Hinduskie zaślubiny – Sharon Maas
Przełożył Dariusz Wójtowicz
Wydawnictwo Prószyński i S-ka , 2012 , 776 stron
Literatura angielska
Poznawałam bohaterów tej powieści i ich losy powoli, niespiesznie, wręcz leniwie tak, jak poznaje się szczerze opowiedzianą, trudną historię nowo poznanej osoby doświadczonej przez los, w cztery oczy, w intymnej atmosferze. Najlepiej podczas monotonnej czynności, która pomaga skupić myśli i odwrócić wzrok, by nie pokazać niebezpiecznie szklących się oczu, by w odpowiednim momencie, gdy ściśnięta krtań odmawia posłuszeństwa, móc udać, że czynność właśnie pochłania naszą uwagę na ten moment załamania się głosu. Autorka stworzyła ku temu odpowiednie warunki tworząc na początek atmosferę podwójnej egzotyki, bo akcja fabuły dzieje się w Indiach i Gujanie Brytyjskiej w Ameryce Południowej.
Początkowo nie wiedziałam, co będę robić podczas słuchania narratora zewnętrznego i dlaczego w jedną rękę włożył mi opowieść o Nacie zaczynającą się w 1947 roku, w drugą o Saroj mającą początek w 1956 roku, a potem dołożył jeszcze trzecią o Savitri, rozpoczynającą się najwcześniej, bo aż w 1921 roku. Ale kiedy zaczął naprzemiennie przekładać te trzy ludzkie losy, zrozumiałam, że będziemy wspólnie pleść bardzo trudną opowieść, niczym warkoczowy splot, bardzo długich, gęstych, prostych włosów indyjskiej dziewczyny. Dostałam więc do rąk mojej wyobraźni trzy bardzo różne pasma, które różniły się właściwie wszystkim. Wydawało mi się nawet, że zupełnie niepasujące do siebie ani miejscem akcji, ani czasem, ani pochodzeniem społecznym.
Nat był sierotą przygarniętą z indyjskiego przytułku dla dzieci przez białego doktora mieszkającego na indyjskiej wsi, który kazał nazywać siebie tatą. W tym paśmie czułam ból porzuconego dziecka, tęsknotę za nieznaną matką i pustkę braku matczynej miłości.
Saroj była wychowywana w rodzinie indyjskich emigrantów, w której przeznaczeniem każdego z jej członków kształtowała tradycja , a nie jego charakter. Co więcej tradycja modelowała charakter tak, by pasował do jej nakazów, przeto tradycja, charakter i przeznaczenie stawały się nierozdzielne, nierozerwalne ze sobą. W tym paśmie czułam bunt dojrzewającej nastolatki przeciwko takiej zniewalającej tradycji, niechęć do podporządkowania się jej, potrzebę wolności w decydowaniu o swojej przyszłości i ten charakterystyczny idealizm, który nieodłącznie towarzyszy młodości.
I wreszcie Savitri, która była córką indyjskiego kucharza pracującego w domu angielskiej rodziny osiadłej w Indiach. W tym paśmie czułam mądrość indyjskich kobiet, piękno i brzemię hinduskiej tradycji, cierpienie zakazanej miłości, dar uzdrawiania i rozmawiania ze zwierzętami.
Jak miałam z tych niepowtarzalnych, odmiennych historii ułożyć sobie jednorodną opowieść?
A jednak, z czasem te przeplatane naprzemiennie trzy biografie głównych bohaterów powoli zaczęły tworzyć jedno, równomiernie plecione pasmo. Losy początkowo odrębne, poplątane, trudne do powiązania okazały się ostatecznie nierozerwalnymi i niemożliwymi do zaistnienia bez siebie nawzajem. Nawet nie wiem, kiedy powieść nabrała tempa, kiedy słowa narratora zaczęły płynąć równo, a ja zaczęłam pleść z tych słów rozdzierającą serce historię, w której nie miłość, jak sugeruje tytuł, była głównym czynnikiem skupiającym moją uwagę, ale skomplikowane dzieje trojga bohaterów i ich rodzin, pełne sekretów z przeszłości i teraźniejszości. Odkrycie jednego prowadziło mnie do następnych dwóch. Poznanie jednej tajemnicy odkrywało trzy kolejne, jeszcze bardziej sekretne, a stopień ich komplikacji zaskakiwał za każdym razem, przerastając moją wyobraźnię. Labirynt zależności, koligacji, splotów, w jakim niespodziewanie się znalazłam, przypominał korytarz z wieloma drzwiami, za którymi może kryła się prawda, a może kolejne drzwi, do innego korytarza. Pozostawało mi tylko iść dalej, zbierając po drodze personalne wskazówki, pasujące do siebie elementy, naprowadzające wątki, niepozorne szczegóły, które podsuwał mi narrator, ułatwiając w ten sposób pracę mojej wyobraźni.
Efekt był porażający swoją urodą!
Otrzymałam przepięknie opowiedzianą bolesną historię, z której wyszłam z bagażem emocji. To, co zaczęło się spokojnie, jeśli wręcz nie leniwe, zakończyło burzą uczuć towarzyszących tych przy śmierci i tych przynależnych szeroko pojętej miłości. Nieraz wpadałam w zachwyt nad precyzją opisów pełnych barw, zapachów i dotyku. Czasami byłam wzruszona natłokiem lub ciężarem kłębiących się emocji, a momentami bezradna, kiedy poznawałam dychotomię Indii – ludzkość w łachmanach i drogich ubraniach, w brudnych koszulach i w koszulach jedwabnych, z nagimi plecami, półnaga i owinięta od stóp do głów w sari, w nieskazitelnie białych, zwiewnych kurtach lub w niedopasowanych spodniach i koszulach bez guzików, porozrywanych i połatanych albo bogato zdobionych, zdrowa i chora, bogata i żebrząca, niepiśmienna i wykształcona, nowoczesna i tradycyjna. Czasami tylko kiwałam głową, przyglądając się walce imigrantów w Gujanie Brytyjskiej o zachowanie tradycji i obyczajów na obczyźnie, kosztem szczęścia kolejnych pokoleń. A wszystko to na tle przemian polityczno-społecznych prowadzących do wyzwolenia się spod władzy Anglików obu krajów.
Ale w tym otrzymanym bagażu emocji, wiedzy i przemyśleń najcenniejszym było dla mnie przesłanie Savitri, czyniące z tej powieści przekaz uniwersalny. Autorka ukazując głębokie podziały ludzkie (społeczne, rasowe, polityczne, ekonomiczne, światopoglądowe) między białymi, Afrykańczykami i Hindusami, a wśród tych ostatnich pogłębione przez system kast, dała możliwość zrozumienia ich przyczyny i jednocześnie receptę na ich przezwyciężenie – ignorancja, którą pokonać może tylko empatia. Współodczuwanie czyni metodą na burzenie przeszkód w porozumiewaniu się ludzi na całym świecie. Savitri te budowane mury nazywała ciałami myślowymi, które otaczając człowieka niczym gęste, ciemne chmury pełne uprzedzeń, brzemienne złą wolą, wypełnione błędną wiedzą, przeszkadzały w komunikacji, w możliwości wniknięcia w czyjąś duszę. Wtedy słów nie potrzeba, wtedy milczenie jest wszystkim. Są tacy, którzy to potrafią, gdy są zakochani – wślizgnąć się do wnętrza innej istoty i poczuć piękno bycia tym samym co ona, piękno tej chwili, gdy nie ma się już nic do powiedzenia.
Wiem, wiem – idealizm.
Ale gdyby tak chociaż troszeczkę spróbować pozwolić sobie na małe szczeliny w tych chmurach myślowych? Tak na początek zaczynając od zwykłego uśmiechu w kontakcie z każdym człowiekiem?
Pod wpływem pięknego opisu jedwabnego sari i nieudanej próby jego zawijania przez jedną z bohaterek powieści, obejrzałam sobie ten proces tutaj.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz