Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Chołod – Szczepan Twardoch

1 stycznia 2023

Latem 2019 roku poczułem, że muszę uciec, i od tego zaczyna się ta historia.

   To zdanie otwierające powieść było również kluczem do zrozumienia jej przesłania. Wspomniana ucieczka bowiem dotyczyła trzech bohaterów. Pierwszego narratora, do którego należało cytowane zdanie, spinającego całość powieści. Żyjącego mi współcześnie pisarza Szczepana z Pilchowic, który tak je uzasadnił – Życie zaciskało się wokół mnie ciaśniejszą z każdym dniem pętlą, jak zawsze, kiedy tkwię zbyt długo w świecie, do którego należę. Jego oazą wyciszenia od lat był Spitsbergen. Tym razem jego odosobnienie zakłóciła tajemnicza Borghild, od której otrzymał do przeczytania jeszcze bardziej tajemnicze dzienniki w dwóch częściach spisanych – od czerwca do sierpnia 1946 roku.

   Ich autorem, a zarazem narratorem, drugim z kolei, był pięćdziesięcioletni Konrad Widuch nomen omen z Pilchowic, rodzony Prusak, chociaż słowiańskiego języka, Ślązak, stary bolszewik i budowniczy Rosyji, jej politiczeskij rukowoditiel i jednocześnie ofiara opresyjnego systemu totalitarnego oraz wielkiej czystki w 1937 roku. Więzień łagru, do którego własna partia posadziła z paragrafu 58 – politycznego, i z którego rok później uciekł już jako eksbolszewik i człowiek bez duszy, w którym to łagrze tę ostatnią zostawił martwą. Kierował się na „siewier”, znajdując pomiędzy tymi etapami przystanek w Chołodzie. Miejscu, w którym czas dla niego się zatrzymał w środku cyklonu europejskich przemian geopolitycznych w latach 1939-1946. O szalejącym wirze wojny dowiadywał się w przypadkowo napotykanych strzępach informacji słownej i drukowanej.

   Trzecim narratorem byłam ja – czytelniczka.                      

   Moją ucieczką była ta opowieść. Mój erem, świat równoległy, w którym ładowałam baterie przed powrotem do realnej rzeczywistości. Świadomie użyłam pojęcia „narratorka”, zamiast obserwatorka, ponieważ zostałam włączona w snucie fabuły. Ba! Wręcz zmuszona do opowiadania przez Konrada Widucha, ale dopiero w Chołodzie. Jednak zanim do tego mocno zaskakującego mnie momentu doszło, musiałam przejść swoistą drogę do jądra… światłości. W tym sensie powieść jawi mi się jako polemika z Jądrem ciemności Josepha Conrada i odpowiedź na nią argumentowaną zmianą zaszłą we współczesnym społeczeństwie oraz zakresem wiedzy i potrzeby jej jednostki, które w sumie pozwalały odwrócić spojrzenie na Conradowskie „jądro ciemności”. W Twardochowym „jądrze jasności” można było żyć jako wolny człowiek wśród ludu nieznanego etnografom. W miejscu pożądanym. Ich zwyczaje, obyczaje, wierzenia, interakcje, zachowania, hierarchia społeczna, kultura, światopogląd i życie w zgodzie z naturą było fascynujące. Zwłaszcza że autor stworzył społeczność na bazie faktów i praktycznych informacji. Włącznie z językiem chołodzkim. Życie w Chołodzie, choć proste i brutalne, ale opisane nieintencjonalnie z humorem, wynikającym ze zderzenia różnic dwóch kultur, dawało poczucie odprężenia i względnego bezpieczeństwa.

    Ta dosłowna autonomia pełniła również funkcję metafory.

    Miejsca, do którego ma ochotę udać się każdy człowiek na różnych etapach swojego życia lub usilnie takowego poszukuje nie tylko w sensie geograficznym. Również mentalnym.

    Jednak mnie najbardziej poruszył i oczarował drugi etap podróży Konrada Widucha opisany w pierwszym tomie dziennika.

   To część, w której doświadczyłam i poczułam czytelniczą przyjemność mistrzowskiego tworzenia światów ze słów i rozkosz precyzyjności operowania słowem na poziomie fabuły, jej formy, treści i języka przekazu, by w pełni ukazać naturę człowieka. Jak znajomość oryginału powieści pisanej w obcym języku pozwala czytelnikowi poznać poziom zdolności przekładu tłumacza, tak ja tutaj w pełni doświadczyłam talentu autora do stwarzania światów w mojej wyobraźni. Przeczytałam morze literatury łagrowej ze strony bezpośrednich świadków i z tej drugiej, wtórnej, z której Klasztor Wiktora Prilepina doceniam najbardziej. Jednak autor tę tematykę umieścił w fabule omownie, nie podając nawet nazwy łagru, z którego uciekł główny bohater powieści, czyniąc tym samym  cierpienie uniwersalną cechą więźniów GUŁagu. Wybrał inne zagadnienie z tej tematyki – samą ucieczkę. Czyn mający potwierdzenie w faktach historycznych, opisanych chociażby w Długim marszu Sławomira Rawicza i Tak daleko jak nogi poniosą Josefa Martina Bauera.

   I za dokładnie ten rzadki wybór byłam autorowi wdzięczna.

   To majstersztyk szlifu fabuły, która niosła żyzną do rozważań warstwę psychologiczną i filozoficzną na temat natury człowieka, o którą już w pierwszym, otwierającym, a zarazem kolejnym kluczowym zdaniu-pytaniu zapytał, a potem, co  jakiś czas przypominał wtrąceniami, narrator w pierwszej części Widuchowego dziennika – Ja czełowiek? Był ja kiedykolwiek czełowiekiem? Opis jego drogi w skrajnych, granicznych, wręcz traumatycznych warunkach pokazywał brutalność natury, w której liczyło się tylko przeżycie. Fundamentalna potrzeba w piramidzie Masłowa warunkowana ubiorem, pożywieniem i umiejętnością szybszego zabijania.

   Również ludzi.

   Różniącą się jedynie tym, że ludzie robili to również dla sadystycznej zemsty. To okrutna, mocna, momentami przerażająca, bo prawdziwa w swoich odsłonach zakotwiczonych mocno w historii, i porażającą zdolnością człowieka do skrajnego barbarzyństwa, w którego obliczu przekonywałam się, że zwierzęta są bardziej ludzkie niż sam człowiek. Jednak zaraz mojej ocenie przeciwstawiał się Konrad Widuch, pytając – czyżby na pewno, natychmiast odpowiadając bezceremonialnie – …bzdury pleciecie, jakoby to zwierzęta miały być od ludzi lepsze. W końcu jeno czełowiek przykłada moralne wartości do świata. Jeno czełowiek nazywa, że coś dobre, a coś złe, i jeden będzie myślał tak, a drugi inaczej w kwestii tego, co dobrym, a co złym nazwać, oczywista rzecz, ale jeno czełowiek to robi. U zwierzęcia nie ma tak. Zwierzę wie jeno jeść, srać i się parzyć, i uciekać. I zaraz przypomniały mi się słowa Rafała Wojasińskiego potwierdzające tę myśl – „Ale z tego bierze się upadek człowieka i jego żal. Nie ma upadku moralnego krowy i psa”. A może zatem człowiek bliżej zwierzęcia stoi, gdy zabraknie, jak się okazuje, cienkiej warstwy cywilizacji i usztywniającego sumienie gorsetu norm kulturowych. Okazujących się niczym wobec natury na poziomie gadzim naszego mózgu, gdy w grę wchodzi walka albo ucieczka, a nie rozważania moralne, bo w zwierzęciu nie ma dobra ani zła, tylko instynkt przetrwania, czysty gołod, czysta żądza, czysty strach, taka emocja, która rzeczywistość na zwierzu wymusza, nie ma wartościowania, ocen moralnych i dylematów. Nie mnie, czytelniczce, to oceniać i nakazuje autor potraktować pytanie Konrada Widucha jako retoryczne.

    No i ten język Widuchowy!

   Idealny do snucia swojej burzliwej historii losu. Wyjątkowy i charakterystyczny, bo powstały z licznych doświadczeń – wyrosły ze Śląska, narosły polskim, poprzetykany gęsto słowami z rosyjskiego, niemieckiego i chołodzkiego. Z narracją nieustannie meandrującą, bo myśli odlatywały ku przeszłości […] bez ładu i porządku, w których dyscyplinę bezskutecznie przywoływał zdaniem – Ȏsprowianie mo być do porzōndku. Tak mamulka uczyli, pra? No. Pełną konkluzji, dygresji, nawiązań, nawracań i dialogów wewnętrznych z samym sobą, zakazując sobie nadmiernego filozofowania na rzecz energii niesionej przez opis faktów i czynów. Od czasu do czasu, nawiązując dialog ze mną poprzez osobiste zwroty kierowane do mnie. Swojej nieistniejącej czytelniczki (tak mnie nazywał), będąc przekonanym, że nikt nie będzie czytał jego dzienników, bo nikt nigdy tych słów nie przeczyta. Jednak spisywanych w nadmiarze czasu na uwięzionej w lodzie łajbie „Invincible”, w oczekiwaniu na odwilż i jej uwolnienie dosłowne i metaforycznie z enklawy odosobnienia, by jednak powrócić, skąd się przyszło.

   Do cywilizacji – pisarza Szczepana, Konrada Widucha i mnie – czytelniczki.

   Czełowiekiem?

   Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

   Książkę wpisałam na mój top czytanych w 2023 roku.

Chołod – Szczepan Twardoch, Wydawnictwo Literackie, 2022, 456 stron, literatura polska.

Zwiastun książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *