Saga o Rubieżach – Liliana Bodoc
Przełożyła Iwona Michałowska-Gabrych
Wydawnictwo Prószyński i S-ka , 2012 , 728 stron
Trylogia Saga o Rubieżach , tom 1 ; Dni Jelenia , tom 1 , Dni Pomroki , tom 2
Literatura argentyńska
Kto twoim zdaniem jest większy: Śmierć czy Nienawiść?
Takie pytanie usłyszała jedna z bohaterek tej powieści i na to pytanie musiałam sobie ostatecznie odpowiedzieć również ja. Miedzy innymi po to została napisana. Gdyby to pytanie Śmierć, nazywana również Pomroką, zadała na początku kreślonej historii, bez namysłu, machinalnie odpowiedziałabym – Oczywiście, że śmierć! Ale ono padło pod jej koniec i moja odpowiedź brzmiała już inaczej – nienawiść.
Przekonała mnie o tym ta opowieść o walce dobra ze złem. Pozornie tylko powieść fantastyczna, ale z epickim rozmachem i charakterem, ukazująca odmiennie pojmowaną rolę śmierci w odwiecznym porządku świata. Pełnioną z godnością i sprawiedliwością, by nowym istnieniom przygotować miejsce, usuwając stare u kresu ich dni. Była jak zima, której konieczność i pożyteczność istnienia doceniało się po przyjściu wiosny. Jej równą miarę traktowania świata może odebrać tylko nienawiść, zamieniając śmierć w eksterminację.
Historia, którą stworzyła autorka, ukazuje taki właśnie proces, w którym nienawiść odziera śmierć z godności, przejmując władzę i wprowadzając nowy porządek.
Gdzieś w mitycznej krainie Żyznych Ziem (uwielbiam te wprowadzające do fabuły mapki!), jej mieszkańcy czuli zbliżające się zmiany, zapowiadane przez Wielkich Astronomów. Ich czarownicy zauważali znaki zbliżającego się zła, postanawiając zjednoczyć wszystkie plemiona w jedną siłę, w przymierze nazywane Bractwem Jelenia. Wspólną moc mogącą przeciwstawić się nadciągającemu Misainesowi, synowi Śmierci, Wiecznej Nienawiści, który grozą przerażał nawet własną matkę. To dlatego pierwszy tom tej powieści nosi tytuł Dni Jelenia, w której narrator zewnętrzny buduje świat szczęśliwych ludzi z niepokojem obserwujących nadchodzące zagrożenie, kładące kres jego istnieniu, by w drugiej części Dni Pomroki, ukazać jego powolną destrukcję i rozpad wraz z pojawieniem się coraz liczniejszych poddanych Misaianesowi, omamionych obietnicą bogactw i skuszonych władzą. Zdrada wśród plemion Jelenia stała się z czasem taką samą plagą, jak szerzone choroby, cierpienie i chaos wśród ludzi i zwierząt Żyznych Ziem.
A wszystko opowiedziane dwoistym znaczeniowo językiem baśni, w której magia, ta dobra i zła, zmieniała bieg wydarzeń, przemieniała serca i ciała, zmieniała pragnienia, wpływała na losy ludzi i przyszłość ich świata. Rzeczywistości wypełnionej magami, czarownikami, wojownikami, różnorodnością plemion, spersonifikowanymi archetypami śmierci i nienawiści zaczerpniętymi z mitów i legend kultury prekolumbijskiej oraz aspektami historycznymi krajów Ameryki Łacińskiej. Stworzonej słowami ujętymi w metaforach, parabolach, porównaniach, dźwięczącymi w niedopowiedzeniach, ukrytymi pod osłoną innego pojęcia, odkrywającymi nowe znaczenie czy nadającymi odmienne brzmienie. Brzmiące czasami w swojej enigmatyczności, jak czarujące mnie zaklęcia.
To dlatego tę opowieść można traktować dwojako.
Wprost jako nietypową opowieść fantastyczną lub ukrytą w niej, opowiedzianą na nowo, historię podboju przez Europejczyków, Ameryki Łacińskiej. Przy czym smakowanie jej kunsztu snucia z wplecionymi elementami historii (nadciągające drogą morską przepowiedziane zło, plaga nowych, śmiertelnych dla tubylców chorób, nieznana indiańskim plemionom broń palna, nienawiść najeźdźców wprowadzających nowe rządy i wiele, wiele innych) wzrasta wraz z posiadaną wiedzą historyczną i kulturową. Boje się, że ze względu na płynącą stąd hermetyczność sagi, polski czytelnik może jej piękna i mądrości nie tyle nie docenić, co w ogóle nie dostrzec, przypinając jej łatkę nudnej.
To dlatego czytałam te dwie części sagi powoli, z zacięciem detektywa, poszukiwacza ukrytych przesłań, smakosza kunsztu operowania słowem i finezji budowania obrazów. Często przystawałam smakując treść i brzmienie pustej komnaty ze zdruzgotaną duszą, ignorancji brzmiącej jak darcie pergaminu czy wzroku, w którym umierało całe morze. To tylko kilka przykładów, z których składa się niemal cała książka!
Nie mogłam czytać jej szybko z jeszcze jednego powodu.
Biorąc ją do ręki miałam wrażenia cofania się do czasów dzieciństwa, w którym czytano mi bajki na dobranoc mające po pewnym czasie moc spowalniania tętna, rozleniwiania umysłu, zwiększania ciężaru krwi w żyłach i opadania powiek.
Tak, tak – były momenty, kiedy ta terapeutyczna (wyciszająca) funkcja opowieści dopadała i mnie. Dawno nie czytałam powieści, która miałaby na mnie tak uspakajający wpływ. Rozmach epicki sagi uczynił z niej opowieść z przewagą opisów, brakiem pierwszoplanowych, rozbudowanych wątków (miłość, intryga) pobudzających niecierpliwość odwracania kolejnej kartki, wielość i zmienność bohaterów, z którymi nie mogłam się związać na dobre i na złe (to dlatego ich nie przedstawiam i nie wymieniam ich imion), brak elementu tajemnicy i zaskoczenia, które wyjaśniał usłużnie narrator zanim cokolwiek zarysowało się na horyzoncie, jawność fabuły, sprawiając, że… usypiałam z książką w ręku.
Nareszcie zrozumiałam, dlaczego opowiada się bajki dzieciom na dobrą noc i sen.
Ratowałam się kawą. Wypiłam jej hektolitry, bo było warto zagłębić się w ukryty świat kultury prekolumbijskiej i zrozumieć myślenie ówczesnych plemion indiańskich. A przede wszystkim ujrzeć na nowo kontekst śmierci i nienawiści, który przetasował je w moim systemie wartości, chociaż wymagało to ode mnie pewnego wysiłku.
To nie śmierć sama w sobie jest zła, ale kierująca nią nienawiść, doprowadzająca do rzezi.
I w tym przesłaniu tkwi ponadczasowość tej trylogii, której trzecia i ostatnia część będzie nosiła tytuł Dni Ognia.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fantastyka
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz