Czerwone noce – Henryk Cybulski
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej , 1977 , 396 stron , wydanie 4
Literatura polska
Jest to pierwsza publikacja o powstaniu i przetrwaniu organizacji samoobrony ludności polskiej we wsi Przebraże na Wołyniu w latach 1943-1944.
Autor wstępu Stanisław Wroński napisał to zdanie z myślą o pierwszym wydaniu, ponieważ w moje ręce trafiło czwarte z kolei. Narrator wspomnień był komendantem wsi Przebraże, w której urodził się i dorastał. Licząca przed wojną około 2 tysięcy społeczność, skupiła polską ludność z okolicy, tworząc twierdzę obronną, która jako jedyna przetrwała do czasu wkroczenia wojsk sowieckich.
Ponad 25 tysięcy ludzi koczujących pod gołym niebem lub w szałasach wymagała nie tylko ochrony, ale również wyżywienia i leczenia. Losy tej niezwykłej społeczności, która stworzyła własne wojsko (cztery kompanie) zależała nie tylko od samych przebrażan, ale również od współpracy z partyzantami Armii Krajowej i sowieckimi, a także od umiejętnej dyplomacji z niemieckim okupantem, który musiał uwierzyć, że są tylko i wyłącznie formacją obronną przed napadami Ukraińskiej Powstańczej Armii, daleką od kontaktów z formacjami polityczno-wojskowymi.
Ta niezwykła wieś tworzyła małe państewko polskości z własnym wymiarem sprawiedliwości, administracji i systemem obronnym z umocnieniami i zasiekami długości 20 kilometrów, wśród upowców, Niemców, schutzmanów czy wreszcie volksdeutschów, zdrajców i kolaborantów.
Nie było łatwo.
Największą trudność komendantowi sprawiali sami mieszkańcy, którzy łatwo poddawali się panice oraz ludzie przenikający do społeczności w roli szpiegów. Również ci, którzy wykorzystywali sytuację do własnych celów, by przy odrobinie sprytu, odwagi i ryzyka (…) się nieźle „urządzić”. Obrona przed wrogiem nie ograniczała się tylko do biernego czekania na ataki. Oddziały często robiły wypady zwiadowcze lub w celu przejęcia ludności polskiej z zagrożonych pogromem terenów Wołynia. Czasami odbijały zagrabiony inwentarz przez UPA, a także ochraniały pracujących chłopów podczas żniw.
Stąd wiele w tych wspomnieniach scen bitew i walk.
Bardzo plastycznie i logistycznie ukazanych wraz z mapką obrazującą szkic obrony Przebraża podczas generalnego szturmu bulbowców. Odbierałam te wspomnienia jako nie tyle piękną historię odwagi i poświęcenia, ale przede wszystkim desperację ludzi skazanych tylko na siebie. Ludzi zwykłych, w większości chłopów, często bardzo młodych, których śmierć tonęła w tej zawierusze jak kropla w morzu.
Być może to jedyne miejsce ich upamiętnienia wraz z ich fotografiami.
Wiele w tych wspomnieniach również indywidualnych tragedii.
Żydów kryjących się po lasach, przygarnianych do Przebraża. Ukraińców pomagających Polakom, o których komendant wspominał – Mieliśmy liczne dowody przyjaźni, pomocy i współczucia ze strony wielu Ukraińców, trzeźwo i po ludzku patrzących na toczące się wydarzenia. Znaliśmy całe wioski ukraińskie, zdecydowanie odcinające się od ruchu nacjonalistycznego. Mieliśmy wiele przykładów ratowania ludzi, całych rodzin polskich, przez rodziny ukraińskie, które później ginęły z rąk mściwych morderców. Również Żydówki Irenki ukrywanej przez komendanta we własnym domu, a potem wśród partyzantów AK. Uciekinierów z innych wsi, wśród których odnalazłam mieszkańców Huty Stepańskiej, o pogromie której czytałam w Krwawych żniwach Czesława Piotrowskiego. Także szpiega sowieckiego, który po zamordowaniu niemieckiego generała trafił do Przebraża jako punktu przerzutowego do partyzantów Armii Czerwonej. Czytałam jednak te wspomnienia z ogromną ostrożnością.
Ze względu na silnie odczuwaną cenzurę.
Sam wstęp Stanisława Wrońskiego wprowadzający do treści był bardzo jednostronny i przesiąknięty propagandą jedynej, prawdziwej historii kreowanej przez komunistów. Bardzo raziło obwinianie przedwojennego rządu polskiego i AK jako twórców nacjonalizmu ukraińskiego w takich sformułowaniach – Gdyby nie było w owym czasie programu i działań AK, zmierzających do ponownego wcielenia tych ziem do Polski, sama pamięć o ucisku narodowościowym i obszarniczym z okresu międzywojennego, nawet przy wysiłkach polityki hitlerowskiej, nie byłaby w stanie wywołać tak masowych rzezi ludności polskiej, dokonywanych przez sfanatyzowany żywioł nacjonalistyczny, I ten język! Bardzo charakterystyczny dla ówcześnie powszechnie używanej nomenklatury, który obecnie brzmi kuriozalnie – państwowość ukraińska typu radzieckiego. Irytowało również podkreślanie roli partyzantki sowieckiej w pomocy samoobronie i nacisk na współpracę, braterstwo i przyjaźń poprzez wspólną walkę. Bardzo jestem ciekawa, co naprawdę czuł i myślał autor relacji, kiedy pisał według wytycznych płynących z góry. Poddaję w wątpliwość jego lojalnościowe zapewnienie – Nie łączyłem własnych przeżyć ze stosunkiem do Kraju Rad. Jeżeli miałem uprzedzenia, to nie do władzy, nie do ustroju, który nas, chłopów, mógł tylko dźwignąć w górę, lecz do konkretnych metod.
Przecież był więźniem łagrów i żołnierzem AK!
Uciekinierem z dalekiej Syberii, który, na miarę Długiego marszu Sławomira Rawicza i Tak daleko jak nogi poniosą Josefa Martina Bauera, pokonał tysiące kilometrów w 8 tygodni do rodzinnej wsi, nie za wiele pisząc o tym okresie życia. Mogłam się tylko domyślać, co kryło się za tymi enigmatycznie podanymi faktami. Po powrocie długo ukrywającym się po wsiach i miasteczkach przed ponownym aresztowaniem. Ofiarą stalinowskich czystek, którym padł tylko dlatego, że był leśniczym. Czy po tych przeżyciach można było napisać, jako prawdę? – Nikt z nas nie orientował się jeszcze wtedy w istocie beriowszczyzny i jej symptomach. Nie wiedzieliśmy, że jej ofiarą padali również i radzieccy uczciwi ludzie.
Jakże smutny kompromis.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2020, literatura polska, wojna
Znam jedną z bohaterek owej książki, była prababcią mojej córki…Jej opowieści były niesamowite…Przeżyła to piekło…