Honor Patrycjusza – Anthony Riches
Przełożyła Urszula Ruzik-Kulińska
Wydawnictwo Bellona , 2012 , 431 stron
Trylogia Cesarstwo ; Tom 1
Literatura angielska
Wpadłam w sam środek zdradzieckiej intrygi, która, zawiązana w 181 roku przez wysoko postawionego w hierarchii wojskowej Rzymianina z Calgusem, panem północnych plemion na terenie Brytanii, będzie miała krwawe konsekwencje nie tylko dla wielu rzymskich legionistów, żołnierzy oddziałów pomocniczych, ale i dla wielu bohaterów tej powieści.
A wszystko po to, by panujący w Rzymie młody cesarz Kommodus, znany z krwawych rządów i nieprzewidywalnego charakteru, mógł wraz ze swoimi poplecznikami zaspokoić rosnącą żądzę na ziemie i dobra należące do majętnych senatorów. Wystarczyło do tego pomówienie o zdradę lub oskarżenie o podejrzenie zamachu na cesarza, by wymordować bez wnikania w dowody całą rodzinę.
Dokładnie taki spisek zwolenników Kommodusa pozbawił całej rodziny głównego bohatera – dziewiętnastoletniego Marcusa Valeriusa Aquilę. Syna rzymskiego patrycjusza, który chcąc ratować syna przed ludźmi Kommodusa, wysłał go na kraniec Imperium Rzymskiego.
Do Brytanii.
Na Wał Hadriana, muru usianego fortami strzeżonymi przez rzymskie legiony i pomocnicze kohorty Retów, Akwitanów, Fryzyjczyków i Tungrów przed barbarzyńskimi plemionami Selgowów, Otadynów, Dumnonów, Meatów, Kaledonów, Karwetów i Brygantów. Wytatuowanymi zwierzakami, jak nazywali ich Rzymianie, gotowymi wepchnąć każdemu z nich sztylet między żebra, choć wyglądają na ucywilizowanych. Marcus, dzięki uruchomionej przez ojca sieci wpływowych przyjaciół i ludzi niesprzyjających rządom niezrównoważonego cesarza, trafił do I kohorty Tungrów w IX centurii, obejmując stanowisko centuriona i ukrywając swoją tożsamość pod nowym imieniem – Marcusa Tribulusa Corvusa. Wbrew zasadom awansów, wbrew przekonaniu dowódców, ale godzących się na to pod naciskiem legata, bez doświadczeń w bitwie z wrogiem i tylko z umiejętnościami byłego dowódcy straży pretoriańskiej. To był bardzo trudny początek nowej i jedynej drogi dla dziewiętnastolatka, który stracił rodzinę i musiał przeżyć jako ostatni z rodu, by móc odzyskać honor. Godnie wziąć na siebie brzemię przeznaczenia i zaakceptować nieuchronność własnej śmierci bądź, co gorsza, śmierci tych, których kocha.
Marcus trafił do surowego świata żołnierzy, w którym liczyło się zaufanie, honor, godność, lojalność i przyjaźń testowana, sprawdzana i zdobywana przede wszystkim na polu walki. A okazji do bezpośrednich starć z plemionami Calgusa nie brakowało. Już nie chłopiec, ale jeszcze nie mężczyzna, mający problemy z zapuszczeniem brody, powoli, twardym stylem dowodzenia z humanitarnym podejściem do każdego podwładnego, zyskiwał sobie coraz większą grupę przyjaciół, szacunek wśród przełożonych, ale i nienawiść wśród wrogów, widzących w trupie Marcusa prostą drogę do awansu i wpływów.
Autorowi udało się przenieść duszną atmosferę intryg z dworu rzymskiego w szeregi wojsk, gdzie życie zależało od koneksji, przekupstwa i protektora, które często, w odróżnieniu od trucizny w pałacach, kończył miecz w bitwie. Na polu walki nigdy nie było wiadomo czyj – wroga czy swój. Zbrodnię zemsty lub zamachu łatwo można było ukryć, a zamordowanego pochować z honorami jako poległego w boju. I taki właśnie mechanizm torowania sobie drogi ku wyższym stanowiskom, ku władzy, również pokazał autor w tej powieści. Obok tematu przewodniego i chyba najważniejszego w opowieści o losach Marcusa – męskiej przyjaźni opartej na honorze, zaufaniu, uczciwości, szacunku i gotowości oddania życia za towarzysza w bezpośredniej walce z wrogiem. A okazji ku temu było w tej powieści bardzo dużo. To przede wszystkim świat skoszarowanych mężczyzn, zawsze gotowych do przegrupowania i walki. Żołnierzy stale ćwiczących swoje ciało i szkolących zdolność bojową, dla których rodziną było wojsko, a celem zwycięstwo.
Po prostu czysty testosteron.
Dlatego większość scen w tej powieści to męska rywalizacja, pogonie, walki zwiadowcze i staczane bitwy. Opisane bardzo realistycznie, z dbałością o szczegóły dotyczące taktyki wojskowej, formacji, sposobów walki wręcz, broni, żołnierskiego ekwipunku, a nawet metod paskudzenia przedpola walki własnym moczem. Czułam zapach krwi, widziałam okrucieństwo walki bezpośredniej, smród potu oraz odór kału i rozprutych jelit, które mieszały się z krzykiem rannych i jękiem oraz rzężeniem konających ludzi i koni. Nic dziwnego, że świadomość rychłego udziału w takich scenach, znaczyła tyły żołnierzy strużkami moczu. Zwieracze pęcherzy przegrywały ze zbliżającym się widmem cierpienia i śmierci.
Może dlatego w tej powieści kobiety potraktowane są bardzo marginalnie, a jedyny wątek miłosny Marcusa z żoną prefekta, ledwie zarysowany. Brak wzmianki również o powszechnym homoseksualizmie wśród starożytnych, czyni z niej opowieść trochę wyidealizowanym peanem na cześć męskiego świata.
Ale mnie to zupełnie nie przeszkadzało.
Dobrze mi było z tymi chłopakami. Polubiłam ten ich świat, w którym sprawiedliwość mierzono twardymi regułami, a honor przywracano mieczem. Lubiłam ich poczucie humoru, nawet jeśli było grubiańskie. Lubiłam to powoli budowane poczucie bezpieczeństwa wśród nich, jakim ostatecznie obdarzono Marcusa. I wreszcie polubiłam bardziej Dubnusa, przyjaciela i zastępcę Marcusa, niż tego ostatniego. Nie przyznam się, dlaczego akurat on spośród kilkudziesięciu innych. Napiszę tylko, że za takim mężczyzną poszłabym w sam środek bitwy finałowej. Przerażającej w swoim przebiegu i rozstrzygającej o życiu i śmierci wielu bohaterów powieści.
Na koniec napiszę o dwóch rzeczach, które nie dawały mi spokoju podczas czytania.
Pierwsza mnie irytowała.
Autor dołożył ogromnych starań, by wiernie odtworzyć atmosferę przeszłości opisywanego świata rzymskiego w Brytanii między innymi poprzez język. Używał słów łacińskich wyróżnionych w tekście kursywą takich, jak optio, primus pilus, vexillarius, praetorium i wiele innych oraz charakterystycznej nomenklatury tytularnej dla rzymskich wojsk typu legat, centurion, trybun czy prefekt. Efekt tego niszczyły skutecznie słowa współczesne, wplecione w dialogi, jak ziarna piasku wsypane w dobrze naoliwiony mechanizm. Za każdym razem, kiedy napotykałam takie kurioza jak wujaszek Sextus, rozpirzyć, nawalanka i słowo, które rozłożyło mnie kompletnie – zapodawanych, miałam uczucie kłucia w oczy, cierpnącej skóry i bólu wszystkich zębów naraz od bezsilnego nimi zgrzytania. Krecią robotę „zapodała” tłumaczka autorowi.
A druga rzecz mnie zastanowiła.
Dotyczy tytułu.
A dokładnie jego drugiego członu pisanego dużą literą. Nie jest to imię, nie jest to nazwisko, ani nawet nazwa własna tylko określenie członka elitarnej warstwy społeczeństwa rzymskiego (biorąc pod uwagę czas akcji powieści), pisanego tak, jak plebejusz, małą literą. Zwłaszcza, że w autorskich Podziękowaniach tak właśnie jest pisane. Różnicę rozbieżnego potraktowania tego tytułu widać wyraźnie. Nie wiem, jaki jest tego powód – niedopatrzenie czy fantazja, ale cokolwiek by to nie było, ortograficznie nie wygląda to ładnie.
No, chyba że jest to reguła wszechobecnego języka angielskiego, przeniesiona na grunt polski. Wtedy pozostaje przywołać mi myśl Jerzego Bralczyka, który dopuszczał ewolucyjne zmiany w języku, ale nie jego gwałt.
A tutaj mogłam posłuchać samego autora, opowiadającego już o trzeciej części trylogii.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść historyczna
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz