, bezkresnej, przyjaznej krainy dla nowych osiedleńców – Montany. To wystarczyło, by w Callu odezwała się chęć przygody. Ochota wejścia w nieznany Interior, zanim zaludni się w nim od prawników i bankierów puszczających w ruch cywilizację, bo nie ma nic piękniejszego niż wjechać na świeżym koniu do dzikiego kraju. Był rok 1876, a szlak wiódł przez kilka tysięcy mil. Liczyło się jednak wyzwanie, które podjęli wspólnicy, wkraczając ze swoimi Kapelusznikami na szlak wraz ze stadem prawie trzech tysięcy półdzikiego bydła. Szlak, którego koniec mogli nie ujrzeć wszyscy, bo na prerii zdarzały się ludziom rzeczy gorsze niż sama śmierć. Rzeczy, które okaleczały lub wręcz uśmiercały człowieka od wewnątrz.

   I tak było.

   Bardzo szybko zorientowałam się, że dokładna, wnikliwa charakterystyka wszystkich bohaterów, również tych drugoplanowych, nie służyła tylko do rozwijania wielu wątków, ale również do przywiązania mnie do postaci. Tylko po to, by co kilkadziesiąt stron przeżyć utratę kolejnej osoby, którą tak dobrze znałam. Wykopać dół, pogrzebać i ruszyć dalej.

   Tak, polały się łzy.

   Śmierć była powszechna i częsta – od pioruna, ukąszenia, zbłąkanej kuli, indiańskiej strzały czy choroby znikąd. Każdy bardzo dobrze wiedział, że śmierć nikogo i niczego nie szanuje: ludzie po prostu padają trupem, byle gdzie – obojętne, czy udało im się o cokolwiek zadbać, czy nie. Takie myśli i to, co działo się wewnątrz każdego z bohaterów, poznawałam dzięki narratorowi zewnętrznemu. Dlatego mogłam wychwycić różnice w światopoglądach, ale również ich źródła i przyczyny nieporozumień, a czasami poważnych problemów wynikających wyłącznie z niedomówień.

    To była najbardziej rozbudowana warstwa fabuły.

   Przeżycia i emocje, które swoim uniwersalnym językiem przekazu tłumaczyły mi zachowania ludzkie. Głównie po to, by nie oceniać, ale wejść w buty poszczególnych bohaterów złożonych z mieszanki dobry i złych cech, których postępowanie i wyznawane wartości zależały od warunków, w jakich się w danej chwili znaleźli. Norma była płynna, dlatego ten, który stał na straży prawa, mógł również zabijać i kraść, bo nikt nigdy nie wie dokładnie, jak postąpić. A jeśli wiedział, to mu się tylko tak wydawało. Życie weryfikowało wszystko i wszystkich. To dlatego każdy z bohaterów był nieprzewidywalny, a jednocześnie charakterystyczny  dla swego rodzaju człowieka w przekroju społecznym Dzikiego Zachodu, reprezentując los kobiety (od sacrum do profanum), chłopca, dziewczynki, Murzyna, Indianina, Meksykanina czy kowboja. Żyjący razem lub obok siebie i funkcjonujący wspólnie, a jednak obok.

    Bo to opowieść o samotności w różnej postaci.

   Brutalizm życia (niektóre sceny były przerażające i makabryczne), zamknięte dla kobiet środowisko kowbojów nieprzywykłych do nich, nieprzewidywalność losu, otaczające z każdej strony niebezpieczeństwo – dosłownie i w przenośni, niepewność sytuacji i łatwość utraty zdrowia i życia, budowały wokół ludzi twardą skorupę, która uniemożliwiała większości dialog, szczerą rozmowę i rozwój umiejętności mówienia o własnych emocjach.

   A mimo to się zmieniali.

   Szlak, jeśli go przeszli, nie ginąc po drodze, kończyli mocno zmienieni mentalnie i psychicznie. W myśl łacińskiej sentencji, którą Augustus wyciął na firmowym szyldzie, a którego znaczenia nie znał, bo motto jest mottem, i tyle – jak mawiał. Chociaż ono silnie działało między poszczególnymi postaciami – uva uvam vivendo varia fit, czyli, w tłumaczeniu autora posłowia Michała Stanka – winogron dojrzewa pod wpływem drugiego winogrona. I takich ich bolesnych, gorzkich, cierpiętniczych i rozedrganych, ale cudownych przemian byłam świadkiem.

   I w tym sensie to powieść psychologiczna.

   Zbudowana na grubej warstwie doświadczeń, przeżyć, wewnętrznych monologów i zmagań intelektualnych, walki między powinnością a chęcią i wynikających z nich postępowań, wyborów, decyzji, czynów i zachowań. I tych szlachetnych, i tych barbarzyńskich.

   Jak samo życie.

   Brutalizm, wręcz horror scen, łagodził komizm sytuacyjny i słowny, który przybierał formę zaczepnej lub puentującej ironii, sarkazmu lub żartu. Tę samą funkcję pełniły opisy surowej natury pełnej zabójczych burz piaskowych, wodnych nawałnic z piorunami, suszy, gradu i dzikich zwierząt, odsłaniającej od czasu do czasu cud pejzażu szczytów górskich czy zachodu słońca.

   To również powieść historyczna.

   Nie do końca fikcyjna. Autor z urodzenia Teksańczyk wiele wątków oparł na znanych mu faktach z dziejów stanu, umieszczając w swojej opowieści ich echa lub tworząc bohaterów, bazując na cechach postaci historycznych. Ich kompilacja pozwoliła na odtworzenie warunków życia na Dzikim Zachodzie, ale również na pokazanie uniwersalizmu nieustannej walki jednostki z losem. Stan przejścia między przeszłością a przyszłością, które było udziałem bohaterów pokonujących szlak jako pionierzy. Szlak usiany kośćmi. Taką prerię widział Augustus – w stanie przejściowym: nie taką, jaka była niegdyś, ani taką, jaka dopiero miała się stać, ale prawdziwą pustkę, tysiące mil porośniętą bezużyteczną trawą, na których nie było nic prócz szczątków – bizonów, Indian, łowców. Na pokazanie również stanu przemijania, dla którego Ziemia to jeden wielki cmentarz, gnatowisko.

   I jakżeż to zostało mistrzowsko przetłumaczone!

   Płynęłam przez tekst, brnąc na szlaku razem z bohaterami przez wszystkie warstwy – intelektualną, obyczajową, psychologiczną, filozoficzną i historyczną z przerażeniem i przyjemnością. Od czasu do czasu sięgając po słownik języka polskiego, bo czy ktoś jeszcze pamięta, co oznacza „rozczmuchać” lub „sprzek”? Nie bez powodu tłumacz otrzymał  za ten przekład nagrodę Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich.

   Na podstawie powieści powstał miniserial. Filmowe kadry z niego oraz zdjęcia archiwalne zostały dołączone do książki, dopełniając klimatu Dzikiego Zachodu.

   Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

   Książkę wpisuję na mój top książek czytanych w 2023 roku.

Na południe od Brazos – Larry McMurtry, przełożył Michał Kłobukowski, Wydawnictwo Vesper, 864 strony + 32 strony ilustracji, literatura amerykańska.

Tutaj można zajrzeć do książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść historyczna, Powieść psychologiczna, Powieść społeczno-obyczajowa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *