Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Czerwony Tybet – Robert Stefanicki

21 marca 2019

Czerwony Tybet – Robert Stefanicki
Wydawca Agora , 2014 , 472 strony
Seria Biblioteka Gazety Wyborczej ; podseria Reporterzy Dużego Formatu
Literatura polska

Tybet.
Słowo, po którym szybko przywołuję z pamięci metodą skojarzeniową wszystko to, co wiem na jego temat. Okazuje się, że właściwie niewiele. Zasób wiedzy zbudowany na bazie filmu Siedem lat w Tybecie z Bratem Pittem, doniesień medialnych o pokojowej walce Dalajlamy o wolność i samospaleń mnichów niegodzących się na restrykcje religijne. Obraz niemalże romantyczny narodu zniewolonego, który walczy o niepodległość. Bardzo przypominający ten mojej Polski walczącej. Przed stereotypami uprzedzał mnie sam autor, pisząc – Nie należy jednak wierzyć fotoreportażom z Tybetu ukazującym mrowie chińskich żołnierzy na ulicach miast, obserwowane przez tybetańską biedotę z przerażeniem i smutkiem wypisanym na twarzach (…) Podobne zdjęcia dobrze się sprzedają, bo odpowiadają stereotypom, ale Tybet tak nie wygląda. Mogę go wyrzucić do kosza. Łącznie z moim pojmowaniem walki o wolność. Dzisiejsza walka Tybetańczyków nie jest walką o wolność, bardziej o spokój sumienia. – prostuje autor.
Wyrzucam wszystko, poza jednym elementem.
Ale o nim napiszę na końcu. Nie zmienia to faktu, że ten przekaz dziennikarza należy najlepiej zacząć czytać z czystą kartą , z całkowitą niewiedzą i nieznajomością tematu, zapisując ją zupełnie od nowa. Ja tak nie zaczęłam. Nieuprzedzona, z bagażem stereotypów, próbowałam dopasować, włączyć, połączyć, wcisnąć na siłę podawane informacje w wiedzę dotychczasową. Nijak mi to się nie udawało. Nic nie pasowało, nic nie współgrało, żadne elementy się nie zazębiały nawet. Wręcz przeciwnie! Burzyły dotychczasowe wyobrażenia. Przez mój umysł przeszedł tajfun wiadomości, wprawiając mnie w zakłopotanie, zdumienie, zaskoczenie, rozczarowanie i wreszcie żal oraz smutek przechodzące ostatecznie w zadumanie.
Bo Tybet to pojecie bardzo skomplikowane.
Kraj dysonansów i absurdów. Tych ostatnich tak dobrze znanych mi z rodzimego procesu komunizacji Polski. O bardzo skomplikowanych zawiłościach historycznych, ekonomicznych, kulturowych, demograficznych, społecznych i wreszcie tych najbardziej zapalnych – religijnych i politycznych. Jakąkolwiek dziedzinę życia Tybetańczyków bym nie wzięła pod lupę, trzymaną w ręku przez autora, w żadnej z nich nie znajdywałam prostej ścieżki rozumowania. Nawet słowo „patriota” nie było jednoznaczne. Jeśli przyjąć definicję jednego z rozmówców autora, że patriota to ktoś, kto ma odwagę mówić o krzywdzie, jaką robią nam Chińczycy to zgodnie z tą definicją w Tybecie nie ma wielu patriotów – ripostuje ten ostatni. A rozmówca zgadza się z tym! Ten narastający chaos pomogła mi opanować analogia do historii walki o niepodległość przez moją ojczyznę.
Co nie znaczy, że nie smuciło mnie odzieranie z romantyzmu. Nawet bolało. Zwłaszcza, gdy zrozumiałam porażający zasięg sinizacji wśród najmłodszych pokoleń Tybetańczyków. Są wśród nich tacy, którzy nigdy nie słyszeli o Dalajlamie! A przecież rekomendacja profesora Bogdana Góralczyka umieszczona na książkowej okładce, wyraźnie uprzedzała mnie, że autor zawiesza swoją opowieść między beznadzieją a nadzieją. Od czytelnika zależy, którą wersję wybierze. Obawiam się, że ja wybrałam tę drugą.
A to boli najbardziej – brak nadziei.
