Nie ma nad czym się zastanawiać!
Trzeba i obejrzeć film, i przeczytać książkę. Są różne, a jakoby jednakowe. Można przyjąć, że to dwie wersje wydarzeń fabuły, ale z tymi samymi bohaterami, miejscem akcji i czasem. Śmiem twierdzić nawet, że książka „zrobiona” jest jak film. Dobrze się ją „ogląda”. To się czuje w podsuwanych sekwencjach-rozdziałach, które same w sobie są miniopowieściami zakończonymi zdaniem-puentą. Różną, w zależności od tego, co autor chciał przekazać lub osiągnąć – zrozumienie, rozbawienie, zamyślenie albo zaskoczenie. To ostatnie najczęściej. Historiami z wieloma wątkami opowiedzianymi naprzemiennie, ale splatającymi się ostatecznie na wielką historię filmowego Hollywood. No może minihistorię ograniczoną do końcówki lat 60. ubiegłego wieku. Pada nawet dokładna data rozpoczynająca opowieść – 7 lutego 1969 roku.
Mnie to nie dziwi, bo wiem jak dokładny i szczegółowy jest reżyser.
Tę cechę posiada również jako pisarz. Dialogi są dopracowane i służą konkretnym celom. Najczęściej mają rozbawić absurdem, ale i zmusić do myślenia lub przestawić tok logiki. Czasami uwypuklić cechę bohatera. Ci ostatni bardzo charakterystyczni, z dużo bardziej rozbudowaną przeszłością i możliwością użycia ich mentalnej strony umysłu. Z czego autor skwapliwie korzysta poprzez wewnętrzne monologi. To dzięki tym nowym możliwościom, jakie daje warsztat literacki, aktor Rick Dalton nieustannie bolejący nad nieodwracalną utratą sławy i twardym lądowaniem na dnie aktorskim okazuje się również kłamczuchem i hipokrytą, a w dialogach z ośmioletnią aktorką dziecięcą Trudi – dyplomatycznie rzecz ujmując – mało inteligentnym. Jego dubler Cliff Booth, raczej milczący macho, tutaj, dzięki wewnętrznym komentarzom do otaczającej go rzeczywistości i powrotom w burzliwą przeszłość, staje się gadułą i to mądrym. I nie tylko! Z Sharon Tate z wrażenia słodkiej idiotki, jaką zrobił z niej reżyser w filmie, zostało tylko „słodkiej”. A sam Charles Manson to obecny nieobecnością, bo spotykany tylko w dialogach lub myślach bohaterów albo narratora. To pogłębienie charakterystyki głównych postaci odpowiedziało mi na kilka pytań pozostawionych przez film. Skłonność reżysera do szczegółowości w przedstawianiu światów dotyczyła również ubioru, rekwizytów na planie filmowym, wyglądu pomieszczeń, do których wchodzili ludzie, a nawet co jedli i z czym.
Ta precyzja opisów ma swoje uzasadnienie.
Autor chce wiernie odtworzyć tamte czasy. Wybiera z pamięci wszystko to, co kojarzy z czasem tragedii w willi Polańskich, przenosząc uwagę na jej czas, w którym się rozgrywa. To kontekst kulturowy wydarzenia gra tutaj główną rolę ze swoimi aktorami – ubiór, jedzenie, wystrój, muzyka słyszana w radiu, film oglądany w TV, a nawet emitowane reklamy. To obfity, gęsto naszpikowany nazwiskami i tytułami, świat popkultury lat 60. z retrospekcjami w przeszłość i przyszłość, buduje tę opowieść. Tutaj uzupełnioną o komentarze narratora zewnętrznego, które traktowałam jak minirecenzje znanych filmów tamtych lat. Te dygresje filmowe pełne karier reżyserów, anegdot, warsztatu filmowego od kuchni, znanych nazwisk świata filmu, oceny i opinie są bonusem dla fanów twórczości reżysera i jego biografów. Jak sam przyznał w podziękowaniach weteranom filmu, umieścił w tej powieści niesamowite historie hollywoodzkie przez nich opowiedziane, dodał własne, wymieszał z fikcją w roli kleju i skonstruował przewrotną powieść niczym film. Nie po to, by opowiedzieć tragedię, na którą się tak wszyscy nastawili początkowo, ale by pokazać to, co działo się wokół niej, nie mniej dramatyczne i tragiczne, a co zostało przez nią przyćmione, przesunięte na dalszy plan, prawie zapomniane. Ogólnie odtworzyć klimat tamtych czasów, które już nie wrócą, ale które pozwolą zrozumieć to, co się wydarzyło i dlaczego mogło wydarzyć.
Autor zaskakuje.
Lubi to jako reżyser i tutaj się nie zmienia. Prowokuje głośnym morderstwem, znanymi nazwiskami, by, jak to on, trochę z czytelnika zakpić i zdystansować do dramatu. Nie umniejszyć jego wagi, ale zdjąć piętno wiecznej żałoby tych lat, które przecież były piękne pomimo tragedii. Najwyraźniej widać to w przemianie świadomości malkontenta Ricka, który na swoją karierę i przeszłość spogląda oczami ośmioletniej partnerki filmowej Trudi i zaczyna widzieć to, co ona – Super jest ta nasza praca, nie, Rick? Mamy wielkie szczęście. Do Ricka zaś po raz pierwszy od dziesięciu lat dociera, jak wielkie miał – i nadal ma – szczęście. Występował ze wspaniałymi aktorami… […] Całował się z różnymi aktorkami. Wdawał się w romanse. Pracował z wieloma ciekawymi ludźmi. Odwiedził różne miejsca. Uczestniczył w mnóstwie fascynujących historii. Wiele razy widział swoje nazwisko w gazetach i czasopismach. Mieszkał w ładnych hotelach. Wywoływał sensację w wielu miejscach. Dostawał mnóstwo listów od fanów, chociaż nigdy ich nie czytał. Wiele razy woził się po Hollywood jako szanowany obywatel. I nadal żyje i jeszcze gra!
Nie ma powodów do narzekań, za to wiele do satysfakcji.
Dokładnie to samo zaczyna czuć czytelnik. Patrzeć w przeszłość i widzieć ją oczami Trudi. Może to też spojrzenie doświadczonego, starszego już reżysera, który wiele widział, słyszał i doświadczył i zaczyna mieć potrzebę podsumowań. Autor kończy powieść myślą uniwersalną i optymistyczną.
Zupełnie inną niż wyniosłam z filmu.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Pewnego razu w Hollywood: powieść – Quentin Tarantino, przełożył Maciej Potulny, Wydawnictwo Marginesy, 432 strony, literatura amerykańska.
Zwiastun filmu.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz