Nastolatki pod mikroskopem – Jan Weiler
Przełożyła Barbara Tarnas
Wydawnictwo Amber , 2014 , 119 stron
Literatura niemiecka
Przebój wśród czytelników niemieckich!
Na okładce książki przeczytałam taką rewelację:
A w Polsce cisza…
Przypadkiem wyłowiłam ją z tej ciszy bibliotecznych półek. Trochę z powodów zawodowych, a trochę z powodu tytułu. Byłam przekonana, że to pozycja popularnonaukowa o wyspecjalizowanym podejściu do procesu dojrzewania, zawężonym tylko do dziewcząt. Czyżby metodycy wychowania zaczęli uważać, że młodzież w procesie dojrzewania tak bardzo się różni, że nadszedł czas podziału na płeć? I dlaczego akurat dziewczęta, a nie chłopcy? A może chłopcy są mniej skomplikowani , bo w myśl powszechnej, niepisanej zasady – Mężczyzn wystarczy urodzić, potem już tylko rosną?
Takie to myśli towarzyszyły mi w drodze powrotnej.
I zupełnie niepotrzebnie, bo w domu mogłam całkowicie zapomnieć o moich rozważaniach. Po wstępnym przejrzeniu zawartości okazało się, że to błąd semantyczny, merytoryczny i gramatyczny. I to tylko w jednym słowie! Bo treść dotyczy młodzieży obojga płci, a nie tylko dziewcząt, jak sugerował tytuł. Sprawdziłam to z tytułem oryginalnym, którego niemiecką okładkę wraz autorem znalazłam na stronie Cineplex:
Dosłownie oznacza proces dojrzewania. Można go zastąpić jednym słowem fachowym – adolescencja. Takie dosłowne tłumaczenie przyciągałoby specjalistów od wychowania, a odstraszało tych, dla kogo jest ona przeznaczona.
Przede wszystkim dla rodziców nastolatków obojga płci.
Dlatego tytuł powinien brzmieć – Nastolatkowie pod mikroskopem. Ale, jak się okazuje w moim przypadku, błąd w tytule też może być powodem sięgnięcia po tę pozycję. I nie żałuję, bo może wiele nowego się nie dowiedziałam, ale za to świetnie się z nią bawiłam! I taka też jest jej podstawowa rola.
To miłosierny odstresowywacz zestresowanych rodziców wychowywaniem nastolatków.
Zawiera opowiastki z życia znanego i popularnego w Niemczech dziennikarza i pisarza, który zmaga się tak, jak inni rodzice, z wychowywaniem dorastających dzieci – piętnastoletniej Carli i dwunastoletniego Nicka. I to z tego powodu ta pozycja cieszyła się takim powodzeniem wśród Niemców. Każdy chciał zajrzeć do prywatnego życia osoby znanej i przekonać się, jak radzi sobie z własnymi dziećmi. W Polsce ten czynnik nie miał znaczenia. Autor nie jest znany. O powodzeniu publikacji w Polsce może zadecydować tekst.
Tylko że najpierw trzeba go odkryć!
A jest tego wart, bo dawno tak się nie uśmiałam w głos podczas czytania. Każdy rozdział serwował sporą dawkę żartu i humoru. Śmiałam się z Carli, jej ojca i z samej siebie, kiedy patrzyłam na codzienne, prozaiczne zmagania rodzica z nastolatką w sztuce wychowywania widzianej z przymrużeniem oka. Nie pouczał, nie dawał dobrych rad, nie dowartościowywał się kosztem czytelnika, podkreślając swoją sprawność pedagogiczną. Wręcz przeciwnie. Był uważnym obserwatorem z ogromnym poczuciem humoru, który próbował zrozumieć zachowanie i postawy Carli i jej przyjaciół, złapać nić porozumienia, próbując przy tym wyegzekwować swoje zasady. Z różnym skutkiem. Czasami ponosząc totalną klęskę, a czasami otrzymując słodki buziak w najmniej oczekiwanym momencie na sukcesy wychowawcze, ale zawsze z jednym wnioskiem – Człowiek wędruje po omacku przez okres dojrzewania własnego dziecka i po jakimś czasie zaczyna podejrzewać, że ten etap trwa chyba dłużej niż druga wojna światowa. Czasami w tym błądzeniu i stosowaniu metod prób i błędów, swoim działaniom nadawał zabawową rangę eksperymentu badawczego, zamieniając metaforycznie pokój córki w laboratorium, nastolatkę w obiekt badawczy, a siebie w naukowca. W ten sposób przeanalizował bezskuteczne budzenie, a raczej permanentne spanie nastolatka, gospodarowanie pieniędzmi, a raczej ich trwonienie, efektywne wykorzystywanie czasu, a raczej jego zabijanie, utrzymywanie porządku, a raczej artystycznego bałaganu i sprawy męskie, a raczej dziewczęco-chłopięce. Było ciekawie, zabawnie i przewrotnie, bo okazywało się, że sam stawał się królikiem doświadczalnym, na którym to córka przeprowadzała swoje eksperymenty. Głównie przesuwania granic, wytrzymałości barier i cierpliwości rodzica.
Jak ja się w tych scenach odnajdywałam!
Podwójnie! Widziałam siebie jako nastolatkę i siebie jako mamę nastolatki. Nić porozumienia zarówno z Carlą, jak i jej ojcem, sprawiała, że śmiałam się razem z autorem. Może mi było łatwiej (bo ten czas mam już za sobą) śmiać się, patrząc na te dobrze znane sytuacje, w których dzieci z radosnych, ciekawych świata i cudownie grzecznych aniołków przeobraziły się w wiecznie niezadowolone, mrukliwe nieprzeniknione osoby. Odgrodzone od świata stale zamkniętymi drzwiami do swojego pokoju, w którym, jeśli już się do niego cudem wejdzie, trzeba mieć cierpliwość i poczekać, aż się wygrzebie na światło dzienne ze stosów ciuchów i pustych kubków po jogurtach. A i tak nie ma gwarancji, że znajdzie się wspólny język porozumienia.
Może musi minąć trochę czasu, by spojrzeć na ten przeszły czas z dystansem?
Niekoniecznie. To pozycja przede wszystkim dla rodziców aktualnie wychowujących nastolatków, którym wprawdzie nie do śmiechu, ale te historie z życia wzięte niosą coś bardzo cennego. Po pierwsze pokazują, że z tym problemem nie jest się samym we wszechświecie i dotyczy on zdecydowanej większości rodziców. W tym tak sławnych, jak autor. Po drugie zmiana osobowości dziecka nie oznacza końca miłości do rodziców, o co ci ostatni często zaczynają podejrzewać swoje pociechy. Po trzecie łagodzi humorem problemy urastające do rangi apokaliptycznych, wprowadzając dystans i racjonalny pryzmat spojrzenia na wychowanie. Wreszcie, po czwarte i najważniejsze – zachęca do wyłączenia emocji, jako najgorszego doradcy w wychowaniu i zastąpienia ich dystansem z odrobiną humoru.
I chociażby z tych powodów warto sięgnąć po tę pozycję.
Cudownie zamienia horror życia z nastolatkami pod jednym dachem może nie w komedię, ale na pewno w przejściową sytuację, którą można przejść dużo łagodniej, stosując dystans. I jeśli czegokolwiek uczą doświadczenia autora, z którymi się w niej hojnie dzieli, to właśnie tego – dystansu.
Na zakończenie przytoczę moją ulubioną scenę, która kiedyś doprowadzała mnie do granic cierpliwości, a z której teraz po prostu się śmieję – Wczoraj chciałem się właśnie położyć, kiedy powstrzymał mnie słaby głosik. Przywoływał mnie. Wszedłem do pokoju córki. Leżała w łóżku. Spojrzała na mnie wzrokiem, przy którym wyraz pyszczka jelonka Bambi przypominał minę przywódcy Talibów. Czy mógłbym jej podać filiżankę z biurka. I komentarz autora – Tylko temu, że w świecie zwierząt nie istnieje obowiązek nauki szkolnej, należy zawdzięczać, że miś koala uważany jest za najbardziej leniwą istotę.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Humor anegdota żart
Tagi: literatura niemiecka
Dodaj komentarz