I nie jest to wpływ subiektywnego przekazu. Wręcz przeciwnie. Autor dołożył wszelkich starań, by ukazać Tybet z perspektywy historii, teraźniejszości i rysującej się przyszłości. Często powoływał się na opisy, obserwacje, wspomnienia, przekazy innych dziennikarzy ( w tym na Tiziano Terzaniego), podróżników, tybetologów, historyków czy badaczy. Swoją wiedzę opierał na własnych obserwacjach, wywiadach i rozmowach poczynionych podczas trzech wypraw – pierwszej w 2001 roku, drugiej w 2006 roku i ostatniej w 2013 roku. Miał możliwość porównania zmian. I tych pozytywnych, i tych negatywnych w każdej dziedzinie życia Tybetańczyków. Zwiedził nie tylko Tybetański Region Autonomiczny, ale również tereny tak zwanego Tybetu zewnętrznego włączonego administracyjnie do chińskich prowincji. Korzystał z każdego nadążającego się środka transportu, docierając do miast, klasztorów i pod jurty na dalekiej prowincji. Narażał się na niebezpieczeństwo, wypytując ludzi, co samo w sobie było odwagą, ale jak sam napisał – Nieraz wolałem nie zapytać. Ale jeśli nie zapytam, niczego się nie dowiem, bo tu nikt nie zwierza się obcemu sam z siebie. Mnóstwo kamer, szpicli i konfidentów. Rozglądanie się na boki, lustrowanie twarzy, ważenie słów – powszechna nieufność to cecha charakterystyczna współczesnego Tybetu. Sam wpadam w paranoję. – konkluduje autor. Mimo to – rozmawiał. Z mnichami, którzy mogli nimi nie być, przedstawicielami władz chińskich, którzy mogli wszystko, Tybetańczykami współpracującymi z Chińczykami, których konformistyczną postawę trudno było jednoznacznie ocenić i ze zwykłymi ludźmi, którzy mogli okazać się konfidentami. Bo postaw wśród społeczeństwa było wiele. Cały wachlarz odmian i hybryd. Od heroicznych więźniów politycznych (wśród nich dzieci) i samospalających się (nie tylko mnichów, teraz wiem, że osób świeckich również) poprzez idących na kompromis z Chińczykami, by ocalić cokolwiek z kultury rodzimej, na najpośledniejszej części społeczeństwa tybetańskiego: karierowiczach, szumowinach i sadystach skończywszy. Autor zajrzał również poza granice Tybetu i Chin. Do środowiska emigracji tybetańskiej. I to ten obraz najbardziej mnie rozczarował. Rozwiał mit o ekologii, pacyfizmie i równouprawnieniu jako głównych cechach tybetańskiego buddyzmu. Jako drugi rozpłynął się mit o naturalności, pierwotności i prawdziwości kultury tybetańskiej oglądanej przez turystów, w której nawet religia ulega komercjalizacji. Głównie dzięki wpływom ludzi z Zachodu. To zawiłe zagadnienie o obosiecznym ostrzu, autor wyjaśnia bardzo jasno i logicznie, kończąc kasandrycznym proroctwem – Być może za kolejne pół wieku jedyną wersją tybetańskiej religii będzie opracowana na Zachodzie wersja „light”.
Czytałam rozdział po rozdziale z coraz większym smutkiem, mimo że autor zadbał o przytoczenie wielu punktów widzenia i różnych opcji, nie stroniąc jednocześnie od wyrażenia własnego zdania. Uwielbiałam te ostatnie, kończące rozdział i brzmiące jak mocne akordy po skończonej grze. Pełne treści w metaforze lub przenośni idealnie podsumowujące temat, jak chociażby to określające korzystne działania Chińczyków wobec Tybetańczyków – Wilk założył kapelusz i udaje pasterza. Ale to nie oznaczało, że musiałam przyjmować je za swoje. Autor zawsze wybór pozostawiał mnie. Czasami w formie zawieszonego pytania.
Tylko jeden element pozostał z mojej poprzedniej wiedzy niezmieniony. Wyszedł nienaruszony z tego swoistego testu na wiedzę o współczesnym Tybecie. Cokolwiek by o nim nie powiedzieć, wskazać przyczyny, wytłumaczyć procesy społeczne, polityczne i gospodarcze, jedno jest niezmienne – Tybet jest krajem zniewolonym.
Dlatego z pełną świadomością, na znak solidarności z Tybetem dążącym różnymi drogami do niepodległości, zatykam w tym miejscu flagę.

Wikipedia

Flagę tego Tybetu, do określania którego nawet Chińczycy posługują się nomenklaturą tradycji tybetańskiej.
Bo, czy ktoś wie, jak nazywa się Tybet po chińsku?

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Czerwony Tybet [Robert Stefanicki]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Fakty reportaż wywiad

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *